34-letnia Sarah Blakely i jej mąż siedem lat temu z ciężkim sercem wydali nieco ponad 300 000 dol. na niewielki wolnostojący dom w mało popularnej części Toronto. Jakiś czas temu postanowili go sprzedać – za trzysypialniowy dom po remoncie wzięli ponad milion dolarów. Za to kupili prawie dwa razy większy czeteropsypialniowy w Ottawie – skąd oboje pochodzą – i mają w perspektywie luksus życia bez kredytu. Blakely mówi, że życie w Toronto kosztowało ich za wiele – nie tylko w pieniędzy, lecz także czasu dla rodziny.
Jej agentka nieruchomości Josie Stern uważa, że Blakely i jej mąż podjęli właściwą decyzję we właściwym czasie. Jej zdaniem rynek w Toronto zaczyna zwalniać. Wśród kupujących coraz bardziej widoczna jest tendencja do odwlekania decyzji w nadziei, że rząd podejmie interwencję. Ma cichą nadzieję, że rząd zrobi z końcu coś ze spekulantami – miała klienta, który w ciągu dwóch lat kupił 15 nieruchomości. Wiele osób jest już zmęczonych konkurencją. Z kolei sprzedający, którzy kupili już nowy dom, dostają za stary mniej niż mogliby jeszcze kilka miesięcy temu.
Stern zauważa, że sporo ludzi wyprowadza się z miasta. Szacuje, że mniej więcej jedna trzecia z jej tegorocznych 35 klientów wymieniła dom na mieszkanie lub przeprowadziła się tam, gdzie nieruchomości są tańsze. Jeden z klientów wystawił swój dom za 2 miliony, dostał o 575 000 więcej, i kupił nowy w Burlington.
Inną tendencją jest wyprowadzanie się nie tylko z miasta, ale nawet z prowincji. Kupujący z Ontario, Manitoby, Alberty i Kolumbii Brytyjskiej coraz częściej decydują się na domy w prowincjach atlantyckich.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!