farolwebad1

A+ A A-
czwartek, 05 lipiec 2012 21:21

2012 yamaha road star silverado

Japończycy doszli do takiej perfekcji w podrabianiu amerykańskich motocykli, że wyprodukowali wierny model h-d FLSTC heritage softail classic. Złośliwi mówią, że te dwie maszyny różnią się tylko faktem, iż japoński produkt stworzony jest w systemie metrycznym, a amerykański – calowym. Yamaha road star powstała w 1999 roku i w wersji silverado (ze skórzanymi sakwami, przednią szybą i trzema reflektorami) naprawdę była niezwykle podobna do żywej legendy, jaką jest softail classic. Z biegiem czasu, po kilku modyfikacjach, nabrała nieco indywidualnych cech. Model na sezon 2012 ma plastikowe sakwy polakierowane w takim samym kolorze jak zbiornik paliwa i błotniki. Nadal jednak konstrukcja wzoruje się na maszynie Harleya.

     

Motocykl Yamahy jest ciężki – jego waga wynosi 352 kg. Serce maszyny stanowi widlak o pojemności 1670 ccm (u harleya jest to 1690 ccm), o długim skoku tłoka w cylindrach (113 mm), co powoduje, że road star ma potężny moment zamachowy wynoszący 100 lb-ft przy niskich obrotach (2500). Od kilku lat Japończycy stosują w tej maszynie układ wtrysku paliwa, co umożliwia łatwiejsze uruchomienie oraz likwiduje potrzebę rozgrzewania silnika przed jazdą. Pompa wtrysku znajduje się w baku – jest tam też jeszcze kilka innych urządzeń, dlatego mimo sporych rozmiarów zbiornik paliwa mieści 18 litrów benzyny, co pozwala na pokonanie dystansu 270 km. Transmisja mocy na tylne koło odbywa się za pomocą pasa. Skrzynia biegów posiada pięć przełożeń. Pierwsze trzy biegi są niezwykle "krótkie" – a ostatni pracuje prawidłowo dopiero, gdy przekroczymy siedemdziesiątkę. W czasie "cruisowej" prędkości (około 100 km/godz.) motocykl jest cichy i ma niskie obroty.

      Na sezon 2012 yamaha road star silverado polakierowana jest w kolorze pearl white. W wersji S posiada więcej chromowanych elementów. Do końca września z uwzględnieniem 400-dolarowej bonifikaty, maszyna kosztuje w Kanadzie 15.499 dolarów – o cztery tysiące taniej niż motocykl H-D.

Opublikowano w Moto-Goniec
czwartek, 05 lipiec 2012 21:13

2013 mini clubvan: Towarowe mini

            Choć nazwa "minivan" od razu budzi niezbyt dobre odniesienia, to jednak pod formą, gdzie dwa człony nazwy występują osobno – mini van – kryje się udany eksperyment stworzenia kolejnej wersji opartej na bazie kultowego mini-morrisa. Już niedługo to przywrócone przez BMW do życia auto pojawi się w Kanadzie w wersji dostawczej.

Sięgnięcie do archiwów i przepastnych magazynów co rusz wzbogaca ofertę MINI – jednego z działów niemieckiego BMW. Genialna konstrukcja sir Aleksa Issogonisa przeżywa w ostatnich latach drugą młodość, a odświeżony mini cooper ma już kilka nadwoziowych wersji. Ostatnią propozycją jest mini van, czyli dostawczy "blaszak". Nie jest to oryginalny pomysł, bo "wszystko już było" – jak mawiał Ben Akiba z kabaretu Olgi Lipińskiej – i w przeszłości znano już towarową wersję popularnego mini pod taką samą nazwą – mini van.

      W latach 1960-1982 w Wielkiej Brytanii budowano furgon na bazie travellera (wydłużona wersja klasycznego mini). Miał on ładowność zaledwie 250 kg, a od travellera różnił się tylko brakiem bocznych szyb.  

     

Samochód zyskał dużą popularność na Wyspach, jako tania alternatywa dla innych pojazdów w swojej klasie, jako pojazd użytkowy nie był też obciążony podatkiem od sprzedaży. W roku 1978 został przemianowany na mini 95, liczba ta symbolizowała całkowity ciężar pojazdu – 0,95 tony. Ogółem zbudowano imponującą liczbę 521.494 egzemplarzy tej odmiany.

      Po trzydziestu latach powrócono do zarzuconej w 1982 roku idei mini vana. Stworzono go na bazie clubmana, który stanowi współcześnie wydłużoną wersję mini coopera. Auto ma długość prawie 4 metrów, szerokość 1,7 m oraz wysokość prawie 1,5 metra. Rozstaw osi w tym modelu wynosi 2547 mm – czyli dokładnie tyle samo co u clubmana. Nowy samochód to tak naprawdę dostawcza wersja tego modelu, dlatego pełna nazwa wozu brzmi: mini cooper clubvan. Główne zmiany są widoczne w tyle, gdzie zabrakło foteli, a podłoga na całej powierzchni jest płaska, co zwiększa użyteczność przestrzeni bagażowej. Licząc do sufitu, auto posiada 860 litrów pojemności w przedziale ładunkowym, a jego wymiary to 1150 mm długości i 1020 mm szerokości w najwęższym miejscu. Maksymalna waga ładunku wynosi 500 kg.

      Ładowność i ciężar nie imponują, ale tak naprawdę producent tych samochodów liczy na klientów, którzy są właścicielami małych biznesów w prestiżowych dzielnicach, gdzie stojące przed firmą modne mini może służyć za tablicę reklamową. Na pozbawionych bowiem szyb bocznych panelach można umieścić reklamę swojego interesu. Samochód będzie więc idealny dla tych przedsiębiorców, którzy chcą się wyróżnić, a ich biznes polega na przewożeniu niewielkich ładunków na krótkich odcinkach.

      Blaszak mini zapewnia niezłe możliwości trakcyjne. Tradycyjnie bowiem pod maską samochodów tej marki kryją się doskonałe silniki, jak przystało na BMW. W Kanadzie oferowane będą trzy wersje silnikowe. Najtańszy wariant "one" jest wyposażony w 1,6-litrowy silnik benzynowy o mocy 98 KM. Pozwoli to na osiągnięcie przyspieszenia do setki w czasie 11,1 sekundy. Podstawowa odmiana mini vana może pochwalić się niskim zużyciem paliwa na poziomie 5,5 l/100 km.

      Druga oferowana odmiana to cooper clubvan napędzany 4-cylindrowym, 1,6-litrowym silnikiem benzynowym o mocy 122 KM. Większa moc pozwala na lepsze przyspieszenia, które wynosi tu 9,8 sekundy. Producent zapewnia takie samo zużycie paliwa co słabsza wersja.

      Prawdziwą rewelacją jest jednak wersja cooper D wyposażona w diesla o mocy 112 KM. Choć samochód do setki dociera w ciągu 10,2 sekundy, to spala zaledwie 3,9 l/100 km, co przekłada się na tanią eksploatację wozu. Mam nadzieję, że cena pojazdu w tej silnikowej wersji nie będzie zbijać z nóg.

      Wszystkie odmiany mini vana mają przedni napęd. Standardową przekładnią jest 6-stopniowy manual – opcję stanowi tyleż stopniowy automat.

      Jak wszystkie produkty MINI, czyli BMW, towarowy clubman jest wykonany z doskonałych materiałów i precyzyjnie zmontowany. Nie jest jeszcze znana jego cena na kanadyjskim rynku, ale oczekuje się, że będzie ona nieco niższa od zwykłego clubmana, który kosztuje ponad 23 tys. dolarów.

Jerzy Rosa

Mississauga

Opublikowano w Moto-Goniec
piątek, 29 czerwiec 2012 17:48

Sposób na weekend: Sandbanks Provincial Park

 Zaczęły się wakacje. Warto w ich pierwszy weekend odwiedzić najsławniejsza plażę nie tylko w Ontario, ale i w całej Kanadzie - Sandbanks. Wspaniałe plaże oraz ruchome wydmy przyciągają w letnim sezonie do tego prowincyjnego parku tysiące gości. Zarezerwowanie miejsca pod namiot graniczy tu z cudem, ale bez problemów można zorganizować piknik i poznać bliżej atrakcje, jakie oferuje ta niezwykła przyrodnicza oaza.

Ostatnia fala rekordowych upałów powoduje, że Sandbanks jest jeszcze bardziej atrakcyjne niż zazwyczaj. Woda w jeziorze Ontario nabrała w tym roku dużo wcześniej odpowiedniej temperatury, więc do parku suną rzesze plażowiczów – bo właśnie plaże i piasek stanowią jego główną atrakcję. Miejsce jest jednak banalną piaskownicą z basenem kąpielowym i gdy znudzi się nam leżenie na piasku i taplanie w wodzie – zacznijmy zwiedzać Sandbanks.

      Krajobraz tej tylko piaszczystej z pozoru mierzei składa się bowiem także ze skalistych klifów, tworzących płytkie na stopę obszary, które stanowią doskonałe miejsce dla wodnej fauny – pełno więc tu polujących na małe rybki i skorupiaki wiecznie głodnych mew. Po obu stronach tego skalistego przyczółka znajdują się najszersze na świecie słodkowodne plaże, a parę kilometrów na prawo wiatr nawiał góry piasku i uczynił z nich ruchome wydmy sięgające 25 metrów. Wiatr jest bowiem głównym sprawcą powstania Sandbanks.

      Kiedy ostatni lodowiec 13 tysięcy lat temu odsłonił południowe Ontario, na wyspie Prince Edward County zaistniały idealne warunki, aby powstał Sandbanks, jaki dziś znamy. Wysokie brzegi jeziora zaczęły być rozmywane przez fale, a wiatr porywał i rozwiewał piach. A ponieważ róża wiatrów jest tu stała – z jednego, południowo-zachodniego kierunku, wędrujące masy piasku utworzyły w końcu mierzeje i wydmy – największe piaszczyste słodkowodne formacje na świecie.

      W Sandbanks, do którego należy 1509 hektarów nabrzeżnego terenu, są cztery biwakowiska: Outlet River, Cedars, Richardson's i Woodlands Campgrounds. Najładniej położone są pierwsze dwa; Outlet River Campground jednym swym skrajem dotyka plaży nad jeziorem Ontario, pozostała część rozłożona jest wzdłuż malowniczego wodnego przesmyku łączącego jezioro Ontario i East Lake. Pole namiotowe Cedars, znajdujące się na półwyspie, od plaż dzielą tylko wydmy. Trzeci obóz, Richardson's Campground, mimo że oddalony od brzegów jeziora, rekompensuje to nieco większymi campsites, a kilka ścieżek skraca drogę do plaży o połowę. Woodland Campground ulokowany jest najmniej korzystnie – w podmokłym liściastym lesie i częściowo na łąkach – jest oddalony od plaż o 5 kilometrów.

      Plaże są trzy: Outlet, Sandbanks i Dunes. Wszystkie piękne, ze złocistym piaskiem i wodą zwykle tutaj cieplejszą niż w innych regionach południowego Ontario – ale szczególną atrakcją parku jest Dunes Beach. Jak sama nazwa wskazuje, plaża znajduje się na wydmach, które swymi stromiznami wchodzą w wody jeziora West. Była to niegdyś duża zatoka, ale nieustannie nanoszony przez fale i wiatr piasek oddzielił ją mierzeją od Ontario. Wieje tu zawsze silny wiatr, więc plaża na wydmach stanowi ulubione miejsce dla amatorów puszczania latawców – również lotniarze stawiają tu swoje pierwsze kroki albo może dokładniej – wykonują swe pierwsze loty, co często kończy się małymi lotniczymi katastrofami (na szczęście niezbyt groźnymi).

      Po wydmach można chodzić, uważać tylko trzeba, aby nie niszczyć roślinności, która trochę je stabilizuje. Odradzam wyprawę boso, bowiem piasek na południowych zboczach nagrzewa się do tak wysokiej temperatury, że parzy gołe stopy. W przeszłości zarząd parku utworzył w tym miejscu jedyną wędrowną trasę w Sandbanks: Cedar Sands Trail. 2-kilometrowa ścieżka tworzy pętlę, na której pokonanie wystarczy nam jedna godzina. Na trasie ulokowano 12 przystanków z informacjami o parku i jego geologiczno-przyrodniczych atrakcjach.

      Oczywiście najważniejsze to piasek i czysta, ciepła woda na plażach, ale są też i inne atrakcje. W pobliżu obozowiska Richardson, wśród wymywanych przez fale kamyków możemy znaleźć prehistoryczne skamieliny drobnych żyjątek morskich sprzed 450 milionów lat, a kierując się na wschód od plaży, znajdziemy się w pejzażu, gdzie na płaskim skalistym brzegu narzucone są przez lodowiec olbrzymie popękane głazy.

      W parku jest też rzeka, która walczy z zasypującym jej ujście piaskiem, a że czyni to nieudolnie, to rozlewa się szeroko, a miejsce to jest jednym z najlepszych do brodzenia dla małych dzieci. Rzeka jest pełna ryb i bez trudu można nałowić w niej sunfishów – bardziej ambitnych i złaknionych większych sztuk przestrzegam, że panuje tu duży ruch, który nie sprzyja rekordowym połowom.

      Do Sandbanks można przyjechać z psem, ponieważ znajdują się tu dwie specjalnie dla nich wyznaczone plaże: jedna u ujścia rzeki z East Lake, druga po lewej stronie plaży Richardson w pobliżu klifowego wybrzeża. Tak nawiasem, to jedno z najładniejszych miejsc w Sandbanks.

      Dojazd do Sandbanks z Toronto zajmuje 2,5 godziny; do Belleville autostradą 401, później na południe drogą nr 62 do County Road 12.

Jerzy Rosa

Mississauga

Opublikowano w Turystyka

  Motocykle Hondy z silnikiem o pojemności 750 ccm należą do najbardziej popularnych maszyn typu cruisers na kontynencie północnoamerykańskim. Model shadow aero, zbudowany w stylu retro, ale naładowany nowoczesnymi rozwiązaniami, jest szczególnie pożądany wśród amatorów dwóch kółek mieszkających w Kanadzie. O jego tu powodzeniu decyduje umiarkowana cena – nowiutka maszyna kosztuje 8500 dolarów.

      Motocykl napędzany jest chłodzonym cieczą silnikiem o pojemności 745 cm3 z rozrządem typu SOHC oraz trzema zaworami na cylinder w układzie V-2. Pewny rozruch, natychmiastowa reakcja na otwarcie przepustnicy, płynne i dynamiczne przyspieszanie zapewnia system wtrysku paliwa z nowym oprogramowaniem działania. Ciasno zestopniowana 5-stopniowa przekładnia umożliwia osiąganie dobrych przyspieszeń z dowolnych prędkości. Moc przenoszona jest na tylne koło za pomocą wałka kardana. Zadbano o zwartą budowę silnika, by siedzenie kierowcy mogło być umieszczone odpowiednio nisko (661 mm). Wyprostowana pozycja kierowcy daje poczucie pełnej kontroli i umożliwia wykorzystanie zwrotności motocykla. Wszystkie elementy nadwozia opracowano z myślą o sprawnym manewrowaniu. Wystylizowano silnik V-2, tak by wyglądał na chłodzony powietrzem, choć w rzeczywistości kontrolę temperatury sprawuje układ chłodniczy z cieczą. Elementy wykończenia pokryto chromem, motocykl otrzymał wykonane na wysoki połysk szprychowe koła i stylizowany podwójny tłumik wydechu. Charakterystyczny zbiornik zgrabnie zwęża się ku tyłowi. Z przodu znajdziemy 17-calowe, szprychowe felgi oraz tarczę hamulcową średnicy 276 mm wraz z dwutłoczkowym zaciskiem. Z kolei tylne koło wyposażone zostało w hamulec bębnowy z układem ABS, a felga ma 15 cali średnicy. Jak już wspomniałem, cruiser Hondy kosztuje w Kanadzie 8499 dolarów i dostępny jest w tym sezonie w jednym kolorze: candy red.

Opublikowano w Moto-Goniec

            Hyundai poszerzył swoją kanadyjską ofertę o dodanie do rodziny elantry dwóch modeli: GT i coupe. Oba nowe samochody pojawią się w salonach sprzedaży na początku lipca. W ten sposób ten popularny w naszym kraju model będzie miał cztery nadwoziowe wersje.

Elantra jest najważniejszym samochodem Hyundaia. Jest to najczęściej nabywany wóz koreańskiego koncernu w Kanadzie. W ubiegłym roku sprzedano go prawie 45 tysięcy sztuk, a w tym roku zapowiada się, że liczba ta będzie jeszcze wyższa. Na liście najpopularniejszych aut ubiegłego roku zajmuje jeszcze drugie miejsce po hondzie civic (55 090), ale uwzględniając tendencje – elantra odnotowała 30-procentową zwyżkę sprzedaży, civic – ponad 5-procentowy spadek, można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że w tym roku model ten stanie się numerem 1 w Kanadzie.

      I takie są plany Koreańczyków, dlatego rozszerzają swój asortyment, by każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

      2013-Hyundai-Elantra-CoupeElantra powstała ponad 23 lata temu. Pierwszą wersję zbudowano w 1990 roku jako model 1991. Auto oferowane jest na globalnym rynku.   Początkowo nosiło nazwę "lantra", jednak z uwagi na fakt, iż w Australii Mitsubishi sprzedawało swój model magna pod zbliżoną fonetycznie nazwą elante, co często prowadziło do nieporozumień – postanowiono ujednolicić imię koreańskiego samochodu na elantra.

      Do tej pory pojazd miał pięć generacji. Pierwsza elantra była produkowana tylko jako sedan. Drugą wytwarzano już w dwóch wersjach nadwoziowych: sedan i kombi – był to pierwszy model hyundaia z nadwoziem typu wagon. Kolejna, trzecia generacja, która pojawiła się w 2000 roku, również miała dwie nadwoziowe odmiany, ale z oferty usunięto wersję kombi, na rzecz 5-drzwiowego liftbecka. Wagony stały się po prosu niemodne. Dla poprawienia wizerunku marki Hyundai, od 2001 roku elantra na rynku amerykańskim i kanadyjskim posiadała w standardzie przednie i boczne poduszki powietrzne, klimatyzację, centralny zamek, elektryczne szyby i wspomaganie kierownicy – akcesoria, które wówczas były rzadkością w tej klasie aut.

      Aktualne, piąte wcielenie (w międzyczasie, w 2006 roku, pojawił się model HD, jako czwarta generacja elantry – samochód ten dostępny był tylko w USA i w Kanadzie) zaprezentowano na wystawie samochodów w koreańskim Busan w 2010 roku. Elantra została zbudowana na nowej płycie podłogowej, dokonano również gruntownej zmiany stylistyki określanej mianem "fluidic sculpture". Nowy styl nawiązuje do modelu sonata. W sprzedaży oferuje się w Kanadzie dwa modele: sedan i touring (taka "lepsza" nazwa na kombi). Jak już wspomniałem, od lipca oferta powiększy się jeszcze o dwa wozy: 2-drzwiowe coupé i elantrę GT, czyli drugą generację hatchbackowego hyundaia i30. Jako ciekawostkę warto dodać, że na chiński rynek elantra produkowana jest w wersji langdong – samochód jest lekko wydłużony i podwyższony.

      Sedanowa elantra została uznana za Samochód Roku 2012 na naszym kontynencie.

      Znane są już kanadyjskie ceny poszczególnych modeli nowej elantry i ich wyposażeniowych wersji:

2013 HYUNDAI ELANTRA GT

GL       6MT     $19,149

GL       6AT     $20,349

GLS     6MT     $21,349

GLS     6AT     $22,549

SE       6AT     $24,349

SE Tech 6AT     $26,349

2013 HYUNDAI ELANTRA COUPE

GLS     6MT     $19,949

GLS     6AT     $21,149

SE        6AT     $25,199

      Jak widzimy, GT posiada aż pięć opcji, a niezwykle gustownie wystylizowany model coupe można nabyć w trzech odmianach.

      Oba modele napędza ten sam silnik – jest nim 1,8-litrowa "czwórka" o mocy 148 KM i momencie zamachowym wynoszącym 131 lb-ft. Jest to paliwooszczędna jednostka napędowa – na autostradzie zużywa 5,9 l zwykłej benzyny; w mieście spala 8,4 l. Dobre wyniki w oszczędnej jeździe poza miastem umożliwia również skrzynia biegów – w wersji podstawowej jest nią 6-stopniowy manual, za dopłatą 1200 dolarów otrzymamy również 5-biegowy automat.

      Standardowym wyposażeniem jest w obu modelach klimatyzator, podgrzewany fotel kierowcy, system bluetooth, 6-głośnikowy system audio ze złączem USB i iPod. Nowe modele elantry mają po siedem poduszek powietrznych, w tym jedną chroniącą kolana kierowcy.

      Najdroższe wersje w każdym modelu wyposażone są m.in. w 7-calowy monitor dotykowy oraz kamerę telewizyjną na tylnym zderzaku.

      Niewątpliwie, oba nowe wozy w rodzinie elantry urozmaicają i tak już atrakcyjną ofertę Hyundaia w sektorze kompaktowych aut. Tego naporu może nie wytrzymać honda civic i po wielu latach panowania na szczycie bestsellerów w Kanadzie będzie musiała ustąpić w tym roku pola bojowej koreańskiej drużynie.

Jerzy Rosa - Mississauga  

Opublikowano w Moto-Goniec

 Smart Canada podało oficjalne cenę najnowszej, ulepszonej wersji elektrycznego minisamochodu, który w salonach Mercedesa pojawi się na wiosnę przyszłego roku. Już teraz można zapisać się na listę oczekujących, trzymając w ręku 27 tysięcy dolarów za odmianę coupe i 30 tysięcy, jeśli chcemy mieć na swym domowym podjeździe smarta w wersji kabriolet.

Trzecia generacja e-smarta fortwo, choć ma pod maską silnik elektryczny, posiada prawie takie same parametry jak jego klasyczna odmiana z silnikiem spalinowym. Poprzedni "elektryk" zniechęcał słabością układu napędowego. Druga wersja e-smarta dysponowała motorem o mocy 41 KM, który rozpędzał to miniaturowe autko do setki w ciągu 23 sekund. Najnowsza odmiana ma silnik z 74 końmi, co skraca czas dochodzenia do setki o połowę! Elektryczny smart jeszcze bardziej jest dynamiczny w niższych zakresach prędkości – do 60 kilometrów rozpędza się w czasie niespełna 5 sekund. Ponieważ samochód zaprojektowany jest raczej do ruchu miejskiego, to ostatnie osiągnięcia niemieckich konstruktorów napawają optymizmem.

      Gdy smarty po raz pierwszy pojawiły się w 2004 roku w Kanadzie, wzbudziły niezwykłą sensację. Niewielkie rozmiary i turbodoładowany diesel pozwalały na ekonomiczną jazdę i oszczędzały kłopotów z parkowaniem, ponieważ na standardowym miejscu postojowym mieściły się dwa, a nawet trzy wozy (typowe rozmiary miejsca parkingowego pod samochód to 2,5 x 5 m – a pierwszy model smarta miał długość wynoszącą dokładnie 2,5 m – aktualna długość nowego smarta wynosi 2,7 metra).

      Smarty od początków swego powstania reklamowane były jako samochody ekologiczne. Narzucenie drakońskich norm czystości spalin spowodowało, że amerykańskie i kanadyjskie smarty musiały w 2007 roku rozstać się z ropniakiem i od tego czasu pod maską tego miniwozu instaluje się 3-cylindrową jednostkę rodem z Mitsubishi.

      W Kanadzie obie nadwoziowe wersje napędza ten sam jednolitrowy wolnossący silnik o mocy 70 koni mechanicznych. Wydaje się, że jest ich za mało, bo choć wóz waży tylko 750 kg, to do jego rozpędzenia się do setki trzeba aż 13 sekund. Nie jest to nawet dobry wynik i w trakcie włączania się do ruchu na autostradzie budzi niepotrzebne emocje.

      W Europie poradzono sobie z tym problemem poprzez zainstalowanie pod maską usprawnionego silnika z firmy Brabus o mocy 102 i 112 KM. Ponad setka koni mechanicznych w tym małym pojeździe zapewnia zupełnie przyzwoite osiągi.

      Elektryczna, mocniejsza trzecia wersja e-smarta budzi nadzieję, że korzystający z tych wozików ludzie nie będą narażeni na różnego rodzaju niedogodności. Jak już wspomniałem, w Kanadzie klasyczne smarty napędzane są 70-konnymi gazolinowymi silnikami – w elektrycznej odmianie tych koni jest teraz 74, a więc proces włączania się do ruchu przebiega dużo sprawniej, niż dotychczas, gdy autko dysponowało zaledwie 41 KM.

      Maksymalna moc w nowym smarcie uwalniana jest tylko w specjalnych okolicznościach – gdy chcemy gwałtownie przyspieszyć. Normalnie silnik pracuje w cyklu produkującym 47 KM. Gdy gwałtownie naciśniemy pedał "gazu" – uwalniamy dodatkowe konie. Takie rozwiązanie, gdy silnik elektryczny pracuje w dwóch fazach, zabezpiecza nam akumulatory przed przegrzaniem i pozwala na oszczędzanie energii. Samochód może poruszać się z maksymalną prędkością 125 km na godz. i pokonać w optymalnych warunkach dystans 145 km. Zwykle mniej, ale i tak jest to odległość oscylująca wokół 100 km, co pozwala na korzystanie z elektrycznego smarta w codziennych dojazdach do pracy i z powrotem bez obawy, że zabraknie nam prądu. Baterie są w stanie zmagazynować 17,6 kWh energii elektrycznej. Całkowite naładowanie z domowej sieci o napięciu 110 V trwa od 14 do 17 godzin, ale czas ten można skrócić do 7 godzin, jeśli korzystamy z 220-woltowego transformatora.

      Akumulatory w samochodach z napędem elektrycznym są bardzo wrażliwe na temperaturę otoczenia. W kanadyjskim klimacie może to być problem – badania wykazują, że sprawność baterii maleje o jeden procent przy spadku 2 stopni C. Sprawność nie maleje liniowo i może się zdarzyć, że przy spadku temperatury o 10 st. akumulator straci 30-40 procent swej pojemności.

      Innym problemem elektrycznych aut w naszym klimacie jest sprawa ogrzewania lub klimatyzacji – ponieważ czerpią one prąd do ogrzewania wnętrza z akumulatorów. Na godzinę zużywa się około 1-1,5 kWh – co w sposób zauważalny ogranicza dystans, który może pokonać "elektryk".

      Porównując klasycznego smarta z najnowszym elektrycznym, łatwo zauważyć, że ten ostatni jest o 150 kg cięższy. To "zasługa" akumulatorów. Ale za to pozbywamy się silnika spalinowego i wszystkich z nim związanych problemów. E-smart nie wymaga wymiany olejów, sprawdzania stanu świec zapłonowych, no i dolewania do baku benzyny. Pełne naładowanie zestawu akumulatorów, na których można pokonać dystans ponad 100 kilometrów, kosztuje nas około 1,5 dolara! Niestety, ten dwuosobowy samochodzik jest drogi – w wersji coupe kosztuje w Kanadzie 26.990 dol., w odmianie kabrioletowej ma cenę 29.990 dol.

      W naszym kraju Smart stanowi zaledwie 0,1 procent rynku sprzedaży nowych aut. W maju sprzedał ich 323 – o 20 procent więcej niż przed rokiem. Wprowadzenie do Kanady najnowszej odmiany tego samochodziku z napędem elektrycznym na pewno zdynamizuje sprzedaż, bo w takiej wersji smart stanowi atrakcyjną alternatywę dla mieszkańców dużych aglomeracji, którzy mogą szybko i sprawnie poruszać się po niej, omijając szerokim łukiem stacje benzynowe, gdzie najtańsza benzyna kosztuje 1,25 dol. za litr.

      Uzupełnieniem ekologicznej oferty Smarta jest elektryczny rower tej firmy – eBike, który był prezentowany na lutowej wystawie samochodowej w Toronto. Teraz Smart Canada podało jego cenę –wynosi ona 3240 dol. kanadyjskich.

      Napędza go bezobsługowy silnik elektryczny o mocy 250 W. Motor włącza się, gdy tylko kierowca zaczyna pedałować, a podczas hamowania zamienia się w generator i ładuje baterię. W zależności od wykorzystania silnika, na pełnej baterii można przejechać do 100 km.

      Rower wyposażony jest w trzybiegową przekładnię, a za pomocą przycisku może wybrać jeden z czterech trybów jazdy. Maksymalna prędkość wynosi 25 km na godz. – powyżej tej prędkości, gdy użytkownik zaczyna pedałować, napęd elektryczny zostaje automatycznie odcięty.

      Litowo-jonowy akumulator o pojemności 423 Wh został zintegrowany z ramą i ukryty w obudowie z tworzywa sztucznego. Można go zdemontować i naładować z gniazda elektrycznego lub podczas jazdy. W rowerze odnajdziemy także przednie i tylne oświetlenie wykorzystujące diody LED, a także standardowy interfejs USB.

      Smart eBike zaprojektowany i wytwarzany jest we współpracy z niemieckim producentem rowerów elektrycznych GRACE.

      Elektryczny rower od Smarta dostępny będzie w salonach Mercedesa na obszarze GTA już tego lata.

Jerzy Rosa – Mississauga

Opublikowano w Moto-Goniec
piątek, 22 czerwiec 2012 10:20

Sposób na weekend: Belwood Lake

 W pierwszy letni weekend tego roku zapraszam nad jezioro Belwood. Upalna pogoda, jaką zapowiadają synoptycy, będzie łatwiejsza do zniesienia właśnie nad wodą. W parku tym wypoczywamy aktywnie - jest tam plaża, wypożyczalnia kajaków, a w samym jeziorze roi się od ryb - szlachetnych szczupaków, pstrągów i mniej szlachetnych, ale równie smacznych - okoni.

      Jezioro Belwood swe istnienie zawdzięcza największej rzece południowego Ontario – Grand River. Ma ona długość 280 km i choć to zaledwie nieco więcej niż jedna czwarta długości Wisły, to ta piękna i dzika niegdyś rzeka pełni nadal ważną rolę w naszym regionie. Wzdłuż jej biegu powstało wiele młynów, tartaków, tłoczarni soku jabłkowego, mostów. W pionierskich czasach była jedynym szlakiem, którym docierano do miejsc osiedlenia. Od swych źródeł w pobliżu Grand Valley, rzeka płynie przez Fergus, Elorę, Kitchener, Cambridge czy Brantford aż do ujścia do jeziora Erie w okolicy Port Maitland. Te miasta nie powstałyby, gdyby nie Grand River.

      Rzeka była pożyteczna i pomagała ludziom, ale na wiosnę stawała się groźna i szalona – zalewała ogromne połacie uprawnej ziemi, niszczyła sady, zrywała mosty. Postanowiono uregulować jej bieg, ale kompleksowo zabrano się za to dopiero w latach 30. ubiegłego wieku. W 1932 roku powstało Grand River Conservation Authority, jedna z najstarszych w Kanadzie, rządowych (prowincyjnych) organizacji, opiekujących się zasobami wodnymi regionu.

      Przy współpracy z miastami leżącymi wzdłuż rzeki opracowała ona i wdrożyła plan ujarzmienia nurtu Grand River poprzez wybudowanie szeregu zapór o wielorakim przeznaczeniu. Pierwszym był projekt zbudowania tamy Shand Dam – po jej stworzeniu w 1942 roku powstał ogromny zbiornik wodny, Belwood Lake. Była to pierwsza tego typu w Kanadzie inwestycja mająca na celu kontrolowanie stanu wody.

      Zaraz po zakończeniu II wojny światowej przystąpiono do zadrzewiania ugorów, bowiem na potrzeby budowy tamy wycięto okoliczne lasy. Obszar jeziora i znaczną część przyległych do niego terenów otoczono szczególną ochroną, tworząc Belwood Lake Conservation Area. W ten sposób powstał park o powierzchni ponad 3300 akrów mający służyć mieszkańcom pobliskich aglomeracji. Najbliższe z nich, Kitchener, Guelph i Orangeville, znajdują się w odległości 30-40 km, a Milton, Brampton i Mississauga ok. 50-70 km od BLCA.

      Zapora Shand Dam służy nie tylko kontrolowaniu stanu wód powodziowych, znajduje się na niej także mała hydroelektrownia. Na szczyt tamy wiodą schody zlokalizowane po obu stronach konstrukcji. Stąd rozciąga się piękny widok na południowy zachód w kierunku Grand River podążającej do miasteczka Fergus oraz w przeciwną stronę, na jezioro.

      Akwen ma kształt wydłużonej kropli rosy i osiąga długość 12 kilometrów przy najwyższym poziomie wody. Gdy jest wypełniony po brzegi wodą – jest wyjątkowo atrakcyjny dla posiadaczy sprzętu pływającego, w szczególności żaglówek. Działa tu amatorski klub żeglarski, Belwood Lake Sailing Club, który systematycznie organizuje spotkania wodniaków, wyścigi i regaty. Podstawą członkostwa jest wpisowe i aktywny udział w sezonowym utrzymaniu klubu i okolicy w dobrej formie. Więcej szczegółów podaje strona: www.blsc.on.ca/membership.php.

      Na jeziorze Belwood można pływać wodnymi skuterami i łodziami z motorem. Te ostatnie można wypożyczyć na miejscu w cenie 70 dolarów za cztery godziny. Potrzebne jest do tego ważne prawo jazdy i depozyt (karta kredytowa lub gotówka), nie jest jednak wymagana licencja żeglarska. Za dodatkową opłatą 13 dolarów łódź można zarezerwować przed przyjazdem, dzwoniąc pod nr tel.: 519-843-2979.

      Do wypożyczenia są również kajaki w cenie 26 dolarów za dwie godziny plus depozyt, ale amatorzy canoe muszą mieć swój sprzęt.

      Jeśli wybieramy się nad jezioro Belwood, by po nim popływać żaglówką czy łodzią, warto upewnić się, czy nie ma ograniczeń z uwagi na poziom wody. Typowe dla zbiorników zaporowych są jej fluktuacje – szczególnie pod koniec lata lub na początku jesieni. Warto wcześniej zadzwonić do zarządu parku po informacje – tel.: 519-843-2979.

      Jednak ewentualne ograniczenia nie powinny nas zniechęcać. Również dla "nieosprzętowanych" gości park ma bogatą ofertę rekreacyjną. Warto zaliczyć 3,3-kilometrową trasę spacerową lub zmierzyć się z fragmentem 42-kilometrowego szlaku Elora Cataract Trailway, wiodącego przez park. Jej nawierzchnia pozwala całą tę trasę przejechać rowerem.                   Belwood Lake zaprasza także amatorów kąpieli, można rozłożyć się na kocu na piaszczystej plaży otoczonej stołami piknikowymi, a rodziny z małymi dziećmi mogą ulokować się w pobliżu wyznaczonej dla maluchów płycizny. Plaże są niestrzeżone, ale za drobną opłatą można pożyczyć kamizelki ratunkowe.

      Podobnie jak w wielu innych parkach tego typu i w Belwood Lake CA dostępne są takie atrakcje, jak: plac zabaw dla dzieci, boisko do gry w siatkówkę, pole do gry w baseballa, łazienki i przebieralnie. Ponadto możliwe jest zorganizowanie większego przyjęcia. Odrestaurowana w stylu country, malowniczo położona stodoła (Hampton Barn) może przyjąć nawet 95 osób. Jest ona wyposażona w kącik kuchenny ze wszystkimi potrzebnymi urządzeniami.

      Lista atrakcji Belwood Lake CA nie byłaby pełna bez możliwości wędkowania. Szczęśliwcy mogą liczyć na piękne okazy szczupaków, basów, okoni oraz pstrągów, których najwięcej jest pod samą tamą.

      Park nad Belwood Lake jest otwarty przez cały rok. Nie można tu, niestety, nocować – park nie dysponuje polem kempingowym. Dwie najbliższe miejscowości, Fergus i Elora, nie tylko zapewniają zaopatrzenie i zakwaterowanie, ale same w sobie są sporą atrakcją turystyczną wartą odwiedzenia wzdłuż trasy wyznaczonej przez wspaniałą Grand River.

      Bilet do parku Belwood Lake kosztuje 5,50 dol. od osoby – dzieci do lat 14 płacą 2,75 dol.

      Park położony jest o 70 km od Mississaugi – dojazd autostradą 401 do Milton, a następnie drogami 25 i 26.

Jerzy Rosa

Mississauga

Opublikowano w Turystyka
piątek, 15 czerwiec 2012 11:56

Sposób na weekend: Truskawkowe pola

Jedna z najsławniejszych piosenek Beatelsów nosi nazwę "Strawberry Fields Forever". Niekoniecznie "na zawsze", ale w najbliższy weekend warto wybrać się do jednej z okolicznych truskawkowych farm, by samemu nazbierać koszyk tych smacznych i zdrowych owoców.

Plantacje typu "nazbieraj sobie sam" ("pick-your-own") są niezwykle popularne w Kanadzie. Na wielu z nich oprócz zagonów truskawkowych plantacji oraz pól z jagodami czy malinami znajdują się małe bary z ciepłymi przekąskami, sklepiki z przetworami oraz minizwierzyńce – szczególnie ukochane przez dzieci.

      Tegoroczny sezon truskawkowy warto zacząć od odwiedzenia Andrews Scenic Acres, gdzie znajduje się 35 akrów truskawkowych plantacji. Należy ona do małżeństwa Andrewsów (Lauraine i Berta) od 1980 roku, które prowadzi ją wraz ze swymi dziećmi: Angelą, Kurtisem i Valerie. Farma położona jest w pobliżu Milton, nieopodal skalnego uskoku zwanego Niagara Escarpment, a więc w niezwykle malowniczej okolicy, prawie co roku się powiększa i teraz zajmuje 165 akrów upraw. Dominują pola truskawkowe, ale zbierać tu można również kwiaty, rabarbar, szparagi, a wkrótce i czarne jagody, maliny, agrest, czerwone i czarne porzeczki, jeżyny oraz wiśnie. W sumie farma ma aż 600 akrów, ale część z nich zajmują nieużytki oraz sady.

      Zbudowana kiedyś przez menonitów stodoła służy teraz za sklep, w którym można kupić przetwory z owoców i warzyw produkowanych na farmie. Ciasta własnego wypieku oraz naprawdę doskonałe lody, to wszystko wyrób własny - smaczny i niedrogi.

      Przed dwunastu laty Andrews Scenic Acres powiększył wachlarz oferowanych przetworów o wina własnej produkcji. Pochodzą one z wytwórni "Scotch Block Country Winery"; wytwarza się tam wina owocowe - są one dostępne w sklepiku na terenie farmy.

      Natomiast dla dzieci na farmie znajduje się plac zabaw, stodoła, w której straszy, oraz mały zwierzyniec z królikami, kozami i drobiem. Zwierzęta można własnoręcznie karmić - warto więc mieć w kieszeni nieco 25-centówek, by za nie kupić w automacie kozie przysmaki.

      Na dalej położone truskawkowe pola chętnych do zbierania owoców podwozi traktor ciągnący przyczepę z balami słomy służącymi za ławki - po farmie można również poruszać się indywidualnie i na własnych nogach dotrzeć do truskawkowych plantacji. Polecam właśnie ten sposób, bo okolica gdzie leży farma jest przeurocza.

      Plantacja Andrews Scenic Acres słynie nie tylko z truskawek, malin, sklepiku z winem i wspaniałych wypieków oraz lodów z własnych owoców, ale także z plantacji kwiatów. Spacerując po farmie, można zobaczyć sektory pokryte uprawami mieczyków czy georginii - warto więc tu przyjechać nawet po skończeniu sezonu na truskawki i maliny, by zaopatrzyć się w piękne i tanie kwiaty.

      Farma prowadzi też sprzedaż własnych sadzonek - za pół ceny (jeśli porównać Canadian Tire czy Home Depot) można tu kupić pędy truskawek, malin, agrestu i porzeczek. Sam kupiłem tu dwa lata temu krzaczek czarnej porzeczki, która w tym roku pięknie obrodziła. Mam nadzieję, że zanim dojrzeją nie zjedzą ich jakieś ptaszyska.  

      Dojazd do farmy z Toronto: Hwy 401 do Trafalgar North (exit 328), dalej na północ (7 km) do Siderd #10 (Ashgrove). Skręcamy w lewo (na zachód).

      Tel.: 905-878-5807, Internet: www.andrewsscenicacres.com.

***

      Jeśli mieszkamy po wschodniej stronie torontońskiej aglomeracji, to idealnym miejscem, gdzie można się wybrać na świeże truskawki jest Whittamore's Berry Farm. Farma jest własnością braci Franka, Mike'a i Dave'a Whittamore'ów i leży w Markham. Jest to jedna z najstarszych farm w regionie - w rękach rodziny znajduje się od 1804 roku. Logo farmy zawiera fotografię powożącego bryczką pradziadka współczesnych właścicieli Joe Lappa, która wykonana została w 1890 roku. Uprawami warzyw zajął się dziadek braci Frank J. Whittamore ponad dziewięćdziesiąt lat temu - sprzedawał je później, wędrując od domu do domu, po północnym Toronto (Yonge i St. Clair).

      Jego syn Gilbert dokupił 50 akrów ziemi i rozpoczął hurtowe dostawy warzyw. Po ślubie z Evelyn Lapp w 1954 roku stali się pionierami farm typu "pick-your-own" w Ontario. Aktualnie jest to największa plantacja w regionie - zajmuje 220 akrów upraw. Corocznie odwiedza ją ponad 200 tysięcy osób. Na miejscu, pod rozpiętym wielkim namiotem, znajduje się też sklep, gdzie można kupić zebrane z pól plony. Groszek, fasola, pomidory, papryka, dynie, maliny i truskawki dominują w uprawach w Whittamore.

      W polowym sklepie można kupić tegoroczny syrop klonowy oraz spróbować wypieków z własnej piekarni. Dzieci można zapoznać ze zwierzętami domowymi w znajdującym się tu minizoo, a po nazbieraniu pełnych koszyków truskawek - całą rodziną wybrać się na spacer po farmie leżącej w malowniczej dolinie Rouge River.

      Nie zapomnijmy adresu Whittamore's Berry Farm, gdy rozpocznie się sezon na maliny - odwiedźmy farmę ponownie, z upraw tych owoców słynie ona najbardziej i, prawdę mówiąc, nie raz wybierałem się specjalnie właśnie tam, mimo iż mieszkam Meadowvale - tak wielkich i smacznych malin nie ma nigdzie indziej!

      Dojazd: Hwy. 401 do Markham Rd. (Hwy. 48). Farma znajduje się przy 8100 Steeles Ave. E., 6 km na wschód od Markham Rd.

      Strona w Internecie: www.whittamoresfarm.com, tel. 905-294-3275.

***

      Wracamy znów do zachodnich krańców GTA. Tu od wielu już lat prawdziwą atrakcją dla miłośników świeżych truskawek, jest Springridge Farm położona w pobliżu Milton. Choć w tym roku właściciele zrezygnowali z formuły "pick-your-own", to świeżo zebrane truskawki można kupić w stodole przy plantacji.

      Dzieci nie mogą się tu nudzić – czeka na nie wiele atrakcji ze zwierzyńcem włącznie. Wielki, dwupoziomowy sklep w odrestaurowanej XIX-wiecznej stodole stanowi natomiast element przyciągający dorosłych. W sklepie można kupić różne oryginalne elementy wyposażenia kuchni i pamiątki, a na dolnym poziomie spróbować wypieków i innych specjałów wytwarzanych na miejscu. Szczególnie polecam chleby prosto z pieca - z kawą na świeżym powietrzu smakują przewybornie!

      Właściciele proszą o niepalenie tytoniu, niesprowadzanie psów i o niezabieranie własnych kanapek i picia.

      Dobrym pomysłem jest urządzenie tu dla swych pociech urodzinowego przyjęcia. Solenizantów i ich gości czeka tu wiele atrakcji. Szczegóły do omówienia pod telefonem 905-878-4908. Dorośli w czasie urodzinowego party ich pociech mogą posilić się w barze na dolnym piętrze stodoły.

      Dojazd z Mississaugi: Hwy. 25 na północ do Derry Rd. i nią 5 km na zachód do Bell School Line. Skręcamy w prawo i jedziemy jeszcze jeden kilometr do widocznej po lewej stronie drogi czerwonej stodoły, w której znajduje się sklep i piekarnia.

***

      Truskawki najbardziej cenne dla organizmu to te jedzone na surowo, zerwane prosto z krzaka. Posiadają one wówczas wspaniałe wartości odżywcze i kosmetyczne, są bowiem bardzo bogate w witaminę C, B1 i B2 oraz zawierają praktycznie wszystkie ważne mikroelementy, a szczególnie dużo w nich żelaza, wapnia, fosforu, magnezu i manganu – pierwiastków wpływających korzystnie na cerę i włosy.

Jerzy Rosa - Mississauga

Opublikowano w Turystyka
piątek, 15 czerwiec 2012 10:42

2012 ford transit connect: Turecki łącznik

 Choć samochody te pojawiły się na naszych drogach zaledwie dwa lata temu - są doskonale widoczne i budzą szczere zaciekawienie. Ich promocji pomaga fakt, że kupiła je poczta kanadyjska i duże sieci telekomunikacyjne jak np. Bell. Ford transit connect dostępny jest także w wersji osobowej, co dodatkowo wpływa na popularność tego modelu w naszym kraju.

Samochody na pierwszy rzut oka przypominają nam nasze dawne syreny bosto, które powstawały w Bielsku-Białej. Stąd też wzięła się ich nazwa - "bosto" to skrót od określenia "bielski osobowo-towarowy". Bosto budowane były na bazie syreny 104 jednak dla obniżenia poziomu skrzyni ładunkowej, miały całkowicie zmienioną tylną oś z wykorzystaniem dwóch piórowych resorów. Ta polska, oryginalna konstrukcja była przeznaczona do przewozu czterech osób i 200 kilogramów ładunku.

      Blaszana skrzynia miała po bokach dwa okna oraz dwuskrzydłowe, przeszkolne tylne drzwi. Auto produkowane było w latach 1975 - 1983. Cieszyło się wielką popularnością - ponieważ na rynku nie było innych wozów tego typu, spontanicznie przerabiano je do potrzeb własnych - sam widziałem syrenę bosto funkcjonującą jako samochód kempingowy, co tu w Kanadzie określa się skrótem RV - recreation vehicle.

      Co by nie mówić, połączenie samochodu osobowego z blaszaną, wysoką paką, do której łatwo się dostać korzystając z szerokich bocznych i tylnych drzwi - jest żywotną ideą. Powstała w ten sposób konstrukcja jest niezwykle uniwersalna - umożliwia przewóz zarówno ludzi jak i niewielkiego ładunku - korzystają więc z niej przede wszystkim drobni kontraktorzy, którzy nie tylko w Kanadzie są "solą tej ziemi".

      Ford transit connect powstał w 2002 roku w Europie. Zaprojektował go Peter Horbury, brytyjski stylista, który ma na swym koncie ponad 50 stworzonych przez siebie pojazdów. Są wśród nich samochody osobowe, ciężarówki, autobusy a także i motocykle. Ten niezwykle utalentowany projektant pracuje teraz dla Volvo tworząc nową serię aut.

      Ford transit connect z miejsca zdobył uznanie w Europie, gdzie w 2004 roku przyznano mu tytuł "Van of the Year". Historia się powtórzyła sześć lat później, gdy ten zgrabny i niezwykle pożyteczny samochód dostawczy dotarł do naszego kontynentu - w roku 2010 został wyróżniony tytułem "North American Truck of the Year" na wystawie samochodowej NAIAS w Detroit.

      Transit connect produkowany jest w Turcji przez firmę Otosan w zakładach ulokowanych w Golcuk. Ta mała miejscowość ma w swej historii tragiczne zdarzenie, które miało miejsce w 1999 roku, kiedy trzęsienie ziemii zniszczyło miasto i zabiło ponad 17 000 ludzi. Do jego odbudowy w dużym stopniu przyczyniły się zakłady samochodowe istniejące tu od 1965 roku, które szybko podjęły produkcję aut i dały ludziom zatrudnienie i środki na podniesienie miasta z gruzów. Istniejąca w tym mieście fabryka samochodów jest spółką typu joint venture między Fordem a tureckim Otomobil Sanayi (w skrócie: Otosan). Powstają tam auta na podstawie dostarczonej dokumentacji technicznej przez europejski oddział Forda. Ford transit connect od trzech lat montowany jest także w Rumunii w miejscowości Craiova. Historycznym paradoksem jest fakt, że miasto to zostało w 1802 roku napadnięte, splądrowane i podpalone właśnie przez Turków. Po 110 latach turecki Golcuk i rumuńska Craiova zgodnie współpracują przy budowie wspólnego samochodu.

      Wszystkie transit connect jeżdżące po naszych kanadyjskich i amerykańskich drogach dostarczane są z Turcji. By ominąć wysokie taryfy podatkowe (25-procentowe!), którymi obłożony jest import samochodów dostawczych z Europy do Ameryki - blaszaki Forda wyposażone są przed podróżą na nasz kontynent w boczne szyby w przedziale pasażerskim i w tylnych drzwiach, dodatkową parę siedzeń i pasy bezpieczeństwa do nich - w ten sposób w myśl amerykańskich przepisów, truck zmienia się w samochód osobowy, a te nie obowiązują podatkowe restrykcje.

      25-procentowy podatek na import dostawczych samochodów z Europy ma długą historię. Potocznie zwany jest "chicken tax" a to z racji nałożenia w 1963 roku na import kurczaków z USA do Francji i Niemiec zabójczych podatków. W odwecie prezydent Johnson wprowadził 25-procentowe cło na krochmal, koniak i właśnie samochody dostawcze. Cło na produkty spożywcze szybko zostało wycofane, ale na samochody pozostało do dzisiaj, ponieważ jego pozostawienia domagały się amerykańskie związki zawodowe.

      Wiele firm unika płacenia "chicken tax" przez różne tricki. Np. w latach 2001-2006 mercedes i dodge sprinter, które powstawały w niemieckim Dusseldorfie przed wysyłką do Ameryki Północnej były częściowo demontowane i ekspediowane jako podzespoły a nie kompletne auta. W naszym Windsor je powtórnie montowano.

      Ford zastosował bardziej wyrafinowany sposób na "chicken tax".

      Transport tureckich blaszaków transit connect ładowany jest w porcie (Golcuk stanowi bazę tureckiej marynarki wojennej i ma dobrze rozwiniętą portową infrastrukturę) na wyspecjalizowane statki do przewozu tego typu ładunku. Ford korzysta z usług norwesko-szwedzkiej oceanicznej linii transportowej Wallenius Wilhelmsen Logistics (WWL), która po dostarczeniu partii samochodów w Baltimore dokonuje ich metamorfozy (na miejscu działa firma WWL Vehicle Services Americas) demontując tylne fotele, usuwając pasy bezpieczeństwa oraz zastępując szyby w tylnych i bocznych drzwiach metalowymi panelami. Auto staje się znów samochodem dostawczym i choć operacja kosztuje kilkanaście setek dolarów za jedną "metamorfozę", to ostatecznie Ford zarabia na każdym egzemplarzu 5-6 tysięcy dolarów nie płacąc "chicken tax".

      Zdemontowane fotele, pasy bezpieczeństwa i szyby nie wracają do Turcji - są na miejscu w Baltimore niszczone.

      Od 2009 roku małe blaszaki Forda pojawiły się w Kanadzie. Można je tu nabyć w trzech wariantach: jako samochód dostawczy - model cargo van XLT, jako pojazd do przewozu osób i towaru - model wagon XLT oraz jako pasażerski van - model wagon XLT Premium.

      Co ciekawe, model cargo, z którego przecież usunięto wszystko, co stanowi wyposażenie modelu wagon, a do tego zapłacono za demontaż foteli, pasów i szyb - jest tańszy od innych wersji fordowskich blaszaków. Podstawowa cena za model cargo van XLT wynosi 25 799 dolarów. Auto wyposażone jest w dwie pary odsuwanych bocznych drzwi oraz dzielonych tylnych drzwi ułatwiających dostęp do przedziału towarowego. Przestrzeń towarowa wynosi w nim 3670 litrów. Wysokość kabiny - 1364 mm. Pojazd napędza 2-litrowy, 4-cylindrowy silnik od focusa o mocy 136 KM. Na setkę zużywa on na autostradzie 7,4 litra paliwa (w ruchu miejskim - 9.6 l). Moc na przednie koła doprowadzona jest za pośrednictwem 4-biegowej automatycznej przekładni. Całkowita masa pojazdu wynosi 1573 kg.

      Model w postaci, w jakiej przybywa do Ameryki Północnej (czyli przed demontażem niektórych elementów wyposażenia) nazwano wagon XLT. Jest w nim miejsce dla pięciu osób oraz przestrzeń bagażowa o pojemności 2220 litrów. Cena tego auta wynosi w Kanadzie 26 999 dolarów.

      Trzeci model transit connect ma zamontowaną po bokach trzecią parę uchylanych szyb. Jego cena wynosi 27 199 dolarów.

      Wszystkie modele są wyposażone w układ ABS, system bocznych poduszek oraz układ kontrolujący stabilność pojazdu w trakcie jazdy. W sezonie 2012 system ten stał się standardem nawet w podstawowej odmianie cargo van.

      Ford oferuje także wersję elektryczną swego blaszaka. Potrafi on na jednym naładowaniu pokonać 130 km. Auto ma zamontowane dodatkowe akumulatory, które podnoszą wagę pojazdu do 1807 kilogramów, zmniejszając też możliwość przewożenia cięższych ładunków.

      Elektryczny transit connect zagości w "Automanii" w najbliższej przyszłości, gdy będzie więcej danych o tym samochodzie.

Jerzy Rosa - Mississauga

Opublikowano w Moto-Goniec
poniedziałek, 11 czerwiec 2012 13:45

2012 V-Rod 10th anniversary edition

      Gdy w 2002 roku odwiedziłem torontońską wystawę motocyklową - nie mogłem uwierzyć, że prezentowany obok motocykl pochodzi ze stajni Harleya. Minęło 10 lat i właśnie firma postanowiła uczcić rocznicę rozpoczęcia produkcji tego udanego modelu tak bardzo różniącego się od pozostałych maszyn H-D. Wszystkie modele VRSC na rok 2012 udekorowane zostały znaczkami upamiętniającymi 10-lecie tej serii. Również jego nowe kolory mają nawiązywać do oryginalnego modelu V-rod – lakier brilliant silver pearl nawiązuje do anodyzowanego aluminium oryginalnego modelu V-Rod, w którym w 2002 roku po raz pierwszy zastosowano chłodzony cieczą silnik revolution V-Twin. W tworzeniu tego silnika brała udział firma Porsche.

      10 lat temu harleye po raz pierwszy w ruszyły na chłodzonych cieczą silnikach revolution V-Twin o pojemności 1250 cm3 z podwójnymi górnymi wałkami rozrządu, czterozaworowymi głowicami cylindrów i elektronicznym portem sekwencyjnego wtrysku paliwa. Układ transmisyjny posiada specjalne sprzęgło poślizgowe, pięciostopniową skrzynię biegów oraz niezwykle wytrzymały pas napędowy z włókien węglowych. Wyposażenie obejmuje również opony radialne Michelin Scorcher, w tym tylną szerokości 240 mm. Standardem są również potrójne hamulce tarczowe Brembo i ABS. Wszystkie modele V-Rod wyposażono również w system zabezpieczeń Smart Security System z brelokiem do bezdotykowej identyfikacji. Aby podkreślić jego charakter, do srebrnego V-Rod 10th Anniversary dopasowano kolorystycznie ramę. Dzięki temu ten model stał się unikatowym w linii V-Rod. Dodatkowo motocykl zdobią chromowane i polerowane powierzchnie silnika, układu wydechowego i prędkościomierza.

      W ciągu zaledwie dziesięciu lat, rodzina V-Rod poszerzyła się o wiele nowych modeli. V-Rod zawitał na tory wyścigowe w 2007 roku, stanowiąc bazę dla modelu Custom Vehicle Operations V-Rod Destroyer – fabrycznego motocykla wyścigowego typu drag. Był również inspiracją dla modelu Harley-Davidson Screamin' Eagle/Vance & Hines V-Rod, czterokrotnego mistrza świata w zawodowych wyścigach Pro Stock Motorcycle.

W sezonie 2012 H-D produkuje 32 modele swych maszyn.

Opublikowano w Moto-Goniec
Strona 1 z 5
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.