Zawalczył
Czym wyjaśnić fenomen popularności Roba Forda? To proste! Był jednym z nas, przełamywał coraz powszechniejsze w dzisiejszej demokracji poczucie pozostawienia normalnych na pastwę. Próbował zrobić coś w naszym imieniu – milczącej większości, która nie ma czasu chodzić na wiece, zebrania, a niekiedy nawet na wybory, bo zajmuje się zarabianiem na chleb, wożeniem dzieci na hokej, tysiącem innych codziennych spraw; nas wszystkich, którzy nie mają siły przedzierać się przez kłamstwa gazet i telewizji; tych wszystkich, którzy nie mają synekur, tłustych emerytur i na co dzień zachodzą w głowę, dlaczego zostaje im coraz mniej pieniędzy w portfelu.
Rob Ford po prostu wiedział, że oprócz różnych grup interesów, lóż i mafii, w mieście żyją również zwykli ludzie. Usiłował im poprawić los. Tylko trochę, na miarę prerogatyw, które posiadał, a które później nawet zostały mu odebrane. Przeciwko miał całą lokalną elitę, tych wszystkich, którzy żyją z wyrwanego nam pieniądza. Dlatego tak bardzo się zakotłowało, gdy udało mu się sprywatyzować wywóz śmieci, gdy obniżył podatki.
Toronto, jak każde duże miasto, oblepione jest mafijnymi układami, miliony robi się na styku prywatno-państwowym, tam gdzie rozdają miliardowe kontrakty, tam orki rozdrapują środki na "odnowę infrastruktury czy ożywienie gospodarcze.
Tam wszystko musi być drogie i poprzedzone litanią "konsultacji" i "opracowań", gdzie 16 stron musi kosztować 60 tys. dolarów. My wiemy z PRL-u, że "miś" ma być drogi.
Tam trzeba wiedzieć, jakich pośredników wynająć, aby dostać się do miodu, jak to zrobić, by najtańszy kontrakt był najdroższy – jak skutecznie wyciągać dodatkowo miliony.
Oprócz tego w wodach pływają większe i mniejsze rekiny, a potem całe stada płotek, żyjących z różnych rozdawnictw, różnych programów na kontrolowanie emocji w parkach, promocję rozrodczości słowików, kontroli ścieżek wałęsających się kotów i długości trawnika przed domem; słowem, cała banda, cały kosmos wielkomiejskiej klasy próżniaczej.
Niedawno podczas debaty nad Uberem w mieście jedna pani, która wygodnie żyje dzięki trzem licencjom taksówkowym przynoszącym jej grubo ponad sto tysięcy rocznie, ze zgrozą zawołała, "jakże to tak puścić wszystko na żywioł i wolną konkurencję, przecież my mamy kapitalizm!". Taki dokładnie jest nasz "kapitalizm".
Rob Ford to widział, bo przez długi czas żył z pracy rąk własnych i wiedział, że zwykli ludzie nie mogą brać dolarów z powietrza. Wziął na poważnie deklaracje składane w polityce i zaczął porządkować miasto.
Przecenił swe siły, nawet gdy gwiazda jego popularności zaczęła wybudzać coraz większe rzesze "Ford nation", miał przeciwko sobie beton środków masowego przekazu, beton starego układu, beton mafii i beton miejskiej lewiczki karmionej podatkową strugą.
Gdy nie wiadomo, o co chodzi, tam zawsze chodzi o pieniądze. Blok pieniądza natychmiast zaczął Forda utrącać, wypuszczono na niego całe watahy posokowców szperających w papierach, rozpytujących sąsiadów, a czy czasem krzywo się nie uśmiechnął na śmieciarza, może ma kochankę, może bije żonę albo sąsiadowi 20 lat temu strącił czapkę z głowy…
Rob Ford na dodatek sam sobie nie pomagał. Był dzieckiem swego pokolenia – czasem wypił – choć nigdy publicznie nie widziano go pijanego, czasem pozwolił sobie na tyradę, od której politycznie poprawnym ciotkom mdlał rozum.
Zapędzono go do rogu i osaczono. Są w tym mieście ludzie, u których zamawia się takie usługi. Dla nich to małe piwo; gdyby był Rob nawet święty, wiedzieliby jak go "zdekonstruować" i tak opluć, by do wyborów nie mógł się wytrzeć. Podłość ludzką kupuje się na tym świecie za dolary. Upadek Roba Forda był przybijający nie tylko dla niego samego, pokazywał bowiem skalę naszej bezsilności. Obnażył układ, który coraz bardziej będzie motał nasze dzieci i wnuki. Bo władzy raz uzyskanej nie oddaje się nigdy.
Wyborcza karuzela może zmieniać kolory rady miasta, legislatury czy parlamentu, nie może jednak zachwiać prawdziwym systemem czerpania korzyści. Ma go po prostu kryć.
Rob Ford poszedł przedwczoraj za Zmartwychwstałym.
Wielki szacunek, że przynajmniej próbował coś zmienić. Tak, jak umiał. Niedoskonale, ale zawalczył o nas.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.
Andrzej Kumor
Ford Nation na pikniku
Więc było to tak: w piątek, po pracy – kończę o 19.00 – korzystając z bliskości geograficznej, pojechałem do Thompson Park w Scarborough. Już na rogu Brimley i Lawrence utknąłem w korku, wszystkie auta skręcały do parku. Ruchem na drodze kierowała policja. Skręcam w park, wolontariusze kierują mnie na trawę, bo cały parking zajęty. Cały róg parku od Brimley i Lawrence zastawiony samochodami. Duży ruch, wielu ludzi opuszcza park na piechotę albo samochodem, dużo nowych przybywa. Biegnę do centrum parku na miejsce spotkania, piknik zaczął się o 5 po południu.
Dużo ludzi, wszyscy weseli, atmosfera pikniku; najpierw mijam kolejkę do darmowych hot dogów, kolejka szeroka na trzy – cztery osoby i kilometr długa. Dochodzę do namiotów, kapela gra w jednym, w drugim młody mężczyzna o sylwetce kulturysty rozdaje wizytówki Roba Forda i znaczki "Ford Nation". Za namiotami kolejny tłum ludzi, przebijam się, od pani z transparentem dowiaduję się, że to kolejka do toalet, a Roba Forda nie ma. Pytam się ludzi mera Toronto, nie ma, ale będzie. Skręcam na wschód, wychodzę na główny centralny parking, jest tutaj dużo policji i co najmniej cztery wozy transmisyjne stacji telewizyjnych: CYV, City tv, Global i jakaś mniej mi znana nazwa, nie pamiętam.
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/tag/Rob%20Ford#sigProIdee97aa463d
Kręcę się wśród tłumu, robi się szaro, decyduję się wracać, z drogi zawraca mnie niesamowity krzyk tłumu, ludzie witają Forda. Wracam – taki ścisk, że z daleka zobaczyłem tylko czubek głowy mera. Drugi tłum otacza Douga Forda. Wszyscy ruszają w tym kierunku, ale kolejka do hot dogów się nie ruszyła. Mer wygłosił bardzo krótkie przemówienie pośród głośnych okrzyków aplauzu. Powiedział, że wita wszystkich na największym pikniku " Ford Nation" w historii, oraz obiecał kolejny piknik jeszcze tego lata.
Po wysłuchaniu przemówienia wróciłem do samochodu. Na pikniku był przekrój całej populacji Scarborough, ludzie w różnym wieku różnych kultur i całe rodziny.
Jerzy Rostkowski