W przypływie fantazji wybraliśmy się w ostatni piątek do Niagary. Kupiliśmy parę smakołyków na drogę, przewinęliśmy Jacka i zamiast do łóżka, zapakowaliśmy go do fotelika samochodowego. Nawet nie był specjalnie zdziwiony, że zabieramy go gdzieś o 10 wieczorem.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/user/64-andrzejkumor?start=1938#sigProId3b26b18162
To był nasz czwarty raz w Niagarze, drugi spontaniczny. Za pierwszym razem niedługo po naszym przyjeździe do Kanady zostaliśmy zabrani na wycieczkę przez znajomego. Wiadomo – wodospad – obowiązkowy punkt zwiedzania kraju. Ale byliśmy zawiedzeni tym, co zobaczyliśmy. Chyba wyobrażaliśmy sobie, że otoczenie będzie bardziej dzikie, tymczasem wodospad znajduje się w środku miasta. Tuż obok biegnie ruchliwa ulica, ludzi pełno, nawet dorożki jeżdżą. Do tego miasto ziejące absurdem, przerysowane, jak z kreskówki. Sam wodospad monumentalny, potężny, ale aż szkoda, że otoczenie takie groteskowe...
Potem był wyjazd spontaniczny. Chyba listopad zeszłego roku. Ten sam znajomy jechał do Buffalo, zapytał nas, czy chcemy jechać do Niagary. Tak jak staliśmy, wsiedliśmy z nim do samochodu i pojechaliśmy. Tym razem to był wieczór, turystów mniej, pewnie dlatego, że było dość zimno. Wodospad ładnie oświetlony, reflektory ze zmieniającymi się kolorami. Poszliśmy kawałek dalej i odkryliśmy budynek starej elektrowni.
Budynek Toronto Power Generating Station został wybudowany w 1906 roku. Zaprojektował go E.J. Lennox (torontoński architekt, autor ponad 70 budynków w stolicy Ontario, w tym starego ratusza i Casa Lomy) w stylu Beaux-Arts. Gdybym nie wiedziała, patrząc na ten budynek, chyba nigdy bym się nie domyśliła, w jakim celu powstał. Wygląda raczej jak jakiś neoklasycystyczny pałac. Elektrownię zamknięto w 1974 roku, a w 1983 uznano ją za miejsce historyczne (National Historic Site of Canada). Teraz budynek niestety stoi nieużywany.
Mieliśmy jeszcze śmieszną sytuację. Szukając toalety, weszliśmy do kasyna (był wieczór, okres nieturystyczny, więc większość miejsc zamknięta).
Tam przy wejściu powiedziano nam, że toaleta owszem jest i możemy z niej skorzystać, tylko tak dla formalności musimy okazać dowody tożsamości, że jesteśmy pełnoletni. Poszliśmy więc szukać dalej, bo przecież żadne z nas paszportu przy sobie nie miało.
Innym razem to my pokazywaliśmy Niagarę mamie mojego męża. A teraz pokazaliśmy ją Jackowi.
Pierwszy raz nie mieliśmy problemu z zaparkowaniem. W końcu byliśmy na miejscu po 11. Nawet opłat nikt nie pobierał. Zostawiliśmy samochód mniej więcej w połowie odległości między wodospadem kanadyjskim a amerykańskim. Poszliśmy najpierw w kierunku części amerykańskiej. Kilka razy przystanęliśmy, zrobiliśmy zdjęcia. Pamiętaliśmy, że jak byliśmy tu wcześniej, to kolory świateł się zmieniały, a teraz były tylko czerwone i niebieskie.
Po chwili okazało się, że i tak nie ma na co narzekać.
Ustawiam aparat na statywie, ciemno, to czas naświetlania długi, z pół minuty się zdjęcie robi. Chcę, żeby Rafał i Jacek na nim byli, więc na chwilę ustawiają się z boku, błyskam na nich zewnętrznym flashem... Jacek zamknął oczy! Powtórka! I wtedy podczas wykonywania drugiego zdjęcia reflektory oświetlające wodospady zaczęły świecić na biało. A po kilku minutach w ogóle zgasły! Spojrzałam na zegarek – pięć minut do północy.
Pewnie operator o północy kończy pracę, to już wyłączył, żeby się do domu szykować...
Poszliśmy jeszcze do kanadyjskiej części wodospadu, spojrzeliśmy w kipiel. Człowiek czuje się mały, gdy widzi taką siłę żywiołu. A jeszcze wokół cisza i spokój.
Dlatego gdy ktoś chce zobaczyć kolorowo oświetloną Niagarę, polecam wyjechać nieco wcześniej. Może nie za wcześnie, żeby się wśród tłumów do barierek nie przepychać. Jeśli w jakimś czasie warto odwiedzić Niagarę, to moim zdaniem – właśnie po zmierzchu. I podobno jeszcze zimą.
Teraz więc czekamy tylko na śnieg i mróz.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Paweł Zyzak Pogromcy nienawiści
Stanisław Michalkiewicz Wojna o gauleitera
Aleksander graf Pruszyński Problem z historią
Andrzej Kumor Hak w smak wszystkim demonom
Krzysztof Ligęza Kanibale kulturowi atakują
Izabela Embalo Nowy dziesięcioletni e-paszport
Leszek Wyrzykowski "Najlepszy kandydat z możliwych"
Krystyna Starczak-Kozłowska Każdego dnia umiera dzień...
wandarat Politycy polscy, polskie dzieci są głodne!
Paula Agata Trelińska Lubię być mniejszością...
Aleksander Łoś Wędrujący Azjata
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak Oszczędzaj światło, czyli Niagara by night
Janusz Niemczyk Bogdan Łabęcki - artysta nieobecny
Sobiesław Kwaśnicki Grand Caravan: W tych rozmiarach nie ma nic tańszego
Mark Wegierski Canada in Context (2)
Andrzej Załęski Hej, Polacy chodźmy razem - Idziemy na paradę niepodległości
Jan Ostoja My Polacy – jacy tacy
Leszek Wyrzykowski Gdyby wojna wybuchła w 1938 r.... Czy w październiku 1938 r. można było zmienić bieg historii?
Janusz Pietrus "Baczyński" na Ekran Toronto Polish Film Festival
Andrzej Kumor Polskie święta, polski marsz
Małgorzata Tuszyńska-Starszyk Jak znaleźć polskie książki w katalogu biblioteki publicznej w Toronto
Joanna Wasilewska, Andrezj Jasiński Szlakami bobra: Tam gdzie rzeki płyną w przeciwne strony - Park Prowincyjny Wakami
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak Na urodzinach u o. Jacka
Maciek Czapliński Kiedy wystawić?
Michał Kryspin Pawlikowski Wojna i sezon [50]
Jan Bodakowski Recenzje, wydarzenia kulturalne, opinie [44/2013]
Krzysztof Jaśkielewicz Łowienie na Simcoe
Poniższe wypowiedzi to komentarze do tekstu A. Kumora "Ambasador off the record"
Jacek: Serdecznie gratuluję Panu dokonanego wyboru. A odnośnie do relacji ze "spotkania", to proszę się nie martwic ani nie tłumaczyć. Złożył Pan najlepszą jaka może się zdarzyć, bo prawdziwą.
To, że p. Bosacki był funkcjonariuszem gw, mówi samo za siebie. Należy do tej samej stajni, tzn. Augiasza, a czy filia jest "naszego" drogiego Bronisława, czy też równie "naszego" a, a… d, ad... asia, to co za różnica. Same difference, jak mówią Anglosasi.
•••
Lubomir: Pogratulować siły sprawczej co niektórym gazetom. Nawet "Der Angriff" za czasów naczelnego redaktora doktora Josefa Goebbelsa, nie prowadził rozdawnictwa intratnych urzędów.
•••
Victoria: Przyznam, że ten niezwykły pod wieloma względami artykuł powinien być lekturą obowiązkową w szkole. Jasny, prosty, oczywisty… Ambasadorek to długi niekończący się przekręt historii. Niby wszystko to wiemy, ale tekst robi wrażenie. Zgrabnie napisany. Strzał w dziesiątkę! Baaardzo ciepłe pozdrowienia dla AUTORA!
•••
Waldemar Glodek: Panie Andrzeju, za dużo sobie Pan obiecuje po reprezentantach Nadwiślańskiego Kraju.
A co do tego:
…"No chyba że całkiem wracamy do czasów PRL-u, kiedy to konsulat prowadził własną «polonijną» agenturę, wydawał własną gazetę i generalnie robił wszystko, by zneutralizować wpływy tego środowiska tak w Kraju, jak i przybranej ojczyźnie"... to trafił Pan w dziesiątkę.
Z tym że, moim zdaniem, to nie jest powrót do PRL-u. Z niego nie było wcale wyjścia. Przekazanie przez śp. prezydenta Kaczorowskiego insygniów RP było im bardzo na rękę. Na ten akt złapało się wielu nawet zatwardziałych przeciwników PRL-u. Ten manewr pozwolił im skutecznie zneutralizować starą Polonię i tę młodą, co jednak nie chciała się z nimi łączyć po wyjeździe z Polski. Udało im się na to chwycić wiele organizacji, które przejęli ich ludzie, ale także polonijne parafie znalazły się pod ściślejszą agenturalną opieką.
W Kalifornii dla przykładu, wszystkie imprezy są pod auspicjami konsulatu, tak zwana dyplomacja zajęta jest rozsyłaniem informacji, co gdzie kiedy, gdzie ognisko, gdzie grają na bałałajce, a gdzie można zapalić świeczki w dostojnym towarzystwie.
Organizacje chętnie zapraszają konsulów na swoje zebrania i uroczystości (znaczy się są wyjątki, ale tyle ich, że potwierdzają regułę).
Konsulaty mają pieniądze dla organizacji, czym chwalili się, rozsyłając aplikacje. Myślę, że to też wpływa na to, czego uczą w szkołach nasze dzieci i wnuki.
Po lekturze można poznać, że wspomagane są wydawnictwa polonijne, które odwdzięczają im się pisaniem o wskazanych słodziutkie panegiryki, by takim opornym bardziej przywalić. Ich ludzie skarżą oporne polonijne organizacje i działaczy do sądów w celu zniszczenia, itp. itd.
Może w Kanadzie jest inaczej i stąd Pana nadzieja, że coś się zmieniło.
Dzięki za to interesujące sprawozdanie z działalności nadwiślańskiej dyplomacji.
Pozdrawiam.
•••
Jan z Toronto: Osobiście zapytałbym "konszula", kto waści pana przysyła i z jakiego firmamentu raczy pan wyrażać swoje "tajemne wskazówki???"…
Szkoda czasu na błaznów z "przeciągami w swych łbach"…
Jasiek z Toronto
Od redakcji: Polska dyplomacja powinna wspierać wszystkie "tożsamościowe wysiłki", a nie prowadzić polit-poprawną politykę, no ale do tego potrzebujemy suwerennej Polski – A.K.