farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Widziane od końca.

URL strony: http://www.goniec.net/

Forum z nr. 48/2013

sobota, 30 listopad 2013 22:04 Opublikowano w Poczta Gońca

Drodzy czytelnicy Gońca,

Z pewnością niektórzy z Was zdążyli mnie poznać za pośrednictwem umieszczanych tu artykułów i po publikacji w Gońcu mojej książki "Życie po skoku".

Chciałbym wszystkim podziękować za zainteresowanie moją osobą i ciepło, które bije z Waszych komentarzy. Niezwykle bezcenne jest każde słowo skierowane w moją stronę. Dodaje mi nowych sił i potęguje w sercu, mobilizując do pisania nowych artykułów bądź felietonów. Po każdym z nich czuję w sobie pewien rodzaj spełnienia, które to zaspokaja palącą niemoc robienia czegoś, czego na razie nie mogę. To też swego rodzaju terapia, poprzez pisanie uchylam rąbka tajemnicy ze świata obrazów widzianych oczyma z innej perspektywy. Obserwuję procesy zachodzących zmian, przyglądam się nim i świadkuję. Czerpię z wielu poczynań, zwłaszcza przyrody, ogromną radość, którą po części dzielę się z Wami.

Czuję się wspaniale, kiedy mogę opowiedzieć o tym, co zaobserwuję. Choć w taki sposób mogę obdarować innych widokami, które kryją się u stóp.

Ja wiem, że w aktywnej codzienności niewiele jest czasu na to, aby zatrzymać się i nacieszyć oczy wszystkim, co nas otacza. Tak wiele traci się przez wymóg obecnego czasu, który okrada nas bez skrupułów z wielu doznań. Życie płynie niczym rwący potok, a wraz z nim chwile, które pomija się nieświadomie. Refleksja przychodzi zazwyczaj po czasie, w którym można było zdobyć niejedną garść radosnych przeżyć. To one dają ciepło sercu w czasie lodowatej samotności bądź u kresu nieuchronnego zmierzchu. To do nich uśmiechamy się w niemocy, to one, chwile zdobyte od tak, lekko, dodają sił, kiedy w duszy czuje się zwątpienie. Im ich więcej, tym łatwiej przetrwać gorycz czasu, gdy taka nadejdzie. A ta dopada każdego, bez wyjątku. Dlatego pragnę zwrócić uwagę, na ile to możliwe, by każdy po trochu przybrał postać "łowcy chwil" i napawał się nimi bez umiaru. Wystarczy poświęcić odrobinę czasu, pochylić się nad otaczającym nas światem... a zapewniam, że każdy zobaczy w nim swój ogród. Owoce, które tam dojrzewają, nie mają sobie równych. Ich smak wywołuje uśmiech, taki z dzieciństwa, beztroski, niezapomniany. To działa niczym magia, bez wróżki, sami przenosimy się w miejsca, gdzie było nam dobrze, cudownie.

Ja sam przypadkiem otworzyłem drzwi do tego wszystkiego. Czułem się przegrany, zrezygnowany, pragnąłem tylko jednego, żeby ktoś wyrwał mi z piersi serce. Po to, żeby nie czuć nic. Stałem na krawędzi, kiedy to ktoś wyprowadził mnie wózkiem na plac przy szpitalu. Było gorąco, słońce raziło mnie w twarz. Popatrzyłem na trawę pokrytą kwiatami mleczu, stokrotek... wpatrywałem się głębiej w jej poszycie. Nie byłem świadomy tętniącego tam życia. Mrówki, robaczki... wszystkie zapracowane coś przenosiły, toczyły. W jednej chwili zapomniałem o wszystkich troskach, zmartwieniach. Na mojej twarzy pojawił się zapomniany uśmiech. Nie mogłem oderwać wzroku od uroku i życia, które ma swój świat pod ludzkimi stopami. Byłem tak zafascynowany i poruszony tym, co zobaczyłem, że za nic nie chciałem wracać do szpitalnego pokoju. Tam mogłem patrzeć tylko na ściany. Tu zaś odkryłem krainę, która mną zawładnęła. Z pozoru wyglądało to na skrawek zużytego zielonego dywanu, który ktoś rzucił w kont przyszpitalnego placu.

Kiedy jednak przez rażące słońce spojrzałem w dół, zobaczyłem w nim piękno, które tak cenię. Dzięki niemu inaczej pojmuję życie. Ostrożnie stawiam "kroki", by dać możliwość rozwoju istotom, dzięki którym jestem bogatszy o chwile, które pochłaniam, będąc na spacerku. Nocami roztaczam wizję życia obok królestwa przyrody, która jest matką olbrzymiej gamy doznań. Marząc o tym, czego pragnę, zawsze towarzyszą temu ubarwione pejzaże botaniki. W ich woni tulę się w ramionach ukochanej i nucę słowa piosenki do muzyki skomponowanej przez artystów nocnego życia w blasku gwiazd i księżyca.

Piszę o tym wszystkim po to, aby na chwilę wyrwać, tak siebie jak i Was, z ponurej jesienno-zimowej aury i zabrać w podróż do świata, gdzie życie mieni się kolorami. Tam doznań wszelakich bije blask, tam chce się tańczyć, śpiewać i śmiać.

Na krótki moment zamknijcie oczy i chwyćcie mnie za rękę. Nic nie sprawi mi większej przyjemności od tego, by zostać Waszym przewodnikiem w łowieniu nieulotnych chwil radości. Przygody czekają na każdego, kto wyrazi chęć ich przeżycia. Małe i zwyczajne rzeczy, te, które mamy obok siebie, są kluczem do uśmiechu.

Wypadek sprawił, że przez chwilę byłem zgorzkniały i w niczym nie widziałem sensu. Jeden impuls, w tym wypadku spacer, okazał się zbawienny, to spacer, który wskazał mi drogę na "Olimp". Zrozumiałem, że to nie koniec życia, ale jego nowy początek. Z wyostrzonym wzrokiem przemierzam świat, choć niejeden pomyśli, że stoję w miejscu. Mam w sercu oręż, który zrodził się z ucisku, z niego wyrzeźbiła się wytrwałość, która z kolei jest matką cnót. Pokorę uzyskałem z otaczającego mnie świata przyrody i podejścia ludzi. Dlatego dziś z tak otwartą radością pragnę dzielić się tym wszystkim, co widzę, tym, co przynosi radość. Pomija się ją, na co dzień wiele razy, nie szkoda? Wystarczy się zatrzymać na chwilę, w drodze do pracy bądź po niej. Popatrzeć na to, co po drodze mijamy, i pomyśleć o czymś innym niż zwykle. W kilka minut można zobaczyć i przeżyć coś uniosłego. Coś, co oderwie nas od rzeczywistości i wniesie do życia powiew świeżości. Każdy może zostać "czarodziejem" i dodać codzienności coś nowego, bogatego w uśmiech. Często popada się w rutynę, która w mgnieniu oka przeradza się w monotonię. I tak żyjemy, godząc się z tym, że tak to musi być. A to błąd! Jeśli jest szansa na to, by cokolwiek zmienić, to trzeba spróbować, tym bardziej że to nic nie kosztuje, a wnosi tak wiele.

Patrząc w trawę, czy też kwiaty, drzewa, zaglądamy do świata botaniki, która koi ból, a wszelakie troski nie są wtedy palące. To "reset" własnych myśli, nowa energia, nowe siły, no i uśmiech. Trzeba korzystać z tego, co mamy, ze wszystkiego, co się da, by ułatwiać sobie i innym życie.

Moja siła, energia pochodzi właśnie z obserwacji przyrody i podejścia ludzi. Czerpię z tego źródła tyle, ile mogę. Piszę o tym, by każdy spróbował tego innego, orzeźwiającego smaku życia. To uczucie trudno opisać, trzeba je przeżyć, najlepiej od razu. Świat inności, pełen barw czeka na każdego, kto zechce do niego wejść.

Mógłbym o tym pisać bez końca, ale na dziś wystarczy. Cieszy mnie ogromnie to, że nie idzie w próżnię moje pisanie, że tak wiele osób to docenia, za co dziękuje. Piszę na swój sposób, może niezbyt uporządkowanie, schematycznie, ale z serca, wprost to co czuję.

Pozdrawiam, Mariusz.


Mariusz Rokicki
www.mariuszrokicki.pl
tel. kom. +48604202231

Spis treści numeru 48 (29 listopada - 5 grudnia 2013)

piątek, 29 listopad 2013 12:46 Opublikowano w Okładki

 

Jeśli podoba Ci się GONIEC, wesprzyj nas finansowo przy pomocy przycisku DONATE na tej stronie!

Wiadomości kanadyjskie

Stanisław Michalkiewicz I szyją i się prują

Marian Miszalski Kres partnerstwa wschodniego

Aleksander graf Pruszyński Nadchodzą święta

Paweł Zyzak Kult wulgaryzmu

Krzysztof Ligęza Wybrzuszenia na dywanie

Janusz Beynar Czym jest wojna o symbole?

Izabela Embalo Latami w areszcie

Wojciech Porowski Konferencja z udziałem byłego rektora KUL-u ks. prof. Andrzeja Szostka MIC. Niepokalanów - zagłębie wiary 

Jan Ostoja Gdzie byłeś, co robiłeś? Nie tylko o zabójstwie Kennedy'ego...

wandarat Nie każdy ma dom

Aleksander Łoś Panienka z Karaibów

Forum z nr. 48/2013

Listy z nr. 48/2013

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak W jesiennej zadumie

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak 24. Międzynarodowy Festiwal Piosenki Religijnej

Krystyna Starczak-Kozłowska W łagodnym świetle satyry... Farsa na cztery fajerki....

Maciek Czapliński Listing MLS

Antoni Ossendowski Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów (Konno przez Azję Centralną) (1)

Anna Zechenter Tajemnice Lecha Wałęsy

Krzysztof Jaśkielewicz Wczesny start

Paula Agata Trelińska Ponglish po polsku

Leszek Wyrzykowski Czy potrafimy się zmobilizować? Irek Kuśmierczyk na radnego

Sobiesław Kwaśnicki Zima - czas na dobrą gumę

Mark Wegierski Canada in Context (6)

Sławomir Basiukiewicz Sektor produkcyjny jest sexy

Bogdan Moroz Ratujmy kościoły łacińskie na rubieżach dawnej Rzeczypospolitej

Janusz Niemczyk Nabór do Ontario Provincial Police

Andrzej Kumor Można Persom pozazdrościć

Polub "Gońca"  na fejsbuku!

Listy z nr. 47/2013

piątek, 22 listopad 2013 14:44 Opublikowano w Poczta Gońca

Do "Gońca", Pan Andrzej Kumor

Coraz więcej Polaków ma zasobniejszy portfel i lubi gdzieś wyjechać na wakacje. Panie A. Kumor, mógłby Pan uruchomić rubrykę dla takich ludzi, co, jak, ile itd. itp. Mnie interesują np. ceny apartamentów na Karaibach, w Kostaryce, Panamie, Republice Dominikany (oczywiście chodzi o wynajęcie) plus ceny tam, i w ogóle wszystko związane z tym tematem.

Byłem tam, w wielu miejscach, ale chciałbym sam, niezależnie od resortów i biur turystycznych. Chodzi mi o wszystko, bilet lotniczy, żywność, komunikacja, stosunek tubylców do turystów, bezpieczeństwo. Niech Polacy, co już byli, wypowiadają się na łamach Pańskiego tygodnika. Europa czy Azja może też być.

Z pozdrowieniem
Andrzej M.
Brampton

PS Wiem, wiem, Panie Andrzeju, Internet jest, ale to nie to samo co osobiste relacje ludzi będących tam.

Odpowiedź redakcji: Zapraszamy Szanownych Państwa do pomocy. Kto doradzi coś ciekawego Panu Andrzejowi?

•••


Panie Redaktorze – życzę miłego i owocnego pobytu w Ojczyźnie! Niech żyje 11 Listopada!

Pewno Pan tam już jest, więc tylko dodam także życzenie, żeby kiedy w pochodzie wykaże się Szanowny aktywnością (w co nie wątpię), nie doznał Pan jakichś uszczerbków na ciele, bo "nieznani sprawcy" i "prowokatorzy" mogą czegoś próbować. Czasem, choć to przecież spontaniczni cywile – mają policyjne pałki!

Już po ukończeniu moich osobistych wspomnień o prezydencie Kennedym (50. rocznica – 22 listopada go w Dallas zastrzelono), a więc w drodze na pocztę, wstąpiłem do "mojego" głównego zaopatrzyciela w polskie produkty, sklepu Polonez Deli na wschód od skrzyżowania ulic Lakeshore Blvd. West i Royal York. Nabyłem nowego "Gońca" i nie mogąc się oprzeć apetytowi na ich doskonałe wyroby, zwłaszcza pierogi i inne frykasy, nie pomijając też grzecznej, szybkiej, fachowej obsługi – zarządziłem przerwę na lunch. Stoliki dość duże, krzesełka wygodne. Dobre jedzenie, ciekawa prasa – "who can ask for more?" – jak śpiewali Beatelsi.

Zaczynając, jak zawsze zresztą, od Pańskiego felietonu, musiałem szybko wziąć dodatkowo coś ostrego, bo Pan też ostro piszesz: "Kołek w truchło renegatom". (A może lepiej: kołek w tyłek – bo do wiersza... Renegatom – psubratom. Potępiając ugodowców na 90 proc., zostawiam im 10 proc. racji, to tak szacunkowo. Bo polityka jest zwykle niewymierzalna.) A uczta duchowa powinna jakoś współgrać z jedzonkiem. Tworzę na stoliku, mam nadzieję, że mojego listu nie poplamię śmietanką. Musiałem też pożyczyć długopis, bo mój się wyczerpał. Może powinienem pożyczyć komputer z drukarką, ale wątpię, czy taki mają tu pod ręką. Nie mają.

Ale, ale – Jak Pan możesz popierać tych niemieckich rewizjonistów kosztem LOT-u? Gdzie patriotyzm? Ja patriotycznie w Polonez Deli kupuję tylko – a jest ich duży wybór – produkty "made in Poland". A odrzucam germańskie, chińskie etc. Moi duchowi przedwojenni współwyznawcy, narodowcy, głosili hasło "Nie kupuj u Żyda!". A jeśli chodzi pański komfort jazdy i brak zachwytu nad rozbudową kraju (widziałem, że sporo jednak pobudowano), to czego – poza trwonieniem majątku – można oczekiwać od naszego socliberalnego rządu? Mądra maksyma mówi, że "kużden jeden naród ma takiego przywódcę, na jakiego zasługuje". Mieli germańce Hitlera, mieli kacapy Stalina, my mamy rząd "hrabiowsko-kaszubski" i dobrze nam tak! Teraz zachodni sąsiedzi mają udaną A. Merkel, która dba lepiej o narodowego przewoźnika niż my o naszego.

Śp. Tadeusza Mazowieckiego i jego politycznej orientacji też nie popieram. Ale rozmawiając z nim parokrotnie przy herbatce na gruncie towarzyskim, wyciągnąłem wniosek, że był on zwolennikiem poglądów margrabiego Wielopolskiego. Nie starać się osiągnąć zbyt wiele bardzo niepewnego (powstanie styczniowe), a próbować uzyskiwać może mniej, ale pewniejszego. Nie bić się nam było! Ale bogacić!

Łatwo jest tu teraz oceniać – że trzeba i można było załatwiać sprawy inaczej. Ale o tym wiemy mądrzejsi o parę dziesięcioleci. Tadeusz Mazowiecki, wieloletni działacz katolicki, ma jednak na sumieniu – powiedzmy – ciężki grzech. Reżim, walcząc z opozycją, której istotną częścią był Kościół, oskarżył biskupa kieleckiego J.E. Kaczmarka o szpiegostwo (nonsens) i działania na szkodę Polski Ludowej. Kler był drzazgą pod paznokciem rosyjskim namiestnikom. Jednak nie raz – czego durnie nie dostrzegali – hamował rozruchy. Sprawa była mocno nagłaśniana, a biskup był słabszym przeciwnikiem niż kardynał Wyszyński.

T. Mazowiecki potępił publicznie biskupa. Był wtedy w PAX-ie (z którego w 1956 roku wystąpił). Ludzie swoje wiedzieli. Nagonka była szytą grubymi nićmi i wyssaną z brudnego ubeckiego palca – prowokacją. Niestety równocześnie zapiał unisono chórek "postępowych, patriotycznych" prominentów ówczesnego życia kulturalnego, m.in. W. Szymborska. Skoro takie autorytety poparły oskarżenie, to chyba coś w tym jest? To znaczyło więcej dla przeciętnego obywatela niż sto paszkwili "Trybuny Ludu" czy innych obsadzonych przez stalinowców mediów. Bo kto wierzył ówczesnej żydokomunie?

Niemniej ja, zaledwie student, słuchając T.M., nie mylić z T.W., bo takim nie był, próbowałem z nim ostrożnie (nie ta ranga) dyskutować, choć niektóre jego racje rozumiałem. Panie Andrzeju – to był zupełnie inny świat. Inna Polska. "Rano kasza, wieczór kluski – Polska nasza, a rząd ruski!" Albo "Rano kasza, wieczór kasza, p...ona dola nasza!".

Nie zapominajmy, że w Legnicy stały uzbrojone po zęby, gotowe jeśli trzeba do akcji, tysiące czerwonoarmiejców. Takoż w bratniej NRD. Na kremlowskim tronie po bardziej liberalnym i dlatego usuniętym Chruszczowie, siedział stalinowiec dzierżymorda Lońka Breżniew. Pamiętamy "doktrynę Breżniewa". Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Wszystkie socrepubliki w rosyjskiej strefie wpływów mają obowiązek udzielić bratniej pomocy krajowi, który na skutek podżegań imperialistów chciałby się wyślizgnąć z obozu pokoju i socjalizmu (czytaj: wyślizgnąć nam się z naszych łap).

Piasecki, założyciel PAX-u, był kutym na cztery nogi cwanym oportunistą i cynikiem. Ale wyciągał za uszy z kazamatów UB wielu porządnych polskich patriotów. Bez niego mogli nie przeżyć albo pojechać na gościnną ziemię radziecką, tzw. białe niedźwiedzie (ale o niedźwiedziach potem). Na pewno żadnego gwałtowniejszego ruchu antysocjalistycznego (czyt. antyrosyjskiego) do lat 80. nie można było wykonać. Próbowali ostro bratankowie Węgrzy i miękko pobratymcy Czesi. Kończyły się te próby prewencyjnym zaciśnięciem socjalistycznej pętli na szyi i znacznym ograniczeniem swobód obywatelskich. No i śmiercią wielu patriotów. Tego nie tylko Mazowiecki, ale ogromna większość nie chciała. Udawała się za to polityka małych kroczków. Dzięki temu nasz kraj był stosunkowo najswobodniejszym i najweselszym barakiem w całym socjalistycznym obozie. Choć gospodarka słabowała. Bida. Gdzie lecisz, chudzino? – pytał czeski kundelek polskiego. Biegnę, żeby się najeść! Mijali się na granicznym moście. A ty – pytał polski piesek – po co do nas? Biegnę, żeby sobie poszczekać! Więc coś tam ugodowcy ugrywali, a sąsiedzi nam zazdrościli. Bo i poszczekanie lepsze od zakneblowanych ust.

Wspomnę o prawdziwej historii z Norwegii. Trzymany tam w klatce biały niedźwiedź zgłupiał. Chodził wzdłuż ścian klatki przez cały dzień. Obrońcy zwierząt wykupili go i uwolnili w krainie niedźwiedzi polarnych. Był wolny. Ale cóż z tego, skoro i na wolności zaczął chodzić w kółko – robiąc dokładnie tyle kroków, ile robił tak długo (zbyt długo!) w klatce. Nie tknął pożywienia położonego za kratami, które istniały tylko w jego wyobraźni. Krawczyk śpiewał: "A mury runą...".

W 1989 roku mury socjalinternacjonalizmu-bolszewizmu runęły. Ograniczenia zniknęły. Ale jeśli ktoś całe życie musiał ostrożnie manewrować wśród wszechmocnych towarzyszy PZPR – z prawdziwej wolności nie umiał już korzystać. Nie on jeden. Przecież Wałęsa też sprzeciwiał się wycofaniu wojsk radzieckich z Polski – żeby drażnić Rosjan. Przyzwyczajenie psa do obroży.

Tacy opozycjoniści wobec walącego się i tak systemu byli darem niebios dla Jaruzelskiego, Kiszczaka et consortes. Bo nie brakowało bardziej gorących głów. "A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści!" Trzęśli portkami.

Dzisiaj wiemy, że gdybyśmy tak w 1989/90 roku próbowali drzewa dekorować – to nic by się nie stało dekoratorom. Raz wojsko generała posłuchało z kiepskim skutkiem. Stan wojenny cofnął Polskę o dekadę. Kadra oficerska prześcigała się w deklarowaniu zamiłowania (od zawsze!?) do demokracji.

Na nich w 1989 r. partia zbyt liczyć już nie mogła. Oficerowie instynktownie czuli, że reżim się sypie. Złą strategią byłoby walczyć w jego obronie. A szeregowi? Wielu byłoby chętnych do wieszania komunistów. Jak w Rumunii. Teraz jesteśmy mądrzejsi. Choć nie wszyscy. Lud polski wszak oddał z powrotem władzę postkomunistom (Miller, Kwaśniewski). A kiedy ci się – no bo jak – zblamowali, socliberałom. Ależ przecież podobnież głos ludu to jest głos Boga! Czasem widocznie lud nie może dosłyszeć głosu Stwórcy. Wybraliby wreszcie drodzy rodacy jakichś ekonomicznie mądrych i uczciwych (czy to nie stoi w sprzeczności?) ludzi do rządzenia. I na Boga patriotów. Bo chociaż wielu (zbyt wielu!) ma ciągle rano kaszę, a wieczór kluski – to Polska jest teraz nasza. Tylko wziąwszy to do kupy – ci rządzący są do... powiedzmy do wymiany. Przecież wszyscy ministrowie (może są inni, ale ja ich nie widzę), to partyjni karierowicze bez większego pojęcia o wyobrażeniu odnośnie do działów gospodarki, którymi mają kierować. Minister Mucha (mucha nie siada!) zna się na sporcie jak ptak na ornitologii. Do ilu goli grają? Po angielsku "macza".

Ma Pan słuszność co do mojego otwartego listu. Pan wybiera i decyduje. Może ja i pochlebcy uważamy moje felietony za perełki literackie – ale oczywiście – de gustibus non est disputandum. A co do mojej polszczyzny, to musi Pan przyznać, że jak na biologa, który kończył SGGW, jest całkiem niezła. "Nie wypowiem się" – to zabrzmiało jak – dobrego nic powiedzieć nie mogę, a złego nie chcę! A Pan, choć niedyplomowany – pisze dobrze, miło, lekko i przyjemnie, a jak trzeba, to i ostro. A propos ostatniego felietonu, tego o kołku w coś tam – to poza opisanymi przybytkami odosobnienia, podobały się Szanownemu toalety pań, współtowarzyszek podróży?

Ale odejdźmy od spraw prywatnych, bo mój list jest publicystyczny. Do wsiech! A w tym nazwanym "otwartym" – to tak go zatytułowałem z myślą, że łatwiej się drukiem ukaże jako taki. Bałem się, że tak się może nie stać, bo zrobiłem w nim wycieczkę do znanego i lubianego przeze mnie i wielu jako aktora – Daniela O. Także tuszę, że uderzyłem w stół polonijny i jakieś nożyce się odezwą. Temat drażliwy i dobrze.

Mówi się, że w powieściach kryminalnych nic tak nie ożywia akcji jak trupy. A w felietonach i listach akcję ożywią kontrowersyjne opinie. Ja nikogo palcem wskazać nie mogę, ale wiem, że byli TW są wśród nas. Mam też swoje typy i typowe. Te też się nadawały i och – jak chciałyby pokryć wstydliwą przeszłość pyłem zapomnienia. Nie grzeb waść już! Wstydu oszczędź!

Po raz sto pierwszy zapodam, że lubię "Gońca" i że jest on bardzo potrzebny, ale jakoś wyraźnie dyskryminowany, bo... (patrz wyżej). Trzeba go czytać. Choć niektórzy bardzo skostnieli na prawdach reprezentowanych m.in. przez gazetę zwaną – wybiórczą. Nie zamykajmy się w ciasnych, jedynie słusznych poglądach jak ten wspomniany niedźwiedź, który już wyjść na zewnątrz nie potrafi. Yes, we can!

Ja czytam też i uważam za dobrze redagowaną i ciekawą informacyjnie gazetę tutejszą, tę dwojga imion.

Nie wiem, czy można w "Gońcu" zareklamować felietony p. Wojnarowicza w "Życiu". Pisze dobrze, ciekawie i prawicowo – precz z lewakami i rowerzystami! Nie dziwi mnie to, bo jest wrocławianinem jak ja. Cytuje też – jak ja – "Ojca chrzestnego". Ale myślę, że adwersarz Vita Corleone nazywał się Barzini. Może korekta "r" zgubiła. Errare humanum est. Czarna krowa w kropki bordo... Pewien Japończyk kiedyś uświadamiał mnie – tak jakby wszyscy o tym nie wiedzieli – że oni jedzą bardzo dużo ryżu. A że miał kłopoty z "r", to mówił (po angielsku), że my jemy codziennie "laiz" (wszy) zamiast "rais" – ryż. Smacznego.

Popełniłem ten tekst o Kennedym, ale – szczególnie jeśli Pan jest w Polsce – nie wiem, czy się zakwalifikuje i ukaże około rocznicy 22 listopada 1963.
Pozdrawiam czytelników "Gońca". Może ci, co nigdy nikomu nie zaszkodzili – się odezwą?

Ostojan
Toronto, 8 listopada 2013

Odpowiedź redakcji: Tekst pójdzie w następnym numerze

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.