No i zrobiło się wielkie aj-waj – w naszym świecie tysiąca ócz wszystko, jak wiadomo, jest nagrywane, nagrał więc ktoś w Mississaudze matkę chłopca w przychodni, gdy domagała się „białego lekarza”, który „nie ma żółtych zębów”.
Z tymi zębami to tak po prawdzie nie wiem, o co chodzi, sam mam żółte i od lat tłumaczę mojej Pani Dentystce, którą do wybielania ręka swędzi, że to jest w moim przypadku normalne, bo przecież to Murzyni mają zęby białe... Czemu mam więc poprawiać po Panu Bogu?
Filmik, jak to w dzisiejszym świecie bywa, zaczął żyć własnym youtubowym (i nie tylko) życiem, „rozsławiając” Mississaugę po całym świecie. Pani zresztą wizerunkowo pasuje jak ulał do stereotypowego obrazu „rasistki” – deczko roztyta blondyna obdarzona głosem o wysokich częstotliwościach, holująca za sobą latorośle w sportowym dżerseju i bejsbolówce. Po prostu, nie da się lepiej.
Incydent dał początek wielu internetowym pyskówkom, no bo z lekarzami każdy miał do czynienia, w naszym tutejszym przypadku białymi, żółtymi, szarymi – wszystkimi, jacy są pod słońcem – jako że jesteśmy zewsząd, to i lekarzy mamy zewsząd.
Czy domaganie się – w nerwach – „białego” lekarza to rasizm? – Może, ale nie musi.
Moje osobiste, rodzinne przypadki z lekarzami są „zdywersyfikowane”, jak całe GTA; mój lekarz „domowy” jest Arabem z Bliskiego Wschodu, pediatra mojego dziecka – super człowiek – jest Hindusem, kardiolog dziecka – jak to mówią Chorwaci, absolutnie perwaja liga – i to nie tylko kanadyjska, ale światowa – jest białym mężczyzną ze Szwajcarii; operację dziecku robił również – absolutny top fachu – biały Niemiec; żonie operację sknociła w Trillium biała kobieta, a poprawiał po niej zespół białych, a dziecku kiedyś wyraźnie dopiero co wysmażona lekarka rodem z Bangladeszu nie rozpoznała na pogotowiu zapalenia płuc, cały czas pytając, „co powiedział lekarz pediatra?”. Jak widać, moje rasowe doświadczenia z tutejszą służbą zdrowia nie układają w jednorodny schemat. Jest i tak, i tak.
Natomiast to, co jest niepokojące, to że lekarzy mieliśmy brak, i kolejne rządy prowincyjne obiecywały coraz bardziej „udrożnić” i przyspieszać proces nostryfikacji dyplomów, jest to tym bardziej niepokojące w przypadku dyplomów z takich krajów, jak Indie, gdzie dokumenty różnych szkół (podobnie jak swego czasu na Ukrainie) można kupić na targu.
A zatem, kiedy trafimy na lekarza, który np. mało tłumaczy, albo jest wprost niemiły, często gdzieś tam z tyłu głowy rodzi się niepokój, że być może jest on po prostu NIEDOKSZTAŁCONY.
W naszym coraz bardziej rozbełtanym społeczeństwie, podobnie jak niegdyś w socjalizmie, mamy całe instytucje działające na zasadzie „punktów za pochodzenie”, mamy rasizm w działaniu. No bo jeśli traktujemy ulgowo Murzyna, tylko dlatego że jest czarny – to jak to nazwać?! To zaś podkopuje zawodowe standardy, wpuszczając do systemu lekarzy, którzy muszą uczyć się na ludziach. I pół biedy, gdy są zdolni.
Tak to jest, gdy polityka, pod postacią politycznej poprawności, wtrąca się nie tam gdzie trzeba. A specjalistów od wtrącania się mamy całe chmary i co chwila ktoś krzyczy, że tym czy tamtym trzeba „ułatwić”, żeby było po równo i sprawiedliwie. Dotyczy to wszystkich dziedzin zawodowych, i nawet jeśli polityczna poprawność nie jest skodyfikowana w postaci instytucjonalnych ulg, to dzisiaj aż strach się bać donosów do Trybunału Praw Człowieka i dla świętego spokoju przepuszcza się na oko tych co trzeba. I to jest problem!
Niestety, próżno o tym czytać w mediach głównego nurtu – my tu w „Gońcu”, jako ostatni Mohikanie i tak skazani na wymarcie – jeszcze o tym piszemy, ale w głównym nurcie obowiązuje już Łysenko i o genetyce nie pogadasz, że sparafrazuję stalinowskie obyczaje.
W ramach walki z rasizmem doszliśmy i do tego, że na największym kanadyjskim uniwersytecie organizuje się rasistowską uroczystość rozdania dyplomów dla Murzynów, podobno po to, aby mogli świętować pokonanie rasistowskich barier.
Wzbudza to u mnie dużą wesołość i szczerze przyznam, że im jestem starszy, tym lepiej się bawię, bo nie tak dawno takie numery nawet komediantom do głowy nie przychodziły, a tu proszę, komedię nam grają całkiem darmo.
Jak tak dalej pójdzie, to proszę się nie dziwić, że ludzie wszystkich ras i wyznań uciekać będą spod noża lekarzom, którzy dyplom mają za pochodzenie. Taki jest właśnie skutek tzw. akcji afirmatywnej; kiedy zamiast brać się z problemami za bary, szyjemy cesarzowi niewidzialne szaty.
A na koniec cytat z Jesse Jacksona, ku pamięci w ramach walki z rasizmem: There is nothing more painful to me at this stage in my life than to walk down the street and hear footsteps and start thinking about robbery. Then look around and see somebody white and feel relieved....
Drodzy kanadyjscy soc-inżynierowie – jesteście otumanieni własną ideologią, kneblujecie usta wrzaskiem i policją. Chcecie leczyć złamanie ręki środkami przeciwbólowymi, a tymczasem wkrada się gangrena.
Biała kobieta w nerwach chciała do swego dziecka białego lekarza mówiącego po angielsku. No to się nam kurcze blade porobiło; założę się, że niedługo będziemy mieli dla takich kursy deradykalizacyjne połączone z pomocą farmakologiczną. Już w Sowietach zamykali dysydentów w psychuszkach. Bo tylko ludziom nienormalnym może się nie podobać – w Kraju Rad – najlepszym państwie pod słońcem! Historia kołem się toczy.
Po prostu, Drogi Czytelniku, od szczęścia nie ma ucieczki.
Andrzej Kumor
Panie Andrzeju,
Po tych rewelacjach na temat tych agentów tu, w Polonii, zastanawiam się, czy nie byłoby słuszne zakończyć współpracę pana pisma z panem Aleksandrem Pruszyńskim. Jeżeli jakieś creditibility „Goniec” ma zachować wobec Polonii, wydaje mi się, że to jest chyba jedyne wyjście w takiej sytuacji, chyba że pan coś napisze i uzasadni kontynuację tej współpracy. Ja sobie jednak nie wyobrażam tej sytuacji.
Do widzenia, przez szacunek dla pana to mówię.
nagrane z automatycznej sekretarki
Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, przykro mi, że nie czyta Pan „Gońca”, ponieważ o sprawie tej poinformowaliśmy po raz pierwszy w 2013 roku, a następnie kilka razy do niej się ustosunkowywałem – ostatni raz w numerze z ub. tygodnia. Andrzej Kumor
***
Proszę pana,
Wy go tak wychwalacie w „Gońcu”, a tutaj w „Głosie” jest napisane, że w Urzędzie Bezpieczeństwa, pracował z Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Polsce. I proszę tę gazetę sobie kupić – „Głos”, i tam jest jego nazwisko, Aleksander Pruszyński.
Tak samo i ta z „Gazety”, Bonikowska. Jak to się wydaje wszystko, a tak zachwalacie.
Dziękuję.
nagrane z automatycznej sekretarki
Odpowiedź redakcji: Patrz wyżej.
***
Po publikacji oświadczenia naukowców w sprawie działalności Jana Grabowskiego pojawiło się kilka ciekawych komentarzy. Naszą uwagę zwróciła odpowiedź Centrum Badań nad Zagładą Żydów oraz komentarz Rafała Zakrzewskiego w „Gazecie Wyborczej”. O stanowisku napisała też prasa zagraniczna, m.in. „Times Of Israel”.
W związku z powyższymi tekstami przygotowaliśmy odpowiedź, którą przesłaliśmy do „Gazety Wyborczej” oraz Centrum Badań nad Zagładą Żydów.
Wersję angielską wyślemy do mediów, które opublikowały oświadczenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów.
W obronie polskich naukowców
Celem listu nie była debata na temat badań Jana Grabowskiego. W odróżnieniu od Jana Tomasza Grossa czy Barbary Engelking wykładowca Uniwersytetu w Ottawie jest historykiem, dysponującym stosownym warsztatem i bogatym dorobkiem naukowym. Nie było zamiarem autorów listu naukowców podważanie ani jego badań, ani dorobku. Intencją listu był apel w sprawie tego, co Jan Grabowski w swojej działalności publicystycznej, nie naukowej, z tymi wynikami badań robi. Oto na łamach gazet i pism, takich jak „El Pais”, „The Washington Post”, „Haaretz”, „Times of Israel”, zaprzęga swój autorytet badacza, aby wspierać narrację nie tylko nieprzyjazną Polsce, ale przede wszystkim głęboko krzywdzącą i niesprawiedliwą.
Głównym jej filarem, tak intensywnie eksponowanym w liberalno-lewicowych mediach, jest ukazanie Polaków jako osobników kierujących się instynktami, prymitywów, dyszących nienawiścią do swoich żydowskich sąsiadów. I tylko ten prymitywizm, zdziczenie był ograniczeniem przed popełnieniem zbrodni większych od tych, jakich dokonali dobrze zorganizowani, poukładani „Naziści”, po prostu zainfekowani wirusem obłąkańczej ideologii.
Reduta Dobrego Imienia na podstawie prowadzonych działań dokumentacyjnych posiada szeroką egzemplifikację tak prowadzonej narracji na temat Holokaustu.
Forsuje ten mit nie tylko J.T. Gross, którego wiarygodność jako badacza została podważona przez historyków polskich i zagranicznych, ale także sygnatariuszka listu w obronie J. Grabowskiego, prof. Barbara Engelking, która swój stosunek wobec Polaków wyraziła w rasistowskiej wypowiedzi:
śmierć (…) dla Polaków to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna – śmierć jak śmierć, a dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z najwyższym, czy nie wiem, w jaki sposób oni przeżywali tę śmierć.
Ta narracja, której osią jest oczywisty antypolonizm, jest obecnie niepisanym, obowiązującym kanonem, modnym salonowym „abc” dyskusji o Holokauście. Z trudem przebija się odmienna, nudna, znana i udokumentowana, mniej spektakularna wizja historii. Przykłady? Słabe „Pokłosie” jest szeroko znane, tymczasem nie gorszy film „Azyl”, z gwiazdorską obsadą, niekoniecznie. Dowodem jest choćby blokada emisji filmu „Azyl” we Francji i Niemczech – jego przesłanie nie pasuje do obrazu zezwierzęconego Polaka, który czyha na życie i majątek swego żydowskiego sąsiada.
Rozwinięciem tej interpretacji jest forsowanie wizerunku dzisiejszych patriotów jako prymitywów, ksenofobów i antysemitów, którzy niczym swego czasu na Żydów, dziś czyhają na „uchodźców”.
List naukowców, przedstawicieli nauk humanistycznych i ścisłych, filozofów, etyków, fizyków i medyków, nie miał na celu podważania metodologii badań nad Holokaustem. Mało tego, dobrze się stało, że wśród nich nie znaleźli się badacze Holokaustu – nie było celem antagonizowanie środowiska „badaczy zagłady Żydów”, wchodzenie w meandry warsztatowe, gdyż w ten sposób ucieklibyśmy od głównego problemu, jakim jest działalność J. Grabowskiego, działalność pozanaukowa, która polega na angażowaniu autorytetu polskiego naukowca do publicystycznych krucjat, których celem jest zepchnięcie Polaków do narożnika, postawienie na równi z kolaborantami i sprawcami z Francji, Włoch, Niemiec, obarczenie ich winą za Holokaust.
Dochowanie standardów popularyzacji wyników badań i odpowiedzialność za ich interpretację obowiązują każdego naukowca niezależnie od dziedziny, jaką reprezentuje; jest to część etosu zawodowego, której podstawą jest dążenie do prawdy motywowane względami przekraczającymi bieżącą koniunkturę, osobiste kalkulacje, społeczne nastroje i naciski.
W liście przytoczono parę historycznych faktów, o których nie dowie się raczej czytelnik „El Pais”, „The Washington Post”, „Haaretz” czy „Times of Israel”. Możemy powiedzieć śmiało – uważamy, że polski profesor fizyki jądrowej ma większą orientację w polskiej historii niż makler w Ottawie, czytający podczas lunchu wynurzenia Grabowskiego. I jako przedstawiciel elity, ma moralny obowiązek zareagować, kiedy atakowana jest wspólnota, której jest członkiem i której elitę intelektualną reprezentuje.
„Gazeta Wyborcza”, która wzięła w obronę Jana Grabowskiego, należy do nurtu, który chętnie przeciwstawia „prymitywnych, łysych narodowców”, „mentalne podkarpacie”, i „słuchaczy toruńskiej rozgłośni” subtelnym myślicielom, światłym naukowcom, wrażliwym artystom i medialnym światowcom. List RDI pokazał, że rzeczywistość nie jest tak czarno-biała, jak chciałby tego dziennik z Czerskiej.
Redaktorowi Zakrzewskiemu list naukowców przypomina akcje organizowane przez PZPR. W okresie PRL trzeba było mieć odwagę przeciwstawić się dominującej władzy, dziś trzeba mieć nie mniejszą odwagę przeciwstawić się dominującej narracji, wspieranej przez wielkie ośrodki medialne i finansowe. Naukowcy, którzy podpisali się pod listem RDI, taką odwagą się wykazali.
Tezy o własnej winie, nieoczywistej prawdzie, dobrze się sprzedają. W epoce tzw. postprawdy są modne i pożądane. Ich dystrybutorzy w publicystyce, kulturze, a nawet nauce, z łatwością znajdują wsparcie patronów z krajów mających na sumieniu rzeczywistą (nie metafizyczną) winę za Holokaust, pragnących rozmyć odpowiedzialność, zatrzeć różnicę między katem i ofiarą, zamydlić obraz przeszłości. Niezgoda na takie postawienie sprawy nie jest w żadnym wypadku niezgodą na rozliczenie się ze swoją przeszłością czy wypieraniem swoich win. Okazuje się, że w kontrze do działalności J. Grabowskiego, podkreślmy: działalności, wypowiedzieli się przedstawiciele polskiej elity, ludzie którym po prostu bliskie są ideały nie tylko patriotyczne, ale i kanony zawodowej i ludzkiej przyzwoitości.
Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga przeciw Zniesławieniom
Przed Igrzyskami Polonijnymi w Toruniu. Mamy to szczęście, że barwy kanadyjskie są jak polskie...
piątek, 23 czerwiec 2017 14:20 Opublikowano w WywiadyJan Krzyszkowski jest wychowanym w polskiej rodzinie w Kanadzie oszczepnikiem, w środę wraz działaczami sportu polonijnego Piotrem Lachem i Jerzym Dąbrową odwiedził naszą redakcję w przededniu wyjazdu na Olimpiadę Polonijną do Torunia
Goniec: Zacznijmy dla porządku od igrzysk, panowie są w pięknych polskich koszulkach na te igrzyska, jak to wygląda w tym roku, jest lepsza organizacja, bo słyszałem, że jacyś ludzie nie mogli się zarejestrować? Jak wygląda wyjazd polskiej ekipy tutaj z Kanady? Chyba zawsze na Igrzyskach Polonijnych byliśmy jedną z najliczniejszych grup.
Piotr Lach: Bardzo często jesteśmy najliczniejszą grupą, jeśli weźmiemy pod uwagę te kraje zachodnie. Dlaczego wyróżniam kraje zachodnie – dlatego że my wszyscy płacimy za siebie. Przez te ostatnie kilka igrzysk, 2 lata temu, 4 i 6 lat temu, jako Polonia kanadyjska byliśmy najliczniejszą grupą. Przewyższają nas reprezentanci Polonii białoruskiej, czy ukraińskiej, czy litewskiej, ale to wynika z faktu, że mają to na weekend, no i mają bliziutko, a po drugie, rząd Polski finansuje im pobyt. Według nas to jest tak troszeczkę niesprawiedliwe.
Jerzy Dąbrowa: Do tego, że to jest „niesprawiedliwe”, nabrałem trochę dystansu. Moje myślenie początkowo było takie, jak właściwie wszystkich ludzi z Polonii zachodnich, ze Stanów, z Niemiec, z Francji, ze Szwecji. To może nie zazdrość, ale złość, że rząd Polski finansuje sportowców polonijnych ze Wschodu, a my musimy dojechać na swój koszt. Dlaczego nabrałem tego dystansu? Po pierwsze, proszę zobaczyć, jaka jest działalność w Polonii zachodniej, bo jeśli Stany Zjednoczone na kilkanaście milionów Polonii wysyłają 25 osób...