Prezydent Trump straszy Kanadę możliwością wprowadzenia 25-procentowych ceł na kanadyjskie samochody. Na razie mówi o tym nieformalnie, ale w tym tygodniu członek Kongresu republikanin Kevin Cramer zapowiedział, że Kanada powinna zacząć poważnie przygotowywać się na opłaty. Przemysł samochodowy od dawna był punktem spornym w czasie negocjacji umów handlowych i teraz USA domaga się ustanowienia nowych zasad określania kraju pochodzenia oraz udziału amerykańskich części w produkcie finalnym. Stany chcą przyspieszyć negocjacje w sprawie NAFTA, ale eksperci są zdania, że cła spowodują więcej szkód niż przyniosą korzyści. Co by to miało w praktyce oznaczać dla Kanadyjczyków i kto by w takiej sytuacji najbardziej ucierpiał?
Brian Murphy, analityk zajmujący się sektorem motoryzacyjnym, podkreśla, że w pierwszej kolejności nastąpiłaby redukcja zatrudnienia. Wysokie cła przełożyłyby się na wzrost cen, a to z kolei - na spadek popytu. Producenci chcąc obniżać koszty, zaczęliby zwalniać ludzi. Podobnie mówi ekonomista Keith Head. Podkreśla, ze cła "zniszczyłyby kanadyjski przemysł samochodowy". Samo fiasko negocjacji NAFTA oznaczałoby zmniejszenie kanadyjskiego rynku o 30-40 proc.
Z dużym prawdopodobieństwem redukcja zatrudnienia w Kanadzie wiązałaby się z tworzeniem nowych etatów w USA. Tysiące Kanadyjczyków zostałoby bez pracy. Obecnie w przemyśle motoryzacyjnym zatrudnionych jest 125 000 osób. 70 proc. z nich zajmuje się wytwarzaniem części samochodowych.
Około 80 proc. samochodów produkowanych w Kanadzie jest kierowanych na eksport, głównie do Stanów Zjednoczonych. Średnia cena samochodu w USA wynosi 35 000 dol. Wprowadzenie 25-procentowych ceł oznaczałoby dodatkowe 8000. Czyli na cłach straciliby nie tylko Kanadyjczycy, ale i Amerykanie.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!