Szanowni Państwo, przedstawiamy poniżej głosy działaczy polonijnych przed zapowiadanym we wrześniu zjazdem Polonii.
*
Doskonale rozumiem głosy, aby Polonia sama się finansowała.
Jest to postulat szczególnie ważny, jeżeli chodzi o działalność polityczną, zarówno w stosunku do Polski, jak i kraju naszego miejsca zamieszkania.
Pragnę jednak zwrócić uwagę, iż mamy wiele potrzeb w sferze życia polonijnego, które bez wsparcia państwowych środków z Polski po prostu nigdy nie zostaną zrealizowane. Przykładem może tu być zabezpieczanie wszelkiego rodzaju materiałów archiwalnych, szczególnie dokumentów, listów, ale też zeznań, czy wręcz relacji filmowych świadków historii. Dotykamy tu sfery życia społecznego, takiej jak muzea, archiwalia, obiekty kultury, generalnie wszystkie działania ze sfery kultury wyższej, jak również ze sfery edukacji, pomocy socjalnej czy polityki historycznej, których Polonia dziś nie jest w stanie sama udźwignąć, i jest obowiązkiem państwa polskiego finansowo takie działania wspierać.
Pragnę dodać, że apel, abyśmy się opodatkowali i samofinansowali, jest właściwy, ale w świetle mojego wieloletniego doświadczenia pracy dla Polonii wydaje się co najmniej trudny do zrealizowania. Ja wraz z mężem przez 5 lat sami za własne pieniądze finansowaliśmy wszystkie działania związane z badaniem tragedii smoleńskiej i nigdy nikt nas w tym ani nie wsparł, ani nawet nie zapytał, czy potrzebujemy takiej pomocy. My z kolei nigdy nie prosiliśmy o takie wsparcie, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę, że wszelkie donacje na ten cel zostałyby natychmiast wykorzystane do politycznej prowokacji. Śledztwo smoleńskie w każdej chwili może zostać zablokowane w kraju. Wówczas Polonia stanie przed wielkim wyzwaniem, co dalej? Prawdopodobnie nie będziemy w stanie kontynuować tego wyzwania samodzielnie przede wszystkim ze względów finansowych.
Proszę pamiętać, że to właśnie tzw. zakręcanie kurków finansowych jest dziś głównym orężem walki politycznej w wojnie hybrydowej nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie... Sprawa finansowania działań Polonii jest dziś cały czas politycznie rozgrywana przez wszystkich, ale ubecja w tym przoduje. Dlatego apeluję, aby w tej kluczowej sprawie zachować balans i nie przyjmować skrajnych rozwiązań. Apeluję również, aby nie używać argumentów typu „a on to na koszt podatnika robi to czy tamto”. Budowanie silnej i suwerennej Polski wymaga nakładów finansowych, i to dużych! Polonia, szczególnie ta patriotyczna, tu, w USA, takich środków nie posiada, gdyż to przede wszystkim postubecja dorabiała się dużych pieniędzy po 1989 roku w USA.
Często słyszymy też argument, że Polska powinna finansować Polaków na Wschodzie, a nie na Zachodzie. Proszę jednak zwrócić uwagę, że to nie na Wschodzie prowadzona jest dziś brutalna antypolska kampania zagrażająca bezpieczeństwu kraju – tylko właśnie na Zachodzie. Długoterminowe bezpieczeństwo Polski zależy dziś przede wszystkim od Zachodu. Dlatego wspieranie patriotycznej Polonii na Zachodzie winno dziś być priorytetem i polską racją stanu.
Z pewnością powinniśmy pilnować, aby pieniądze na działalność polonijną były mądrze wydawane, ale dzisiejsza sytuacja Polski w świecie, jak również straty i zaległości ostatnich prawie 80 lat wymagają nakładu poważnych środków finansowych, abyśmy wszyscy razem się wzmocnili. My tu i oni tam.
Pozdrawiam,
Maria Szonert-Binienda
*
Szanowni Państwo,
Całkowicie popieram stanowisko pani Marii Szonert.
– Po pierwsze, obecne „finansowanie Polonii” jest wpisane w obowiązki opieki Senatu nad Polonią i aby to zmienić, trzeba wieków.
– Po drugie, tak, jest to środek brutalnej walki politycznej i jeżeli tego nie przestawimy, zniszczą patriotyczną i niepodległościową Polonię za pieniądze – właśnie dla Polonii.
Pisałem już – rozbudowane biura różnych instytucji „dla Polonii” w Polsce, takież pensje rozbudowanej administracji i domy wypoczynkowe, centra konferencyjne – również w Polsce.
Do tego – pieniądze te idą również na finansowanie podróży lotniczych, diet, pobytów w hotelach dla owych – wyselekcjonowanych nie przez Polonię, ale przez różne ośrodki aktualnej lub byłej władzy – tzw. działaczy polonijnych, którzy nas „reprezentują”, chociaż w większości nie mają nawet 1 proc. powszechnego mandatu Polonii w swoich krajach.
– Po trzecie, budżet samej Wspólnoty Polskiej na ten tylko rok to 32 mln PLN, o ile mam właściwie informacje. Tak czy tak, jest to więc wydawane i nie za bardzo „idzie na Polonię” w całości. Jak tego nie zmienimy, to dalej tak będzie, bo pieniądze są i będą wydawane.
– „Samofinansowanie” i „samoopodatkowanie”? Przepraszam, ale żarty. Od 5 lat prowadzimy z żoną TV Niezależna Polonia. Mamy ponad 196 własnych produkcji. Jeździmy po świecie, Polsce, pokazujemy i nagrywamy to, czego publiczna telewizja nie raczy nadal zauważać. Własnym nakładem zrobiliśmy badania i realizację i produkcję ocenzurowanego ciągle „półkownika” „Jedwabne – Świadkowie – Świadectwa – Fakty”. W tym roku pojechaliśmy znowu w Łomżyńskie, bo dotarliśmy do kolejnych relacji dotyczących tej niemieckiej zbrodni.
To jest kilka, a w porywach kilkanaście tysięcy dolarów rocznie z naszego rodzinnego budżetu, który się powoli już dzisiaj wyczerpuje.
Na naszej stronie jest przycisk PayPal, aby zasponsorować nasze media TV Niezależna Polonia. Czy Państwo wiecie, ile wpłynęło od wielu tysięcy widzów naszych programów (nie chwaląc się, oglądają nas w 96 krajach)? Zdradzę niezwykle strzeżoną tajemnicę firmową – aż 655 dolarów kanadyjskich w ciągu 5 lat. Nie wspomnę o działalności w ramach Klubów GP, imprez, seansów filmowych, wieców etc.
Raz jeszcze popieram głos pani Marii.
Pozdrawiam
Wacław Kujbida
*
Szanowna Pani Mario, Szanowni Państwo,
Dziękuję za głos rozwagi w sprawie finansowania Polonii. Rzeczywiście, trzeba zwrócić uwagę, że polskie muzea i archiwa za granicą przeżywają trudności finansowe. Wszystko kosztuje, a Polonia nie jest chętna, aby zajrzeć w kieszeń. Znam to ze szwajcarskiego podwórka (gdzie Polonia jest świetnie wykształcona i relatywnie zamożna). Gdyby nie polskie instytucje kultury (m.in. ministerstwo), nie byłoby cyfryzacji archiwów w słynnym Muzeum Polskim w Rapperswilu. To zupełnie fenomenalne archiwa i absolutnie rewelacyjne zbiory pokazywane jak „za króla Ćwieczka” właśnie z powodu braku pieniędzy!
A czy Państwo zdajecie sobie sprawę, że gdzieś zniknęły i nie ma do nich dostępu – zarówno archiwa, jak i artefakty po Ignacym J. Paderewskim? Była izba pamięci, teraz jest wirtualne muzeum na zamku w Morges, przejęte przez prywatną fundację, oczywiście instytucję szwajcarską, ale Paderewski to był Polak, wielki patriota, geniusz fortepianu i polityk, na dzisiejsze warunki miliarder i nic – słownie nic z tego się nie ostało. Dodam, że sam Paderewski po 42 latach życia w Morges opuścił oburzony Szwajcarię, gdy ta nie chciała pozwolić mu działać na rzecz Polski po ataku w 1939 r.! Kto dziś o tym pamięta? Jego majątek „rozpłynął się”... Gdyby nie Paderewski, to pewnie do dziś w Lozannie nie byłoby sali koncertowej! Piszę o tym, bo jeden z naszych Forumowiczów przesłał ostatnio zdjęcie uczestników przyszłego Zjazdu Polonii na tle portretu I.J. Paderewskiego. To bardzo wymowne. Zdjęcia, akademie itp., ale czy ktoś w ogóle pomyślał o samym Paderewskim i jego dorobku? Nikt.
Jeśli nie zajmiemy się takimi sprawami i nie będziemy mieli wsparcia z polskiej strony, to nic nie zrobimy. Proszę się nad tym zastanowić, byśmy nie wylali dziecka z kąpielą, odrzucając postulaty zapisane w liście. Rzeczywiście, sami moglibyśmy stworzyć lobbing za Polską, ale pamiętajmy, że współpracując z władzami RP, możemy osiągnąć więcej, i to nie tyle chodzi o pieniądze, co o priorytety.
Pozwólcie Państwo na refleksje po spotkaniu, niedawnym, z osobą wysoko postawioną w hierarchii „dobrej zmiany”. Powiedziano mi, że tzw. wróg wewnętrzny jest już na poziomie „zastępców” ludzi z „dobrej zmiany”, podano przykłady. To mrozi krew w żyłach! Okazuje się, że sabotaż działań, a nawet poleceń zaczyna się już na poziomie stopień niższym! Nikt się tego nie spodziewał, dlatego pewne sprawy idą takim dziwnym torem, mamy różne zaskakujące decyzje, nikt nie odpowiada na nasze e-maile, postulaty... Miały dojść do adresata, a tu... dziura i nic. Sama osobiście się o tym przekonałam, więc wiem, co mówię.
Proszę zwrócić na ten aspekt uwagę, gdy będziemy w czambuł potępiać „dobrą zmianę” i myśleć o naszej naiwności. Uważam, że „dobra zmiana” wie, że może na nas liczyć, bo nikt inny w końcu nie zrobi tego co my. Pozwólcie Państwo na pewną refleksję. Oni wiedzą, że jesteśmy „wierni”, dlatego odniosą się do naszych postulatów dopiero w przyszłej kadencji, gdy rzeczywiście już będą potrzebować naszej pomocy, a jednocześnie będą mieć „wolniejsze ręce”. Proszę się przyjrzeć sprawie p. Ewy Gawor z warszawskiego ratusza, to jest doskonały przykład, jak jest trudno. Jestem w PL bardzo często, wielu ludzi z PiS działa dla kariery, ale jest bardzo wielu, którzy autentycznie walczą o lepszą przyszłość. Straszne tylko jest to, że „nasi” nie mają kadr, a jednocześnie tak bojąc się sabotażu, odrzucają naszą pomoc.
Pozdrawiam,
Monika Gąsiorowska
Genewa
***
Witam Wszystkich,
Przekazuję pozdrowienia od Mary Wagner. Odwiedziłem ją w poniedziałek, 13 sierpnia, w więzieniu w Milton. Mary czuje się dobrze. Ma wyjść na wolność 9 września.
Przekazałem jej wiadomość, że 26 sierpnia w niedzielę o godzinie 3 po południu grupa pro-life z kościoła św. Maksymiliana Kolbego z Mississaugi organizuje spotkanie modlitewne przed więzieniem, w którym osadzona jest Mary. Mary zauważyła, że będzie to święto Matki Boskiej Częstochowskiej. Prosiła o modlitwę za kobiety odsiadujące wyroki w więzieniu w Milton i modliliśmy się wspólnie dziesiątkiem różańca w ich intencji podczas mojej wizyty. Odmówiliśmy też koronkę do Bożego Miłosierdzia. Mary nie wiedziała, że mam ją odwiedzić – wizyta taka była zaplanowana około 2 tygodni temu. Prosiła również o modlitwę za wiele dzieci, które nie mają rodziców, by zostały one adoptowane.
Poinformowałem również Mary, że jedna z odczytanych intencji podczas Mszy św. kończącej polską pieszą pielgrzymkę z Toronto do Midland 12 sierpnia, była intencją za Mary Wagner.
Pozdrawiam wszystkich,
Z Panem Bogiem,
Piotr Chorobik
Odpowiedź redakcji: Bardzo dziękujemy, modlimy się.
***
Jestem długoletnią czytelniczką „Gońca”, więc posiadam jeden z artykułów z dnia 2-8 kwietnia 2010 roku. Trzymam ten artykuł już osiem lat i co roku w rocznicę katastrofy smoleńskiej wracam do niego, bo mnie bardzo niepokoi.
Wiąże mi się z datą 13 kwietnia 1940 roku, kiedy wywieziono mnie z Kresów do Kazachstanu, a tatuś, jako policjant, 14 lipca 1940 roku z Wilna po zdaniu broni internowany w Kozielsku, a w 1941 roku wysłany do Murmańska, a potem na półwysep Kola. W czasie amnestii 25 sierpnia 1941 roku w Suzdalu został przyjęty do tworzącej się Armii Polskiej.
Wracając do artykułu, w którym pan Bronisław Komorowski, przystępując do walki o najwyższy laur państwowy, użył słowa katastrofa. W polityce każde słowo ma ogromne znaczenie i wypowiada się je ostrożnie. Czy to słowo katastrofa było czymś przewidzianym? Czy tylko wymknęło się i znalazło miejsce w tym artykule? Ten artykuł jest w gazecie w przeddzień tej ogromnej narodowej katastrofy smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku.
Proszę zrozumieć, że dla osoby przeciętnej jest trudne przyjąć, w jakich okolicznościach doszło do katastrofy, a w prasie w tym czasie było tyle różnych opinii o prezydenturze.
Z poważaniem,
Aniela Lasek
Toronto
Odpowiedź redakcji: Szanowna Pani, przejrzeliśmy ten numer jeszcze raz. Wygląda na zbieg okoliczności.
Kobiety z północnej części i terenów wiejskich Saskatchewan mają do najbliższych oddziałów położniczych nawet 900 kilometrów. Stephanie Tsannie z Wollaston Lake osiem lat temu leciała ponad 500 kilometrów do Prince Albert z dwoma przesiadkami. W dalszym ciągu w jej miejscowości nie ma lekarzy, dlatego w tym roku najprawdopodobniej czeka ją podobna wyprawa. Tsannie jest w ciąży z drugim dzieckiem. Wiele kobiet z północy prowincji przed spodziewaną datą porodu leci do La Ronge, Prince Albert lub Saskatoon i tam czeka na rozwiązanie. Na północ od La Ronge porody są odbierane tylko w nagłych przypadkach.
Dopiero ostatnio ministerstwo zdrowia zgodziło się na pokrywanie kosztów podróży osoby towarzyszącej. Tsannie wspomina, że przy pierwszym porodzie była przerażona, bo musiała ze wszystkim radzić sobie sama. Mieszkała w Spruce Lodge, ośrodku zapewniającym noclegi i posiłki dla osób wywodzących się z ludności rdzennej przyjeżdżających do Prince Albert na zabiegi medyczne. Potem dojechał do niej jej partner i oboje przenieśli się do rodziny. Rodzice wracali potem do domu z czterodniowym synem.
Dusdy Besskkaystare, ojciec dwóch córek, także z Wollaston Lake, opowiada, że miał 16 lat, gdy rodziło się jego pierwsze dziecko. Jego dziewczyna leciała prawie 900 km do Saskatoon. Prowincja stwierdziła, że jest za młody, by jej towarzyszyć i nie chciała pokryć kosztów jego przelotu. Udało mu się znaleźć bilety, za które musiał zapłacić z własnej kieszeni ponad 2000 dolarów. Jego córka urodziła się przedwcześnie i dotarł na miejsce już cztery dni po tym, jak przyszła na świat.
W Wollaston Lake nie ma lekarza na stałe. Jeden przylatuje co drugi miesiąc. Wiele kobiet rodzi po prostu w domu. Dr Veronica McKinney, dyrektor Northern Medical Services przy University of Saskatchewan College of Medicine, rozumie, że matki nie chcą wyjeżdżać ze swoich miejscowości, mimo że tak im radzą pielęgniarki. Nie chcą być same, boją się izolacji i tego, że same będą musiały troszczyć się o zakwaterowanie i posiłki. A potem muszą na przykład wracać autobusem zimą z dwudniowym noworodkiem. McKinney mówi, że prowincja powinna postawić na położne, brakuje przede wszystkim tych wywodzących się z ludności rdzennej. Obecnie w Saskatchewan pracuje tylko 17 położnych, na północy prowincji nie ma ani jednej.
Każdego roku w Saskatchewan rodzi się ponad 15 000 dzieci. Prawie 75 proc. z nich przychodzi na świat w trzech szpitalach w Saskatoon, Reginie i Prince Albert. Jedynie w 13 innych ośrodkach opieki medycznej odbierane są planowane porody.
Choroba psychiczna czy radykalizacja?
piątek, 10 sierpień 2018 16:42 Opublikowano w Wiadomości kanadyjskiePremier Justin Trudeau po złożeniu bukietu w miejscu upamiętniającym ofiary Faisala Hussaina – 18-letnią Reese Fallon i 10-letnią Juliannę Kozis – apelował o „czas współczucia”. Co ciekawe jednak nie potępił czynu Hussaina. Można się jeszcze zastanawiać, komu Trudeau chciał współczuć. Może zamachowcowi, o którym wszem i wobec mówiono, że jego czyny są wyłącznie następstwem choroby psychicznej. Tarek Fatah, dziennikarz Toronto Sun, pisze, że kilka dni po zamachu poszedł na Danforth. Był zaskoczony, że nigdzie nie ujrzał dużych portretów zabitych. Co więcej, dało się wyczuć wyraźne współczucie dla zamachowca, przedstawianego jako „ofiara zaniedbań systemu”. W kilku miejscach pojawiały się wezwania do modlitw za dusze napastnika.
Potem miało miejsce jeszcze jedno ciekawe zdarzenie – na Danforth przyszedł mężczyzna, który protestował przeciwko temu, w jaki sposób CBC mówi o zamachu, że próbuje przemilczeć możliwe wpływy islamskie. Wtedy podeszła do niego kobieta w nikabie i owinięta czerwonym materiałem. Prowokacyjnie stanęła przed nim i zaczęła napierać na trzymaną przez niego tablicę. Rozpoczęła się przepychanka, a po stronie kobiety stanęło jeszcze parę osób. W końcu jakiś mężczyzna zaciągnął samotnego demonstranta do Alexander Park i tam, ku uciesze zebranych, wepchnął go do fontanny.
Faisal Hussain mieszkał na w rejonie meczetu przy Thorncliffe Park. W meczecie znaleźć można słowa modlitwy, której pewnie słucha tamtejsza młodzież. Po zwrotach do Allaha padają słowa o policzeniu ich (w domyśle niemuzułmanów) i zabiciu ich ku przestrodze im podobnym, o pokonaniu ich, by ziemia zatrzęsła się pod ich stopami i poczuli jacy są słabi wobec muzułmańskiego boga. Modlitwa kończy się zdaniami mówiącymi o muzułmanach cierpiących na całym świecie na skutek spisku niemuzułmanów. Islamic Society of Toronto twierdzi, że jest to parafraza tekstu historycznego, który właściwie rozumiany dotyczy tyranów i oprawców. Wszelkie inne interpretacje są fałszywe.