Dwie kobiety i jeden mężczyzna przyznali się do stawianych im zarzutów bezprawnego przetrzymywania w głośnej sprawie porwania, które miało miejsce w zeszłym roku pod Edmonton. Imiona i nazwiska oskarżonych nie mogą być podane, ponieważ obowiązuje zakaz publikacji. W sprawę zamieszane były także dwie nastoletnie córki jednej z oskarżonych, ale im nie postawiono zarzutów. Ojciec nastolatek, który nie należał do grupy, powiedział, że zamieszani w porwanie mogli bezwiednie wypić herbatę ze środkiem halucynogennym, ale w dokumentach sądowych nie ma mowy o alkoholu ani narkotykach.
Wesprzyj nas
Pięcioosobowa grupa, w której wszyscy są świadkami Jehowy, zebrała się 2 listopada w domu niedaleko Leduc, 20 km na południe od Edmonton. Matka, 35 l., zabrała swoje dwie córki, w odwiedziny do jej 27-letniego kuzyna i jego 30-leniej żony. Z dokumentów sądowych wynika, że przez następne trzy dni goście nie wychodzili z domu i prawie nie jedli. Jedna z nastolatek wspomina, że oglądała filmy, ale też słyszała krzyki, stukanie i widziała popiół unoszący się w powietrzu. Wszyscy chowali się w sypialni lub łazience, bo uważali że są w niebezpieczeństwie, grożą im jacyś źli ludzie lub demony. Ich zdaniem miał nastać czas „wielkiego ucisku”, a 6 listopada – Armagedon. W końcu wybiegli w pośpiechu z domu i chcieli ocalić rodzinę sąsiadów. Decyzja była nagła i tylko matka była ubrana. Pozostali, którzy się przebierali, nie zdążyli i wyszli nago. Wsiedli do suv-a BMW, prowadziła matka nastolatek, która w amoku nie otworzyła drzwi garażowych, tylko stratowała je samochodem. W drodze do sąsiadów wygięła metalową bramę.
Sąsiadami byli mężczyzna, jego dorosła córka i jej sześciotygodniowy syn. Całą trójkę zmuszono do wyjścia na dwór, na śnieg, bez butów. Kobieta z dzieckiem została umieszczona na tylnym siedzeniu, na którym kuliły się już nagie nastolatki pod kocem. Mężczyźnie nakazano wejść do bagażnika i zawołać „Jehowa” dziesięć razy. Grupa w środku też wzywała boga pędząc do pobliskiej miejscowości Nisku, nie bacząc przy tym na czerwone światła.
Bagażnik nie był domknięty, więc mężczyzna zdołał uciec, gdy auto zwolniło. Jego córce z dzieckiem też udało się wydostać z samochodu. Uciekinierom pomógł kierowca przejeżdżającej ciężarówki. Suv miał potem uderzyć w tył ciężarówki, po czym zjechał do rowu.
Gdy na miejsce przyjechała policja, grupa w BMW odmawiała wyjścia i wzywała boga. Podobno jedna z nastolatek uważała, że policjanci byli potworami, które przyszły by ich zabić. Policjanci stwierdzili, że ludzie w samochodzie byli niesamowicie odporni. Na dwoje nie działał gaz pieprzowy. Troje dorosłych zostało porażonych taserem od dwóch do czterech razy. Jedna osoba i tak wczołgała się pod samochód i musiała być stamtąd wyciągana pasem.
Porwani sąsiedzi powiedzieli, że ich porywacze wyglądali jak opętani i niespełna rozumu.
Sąd zdecyduje o wymiarze kary 20 grudnia.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!