Po weekendowych strzelaninach w Toronto burmistrz John Tory mówił, że złości go taka bezsensowna przemoc i powtarzał, że musi omówić z nowy premierem Dougiem Fordem i federalnym ministrem ds. bezpieczeństwa publicznego Ralphem Goodale'em strategię zwalczania przestępczości zorganizowanej i zmniejszenia liczby incydentów z bronią palną. Słowa te brzmią znajomo. Burmistrz już rozmawiał na ten sam temat z władzami federalnymi i prowincyjnymi 30 czerwca 2016 roku, ponadto wystosował list do ministra Goodale'a w grudniu 2016. Listy, spotkania i rozmowy jakoś nie przysłużyły się do poprawy bezpieczeństwa.
Nasuwa się pytanie, co burmistrz i radni rzeczywiście zrobili, a także czego nie zrobili, by w mieście było bezpieczniej i jak traktują policję. Policjanci nie mogli maszerować w paradzie równości i władze miasta nie zrobiły nic, by wziąć ich w obronę. Do tego przez ostatnie półtora roku Toronto Police Services Board pozbawiała funkcjonariuszy kolejnych narzędzi używanych w walce z gangami i przemocą w niektórych środowiskach. Rada praktycznie zakazała legitymowania i rozwiązała jednostkę TAVIS, która zajmowała się zapobieganiem przestępczości. Wstrzymano też zatrudnianie nowych funkcjonariuszy.
Miasto tymczasem wdrażało programy tworzenia miejsc bezpiecznych zastrzyków. Robiło to jednak inaczej niż np. Vancouver, który w takich okolicznościach zmobilizował policję. Policjanci z Vancouveru nie mieli wątpliwości, że takie miejsca przyciągają przemytników i dilerów narkotyków. Torontońskim policjantom najwidoczniej jednak doradzono, by się nie angażowali. Jedno z miejsc do zastrzyków powstało przy Moss Park. Niedawno mieszkańcy okolicy skarżyli się komitetowi miejskiemu, że park roi się od prostytutek i dilerów narkotyków, a policja nie wkracza. Radni nie przejęli się tym szczególnie. Podobnie skarżyli się sąsiedzi schroniska przy 21 Park Rd. Mówili o coraz częstszych aktach przemocy, wandalizmu, handlu narkotykami, prostytucji i pijaństwie, a miasto chowało głowę w piasek. Urzędnicy zajmujący się schroniskiem twierdzili, że mieszkańcy muszą zaakceptować „nową rzeczywistość”. Może więc burmistrz też powinien zaakceptować „nową rzeczywistość” zamiast popadać we wściekłość.
Przewodniczący stowarzyszenia torontońskich policjantów Mike McCormack pytał retorycznie we wtorek, dlaczego burmistrz nie był wściekły, gdy wcześniej zginął policjant albo gdy dwie dziewczynki zostały postrzelone na placu zabaw? Przyznał, że nie ma magicznego rozwiązania problemu, ale można mówić o podążaniu dobrą lub złą drogą. Zauważył, że zwiększona obecność policjantów na ulicach miasta sprawiła, że w 2011 roku liczba zabójstw spadła do 51 i była najniższa od 25 lat. Potem przez 4 lata nie przekroczyła 58, aż do 2016, gdy wzrosła do 74. Właśnie w 2016 roku zaprzestano legitymowania i rozpoczęto modernizację policji. Ograniczanie możliwości policjantów i brak działań prewencyjnych się nie sprawdza, skonkludował McCormack. Przypomniał, że w 2010 roku w Toronto było 5635 policjantów, a dzisiaj mamy 4861 – o 774 mniej. W bieżącym roku odeszło 208 funkcjonariuszy. Co z tego, że miasto obiecało zatrudnić 170 nowych, jeśli ich szkolenie potrwa wiele miesięcy i na ulice wyjdą nie wcześniej niż wiosną 2019 roku. W efekcie policja przestałą wyjeżdżać do niegroźnych wypadków drogowych, a ofiary przestępstw niezwiązanych z przemocą powinny składać skargi przez internet. Więc jak tu ma być bezpiecznie?
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!