Lubię oglądać stare kroniki – młodych, roześmianych lub strasznie czymś zajętych ludzi, których dawno już nie ma na tym świecie.
Bez śmierci życie miałoby inny smak. Śmierć jest nieuchronna, musi się wydarzyć, i dlatego ciekawość życia każe nie poddawać się do końca.
Życie nie jest dlatego wspaniałe, że posiadamy, działamy, przemieszczamy się, odnosimy sukcesy; ono zaciekawia samym tym, że jest. Jak to ktoś kiedyś ładnie ujął, że jest coś, a nie nic; że czujemy, myślimy, że spoglądamy na innych i na nas, że sami czujemy spojrzenie innych.
Tymczasem próbujemy świat oswoić, zakrzykując go i odsuwając.
Staramy się nie pytać. Przecież mamy tyle innych kłębiących się spraw.
W związku z debatą o eutanazji kilka razy padło sformułowanie "prawo do śmierci". Doszliśmy do takiego zidiocenia, że słowa kręcą się w kółko. Co to za "prawo", skoro i tak wszyscy jak jeden mąż jesteśmy śmiertelni?! Do tej pory mówiono o "prawie do życia", czyli o tym, że jednak każdy z nas, kiedy już zaistniał w tej rzeczywistości – pojawił się, ma prawo żyć i nie powinno się go stąd wypychać. Dzisiaj usiłują nas przyzwyczaić, że jednak nie wszyscy i nie zawsze. Coś się zmienia...
Kierujący nami pseudokapłani nowej ery chcą decydować, kogo tu wpuszczać, na jakich warunkach i kiedy nas stąd odprawiać. Swoje uzurpacje ubierają w całą wizję powszechnej szczęśliwości, a kto nie z nimi, ten przeciwko nim – tu nie ma "przeproś".
Zresztą nie oni pierwsi, hitlerowcy mieli podobną, choć bardziej brutalną metodę ulepszania świata poprzez kontrolę "wejścia" i "wyjścia". W końcu, jak twierdził Hitler, narodowy socjalizm to biologia w działaniu. Podobnie jak wówczas Niemcy, my reagujemy na nową ideologię milczącym poparciem lub biernością, przynajmniej dopóki w kranie ciepła woda.
Lubię oglądać stare kroniki, patrzeć na fryzury, stroje, groźne i słodkie miny. Turniej szachowy w wiosce w Harzu, w 1944 roku, godziny szczytu w Berlinie w sierpniu tego samego roku. Miałoby się ochotę krzyknąć, że zaraz nie będzie waszego miasta. Zaraz nie będzie wszystkich waszych problemów.
A co będzie?
No właśnie odpowiedź na pytanie, co będzie, niesie ze sobą również odpowiedź na pytanie, co jest naprawdę. Skoro wszystkie nasze "ważne" sprawy tak szybko więdną w obliczu wypadków.
Przyjście na ten świat to nie jest nasz projekt. Nie wiemy, skąd się wzięliśmy. Dlaczego nasza świadomość zaistniała akurat teraz?
Nie wiemy nawet, co to jest czas; nie wiemy, czym jest przestrzeń, ba, nawet nie jesteśmy w stanie pomierzyć tego, co nam się pojawia; gdy mierzymy jedno, to ucieka drugie, a jak drugie, to ucieka pierwsze. Jak tłumaczy Haisenberg, taka jest po prostu natura i nic z tym panie nie zrobisz... Owszem, udaje się od czasu do czasu coś podpatrzyć i sklecić, ale zazwyczaj wychodzi "jak gołąb na parapet". Chcemy się stawiać w roli Pana Boga, mieszać w kuchni mitochondrii, lepić hybrydy, zmieniać kolor planety... Mamy ambicje!
Od czasu do czasu zdarza się nam być "królami życia" – każdemu po kilku głębszych, tym wybranym, gdy wdrapią się na wyższe partie piramidy, gdzie szatan za małe przysługi rozpościera pod stopami "wszystkie królestwa świata".
Wydaje się nam wówczas, że jesteśmy w stanie wymyślić siebie od nowa i skonstruować lepszy świat z klocków wiedzy; że mamy w rękach filozoficzny kamień i już za chwilę posłuszne golemy zaniosą nas na rękach w piękne doliny wiecznego szczęścia.
Pół biedy, jeśli nasza wola mocy kończy się kacem, gorzej, gdy nasze domki z kart rozpadają się w powszechnej orgii krwawego szaleństwa. Zaliczyliśmy ich już kilka, mimo to nie uczymy się z głupoty ojców, powtarzamy wszystko od nowa.
Do tej pory żaden człowiek nie stworzył czegoś z niczego, a po nocach marzą nam się nowe światy, "bez wojny, śmierci, chorób", i bez Boga. Zwłaszcza bez Boga. Na co nam Jego przykazania, skoro wymyślamy nowy porządek? Aby doczesny raj wyłonił się zza zakrętu, konieczne jest tylko trochę rzeczy poprzestawiać, trochę przetrzebić stado, wyciąć niedostosowanych i niepożądanych, zdemoralizować opornych, konieczna jest aborcja i eutanazja. Musimy mieć kontrolę. Tylko wtedy będzie można eliminować pomyłki. Dzisiaj nasze oświecone prace mogą u słabszych powodować rozterki, coś tam ludziom się odzywa, jakieś serce zapika. Wiemy, jak to zgłuszyć. Można ludzi zawirować. Kiedy się ockną i tak nic już nie będą w stanie uczynić, a świat będzie należał do nas. Und Morgen die Ganze Welt....
Gonimy więc za mirażami doczesności, bo nie chcemy spojrzeć dalej.
A niestety bez tego spojrzenia nie da się zrozumieć ani nas samych, ani naszej cywilizacji Zachodu rozmontowywanej właśnie przez nowych barbarzyńców. Bez pojęcia życia wiecznego i obietnicy zmartwychwstania, przestajemy rozumieć ludzi, a instytucje, które zbudowali, przestają mieć sens. Jedynie wówczas, gdy Zmartwychwstanie przepełni nasze życie, możemy zrozumieć, czym jest czas, przestrzeń i wszystko dookoła, jedynie wówczas możemy oceniać, co jest ważne, a co nieważne nawet wówczas, gdy sytuacja przypomina Warszawę latem 39 roku. Obietnica Zmartwychwstania stwarza nas na nowo, to On, nowy Adam, pokazuje nam, jak przekroczyć śmierć, i podaje rękę, wskazując, gdzie postawić nogę. Wszystko inne to majaki powstające z chorych ambicji tych, którzy z niczego nie potrafią stworzyć nawet jednego atomu.
Wesołych Świąt Wielkiej Nocy!
Andrzej Kumor