W latach 80. w wielu miastach rozpoczęła się popularyzacja rowerów. Grupy aktywistów starały się o zmiany przepisów dyskryminujących właścicieli dwóch kółek i podkreślały, że rower to sam zysk. Nie emituje spalin, a jeszcze przyczynia się do zmniejszenia liczby samochodów jeżdżących po drogach, czyli spowalnia również zużycie dróg i udrażnia ruch. Likwiduje problem parkingów, a jeszcze do tego jazda na nim jest zdrowa.
Dzisiaj zdanie są podzielone i coraz więcej uwagi zwraca się na wady promowania jazdy rowerem po mieście. Ścieżki rowerowe zabierają miejsce na drodze, a przecież każdy metr się liczy. Więcej zabierają niż zwalniają, bo ograniczenie liczby samochodów nie jest specjalnie odczuwalne – okazuje się, że rowerem chętniej jeżdżą ci, którzy korzystali dotąd z transportu miejskiego, a nie z własnego auta. Ścieżki rowerowe nieraz powstają na pasach, które były wykorzystywane do parkowania, zwłaszcza poza godzinami szczytu. Właściciele małych biznesów zachodzą w głowę, gdzie będą parkować ich klienci. Na zwężonych drogach samochody stoją w korkach i spalają więcej benzyny. Przykładem miasta, które boryka się z problemem rowerów jest Londyn. Miasto przyznaje, że bardzo często największe korki tworzą się na ulicach, wzdłuż których biegną ścieżki rowerowe.
Rośnie emisja spalin, a szczególnie poszkodowani są – jak na ironię – rowerzyści. London School of Medicine szacuje, że rowerzysta wdycha 2,3 razy więcej spalin niż pieszy, ponieważ wykonuje wysiłek fizyczny, który zmusza go do brania głębszych i częstszych oddechów.
Miasta płacą miliony na infrastrukturę rowerową. Paryż, który chce być „rowerową stolicą świata” realizuje projekt o wartości 150 milionów euro, Melbourne – 100 milionów dolarów. Amsterdam wydaje 120 milionów euro na 9000 miejsc parkingowych dla rowerów. W rejonach, gdzie jest chłodniej, bilans zysków i strat wypada najbardziej niekorzystnie.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!