Co musi siedzieć w głowie młodego człowieka, żeby wziąć karabin i strzelać do niewinnych? Pan Bóg jeden wie.
W każdym razie, jest to sprzeczne z tradycją i wartościami, które ufundowały quebeckie społeczeństwo, czyli z katolicyzmem.
Paradoksalnie też, jeśli ktoś wierzy, że tożsamość kulturowa prowincji jest zagrożona, to właśnie tego rodzaju zbrodnie najbardziej pogłębiają inkursje obcej islamskiej kultury. Zaostrzają też policyjne monitorowanie i zaciągają pasek kagańca poprzez wszelkiego rodzaju tropienie „mowy nienawiści”. A z tym jest problem taki, że definiowanie mowy nienawiści jest uznaniowe i może dotyczyć prawdziwych sądów faktycznych. Czy twierdzenie np. ,że islam dyskryminuje kobiety, jest stwierdzeniem faktu, czy opinią negatywnie nastawiającą przeciwko tej religii? To samo pytanie dotyczy wszystkich innych politpoprawnych tematów.
Dożyliśmy czasów, kiedy policja zamyka ludzi, interpretując ich wypowiedzi. Dawniej byłoby to nie do pomyślenia; dopóki ktoś, komuś fizycznie nie wyrządził krzywdy lub personalnie nie obraził. Mamy więc koniec wolności słowa. Urząd cenzury był lepszy, bo to cenzor brał odpowiedzialność. Dzisiaj króluje strach i autocenzura.
Olbrzymi nurt debaty społecznej spychany jest w podziemia prywatnych szeptanek; zamiast dyskutować z poglądami skrajnymi, zamiast przekonywać, po prostu zamyka się ludzi.
Do czego to prowadzi? Proszę Państwa, właśnie do radykalizacji! Jeśli młody, idealistycznie nastawiony człowiek widzi wokół siebie niesprawiedliwość i zamordyzm, a do tego ma dysonans poznawczy, bo co innego słyszy, a co innego poznaje z własnego doświadczenia, to w naturalny sposób się buntuje. Niestety, ten bunt może czasem przybrać zbrodnicze formy.
Każdy socjolog społeczny powie, że do zrównoważonego funkcjonowania zróżnicowanych grup konieczne są otwarte kanały informacji i wentyle bezpieczeństwa rozładowujące konflikt. Niestety, nasi nowi bolszewicy uważają, że konflikt trzeba rozwiązać po orwellowsku, na zasadzie Wielkiego Brata, który czuwa, grozi palcem i bije w pupę. Współczesna technologia pozwala na lepszą realizację tej wizji – zastępowanie naturalnych więzów międzyludzkich sztucznymi internetowymi, pozwala śledzić każdą wypowiedź, każdą wymianę zdań między fejsbukowymi „przyjaciółmi”.
Nam, ludziom pochodzącym z krajów totalnych czy autorytarnych, gdzie rzeczą powszechną była cenzura i „dwójmyślenie” – prezentowanie na pokaz innych poglądów, niż te, które w rzeczywistości się podzielało – łatwiej jest zauważyć ten zaciskający się kanadyjski kaganiec. Notabene, co ciekawe, jak czytamy w najnowszych doniesieniach prasowych, w następstwie tragicznego zamachu na meczet, montrealskie „centrum deradykalizacyjne” otrzymało w ciągu 72 godzin aż 24 zgłoszenia. 10 z nich dotyczyło islamofobii, a cztery ekstremalnych poglądów prawicowych. Cztery przypadki skierowano na policję. Ciekawe jest w tym to, że jakoś deradykalizacja nie obejmuje skrajnych poglądów lewicowych – których dookoła mamy całe multum. Ekstrema prawicowe są „be”, a lewicowy ekstremizm „OK”? Bo na to wygląda!
No i mamy dwójmyślenie – ludzie mądrzy, którzy robią kariery w instytucjach państwowych czy wielkich korporacjach, wiedzą, że na portalach społecznościowych czy w biurze powinni rozmawiać w sposób neutralny i wyprany ze zdecydowanych przekonań. Po prostu, taka gadka szmatka. Tutaj pozwolę sobie doradzić właściwe zachowanie, przytaczając stary dowcip o agitacji propagandowej wśród górali we wczesnych latach 50. ubiegłego wieku, kiedy to zgodnie z zaleceniami, pan agitator upatrzył sobie starszego bacę, który miał „we wiosce poważanie”, i zaczął przyciskać do muru pytaniami w rodzaju: „A wy, baco, co sądzicie o kolektywizacji?”. Na co góral, że „w tym względzie to on ma te same poglądy co towarzysz Ochab”. „A co myślicie o przyjaźni polsko-radzieckiej?”. Baca: „No, to samo co towarzysz Bierut”. „A o kułakach?” – dopytuje agitator. Góral znów wymienia kolejne nazwisko. Agitator coraz bardziej poirytowany pyta w końcu: „Baco, a wy macie jakieś własne poglądy?”. Na co baca: „Mom, ale je potempiom”.
Najlepszym sposobem „deradykalizacji” jest debata; możliwość otwartego mówienia o wszystkim, co leży na wątrobie. Jeśli coraz więcej poglądów zwalczamy metodami administracyjnymi, nie dziwmy się, że dla ludzie młodych, wchodzących w życie, naturalnie kontestujących zastany porządek, nabierają one przez to dodatkowych kolorów i stają się bardziej atrakcyjne. Tymczasem paradoksalnie tragiczna postać młodziutkiego Alexandre’a Bissonnette’a stanie się narzędziem dalszej islamizacji tej najbardziej „narodowej” kanadyjskiej prowincji. Przestrzeń realnej polityki wykorzystuje tego rodzaju wypadki w sposób przeciwny do zamierzonego. C’est la vie. Zamachowcy to głupi ludzie.
***
Nie wiem, dlaczego tyle czasu poświęciło się w polskich mediach ostatecznemu uznaniu, „że Bolek, to Bolek”? Sprawę przewałkowano przez te wszystkie minione lata na 50 różnych możliwości. Naprawdę tak trudno jest uwierzyć, że tzw. transformacja to nie był spontan?! Naprawdę tak trudno jest dostrzec, jak ładnie prowadzono za rękę tzw. opozycję demokratyczną; trudno uznać, że kilkaset tysięcy Polaków aktywnych w różnych dziedzinach było donosicielami tajnej policji i przy ich pomocy realizowano rozpisane scenariusze? Jeśli ktoś chce żyć i umrzeć w la-la-land, no to niech teraz łamie ręce nad donosicielstwem Lecha Wałęsy.
Polską transformację robili wojskowi – wywiad i kontrwywiad. To był główny motor napędowy posiadający również zagraniczne geopolityczne przełożenie.
Po co? No chyba widać po co? Kto ma dzisiaj polską gospodarkę; jakie są korzenie polskich spółdzielni funkcjonujących pod nazwiskami różnych miliarderów? Tymczasem nadal różni polscy gołodupcy, których ta „wojskowa” transformacja przemieliła i wypluła oszołomionych na głodowe emerytury, chwalą się, jak to obalali władzę, strajkowali i zmieniali rzeczywistość. Czy tak trudno jest zauważyć, że ludzie pokroju Wałęsy chodzący na sznurkach wojskówki zrobili was wszystkich w konia? Po tylu latach wypada przestać żyć złudzeniami i zauważyć rzeczywistość; zobaczyć, jak to się wszystko pięknie udało. „Chcieliście Polski no to ją macie, Skumbrie w tomacie śledź”, że zakończę klasyką z 36 roku:
Chce pan naprawić błędy systemu?
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Był tu już taki dziesięć lat temu.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Także szlachetny. Strzelał. Nie wyszło.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie_
Krew się polała, a potem wyschło.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
(...)
Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Chcieliście Polski, no to ją macie!
(skumbrie w tomacie pstrąg).
Andrzej Kumor
Witam,
Przeczytałem w (wp.pl) dniu dzisiejszym artykuł autorstwa Pani Katarzyny Nowosielskiej-Augustyniak „Rodzinnie po kanadyjskich bezdrożach”. Artykuł jest bardzo interesujący, ale mam kilka zasadniczych uwag co do przekazanej treści oraz zawartych informacji. Chciałbym serdecznie prosić autorkę o odpowiedź na zadane poniżej pytania, ponieważ pojawiło się tekście kilka kwestii, które budzą moje wątpliwości i mogą zostać błędnie zrozumiane przez polskich czytelników. Z którego miejsca w Toronto trzeba przemierzyć 100 kilometrów, aby dzieci mogły zjeżdżać na sankach?
1. Czy naprawdę Polonia w Kanadzie „mocno” trzyma się razem?
2. Biorąc pod uwagę dystans pomiędzy Toronto-Quebec-Nowy Brunszwik-Toronto, chciałbym się dowiedzieć, jak to możliwe, aby pokonać tę trasę w 4 dni i oczywiście mieć czas na zwiedzanie?
3. Którą trasą, w środku zimy (!), udało się Państwu dotrzeć z Toronto do Natashquan? W jaki sposób udało się Pani pokonać tę trasę, jako jedyny kierowca, w 2,5 dnia?! W jaki sposób udało się Państwu pokonać tę trasę z trzymiesięcznym dzieckiem? (pomijam, że to bardzo nieodpowiedzialne i w żaden sposób nie powinno być traktowane jako powód do dumy).
4. Jak się Pani czuła po przejechaniu 900 kilometrów w środku zimy?
5. Proszę mi napisać, skąd czerpała Pani wiedzę, pisząc o tym, że historia Kanady zaczęła się w XIX wieku? (St John`s – 1583, Quebec City – 1608, Montreal – 1682… nawet Toronto powstało w XVIII wieku!)
6. Gdzie Pani uzyskała informacje o tym, że Gros Morne National Park jest drugim pod względem wielkości w Kanadzie???
7. Gdzie Pani wyczytała, że w Górach Skalistych nie ma wielu miejsc przystosowanych do kempingu??? (Są ich tysiące!!!)… tego, czego obawiałbym się bardziej to nie ostrych kamieni i dużych głazów, ale niedźwiedzi!!!
8. Od kiedy Jukon jest prowincją Kanady???
9. Według, której mapy terytorium Kanady rozciąga się od Montrealu do Vancouveru?
10. Jakiego typu prawo jazdy Pani posiada w Kanadzie?
Przykro mi to napisać, ponieważ myślę, że przygotowując ten artykuł, miała Pani wyłącznie dobre intencje, ale sposób, w jaki zostały przedstawione informacje oraz „fakty”, jest daleki od prawdy i zakrzywia obraz Kanady. Myślę, że zapoznała się Pani z niektórymi komentarzami pod opublikowanym tekstem i zdaje Pani sobie sprawę z tego, że zarówno obywatele oraz rezydenci tego wspaniałego kraju, jak i osoby pragnące odbyć podróż turystyczną zostali wprowadzeni przez Panią… w tym przede wszystkim moja żona, której przesłałem link z artykułem, która jest Kanadyjką i która urodziła się w tym kraju i ma dyplom ukończenia Carleton University… poczuła się, krótko mówiąc, urażona.
Od Autorki: Panie Arku, dziękuję za nad wyraz wnikliwą analizę artykułu autorstwa Magdaleny Żelazowskiej. Uwagi odn. Gros Morne i Jukonu – w punkt (chociaż dla przeciętnego użytkownika portalu wp.pl różnica między prowincją a terytorium nie istnieje). Co do reszty – proponuję wycieczkę na sanki dla ostudzenia emocji (zima wreszcie do nas przyszła, nie trzeba będzie daleko jechać).
Ukłony dla żony.
Łączę wyrazy szacunku,
Katarzyna Nowosielska
I odpowiedź na odpowiedź...
Witam Pani Katarzyno,
Dziękuję za odpowiedź. Jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem i jedyne emocje, które okazuję, są wyłącznie pozytywne. Dużo czytam, a zwłaszcza na temat Kanady, ponieważ kocham żonę oraz ten kraj. Pozwoliłem sobie na zadanie kilku pytań, ponieważ akurat tak się złożyło, że informacje o pojawieniu się tego artykułu otrzymałem od jednego z moim klientów w Polsce, więc raczej trudno zaliczyć go do „przeciętnych” użytkowników.
W związku z tym, że moja firma zajmuje się doradztwem biznesowym oraz (między innymi) organizowaniem misji handlowych, spotkań B2B oraz stoisk targowych w Ameryce Północnej oraz Środkowej (hiszpańskojęzycznej) dla producentów z Europy Wschodniej, pojawiło się pytanie od klienta o możliwość wyjazdu (na kilka godzin!) z Toronto do Quebec City, aby zwiedzić miasto. Musiałem bardzo się namęczyć, aby wytłumaczyć klientowi, że nie jest to możliwe do zrealizowania, ponieważ odległości są faktycznie ogromne. Szczególnie zimą, gdy w Quebecu można spodziewać się bardzo dużych opadów śniegu, marznącego deszczu, porywistych wiatrów i zamieci. ...zresztą Pani wie o tym równie dobrze jak ja, ponieważ prawdopodobnie wielokrotnie podróżowała autostradą HWY 401.
Nie będę Pani zabierał czasu i jeszcze raz bardzo dziękuję za odpowiedź, bo to dla mnie bardzo profesjonalne podejście do sprawy.
Ukłony dla męża oraz dzieci
Wyrazy szacunku
Arkadiusz Cieślowski
***
Szanowny Panie Andrzeju,
Piszę do Pana w bardzo bulwersującej sprawie. Dzisiaj (27 stycznia 2017) na stronie BBC ukazał się artykuł Allana Little „Beware hate speech, says Auschwitz Holocaust survivor”, gdzie pod koniec artykułu autor zamieszcza zdanie:
“The Holocaust was not a solely German enterprise. It required the active collaboration of Norwegian civil servants, French police, Polish train drivers and Ukrainian paramilitaries. Every occupied country in Europe had its enthusiastic participants.”
Dla mnie, Polaka, którego mama była w obozie koncentracyjnym, jest to bardzo obraźliwe i bulwersujące, jak można w ten sposób napisać, bez zapoznania się z realiami tamtych czasów. Jestem pewien, że polscy kolejarze nie zgłaszali się z entuzjazmem do obsługi pociągów wiozących więźniów. Według mnie, autor celowo zniekształca fakty i nie napisał, że w przypadku odmowy groziłaby tym kolejarzom i ich rodzinom kara śmierci.
Jeżeli chodzi o kwestie żydowskie, to w procederze wyznaczania, kto pojedzie do obozu, decydował Judenrat – na podobnym poziomie jak norwescy urzędnicy czy francuscy policjanci.
Jeżeli chodzi o Wielką Brytanię – to Niemcy okupowali wyspę Jersey, z której Żydzi przy pomocy angielskich urzędników i policjantów zostali wysłani do niemieckich obozów koncentracyjnych.
Sądzę, że jako Polonia powinniśmy podjąć jakąś akcję, aby zdyskredytować takich dziennikarzy i portale.
Poniżej link do artykułu.
Pozdrowienia,
Leszek Błaszczak
Od redakcji: Panie Leszku, dobrze, że sprawą zajęto się w Polsce, a nagłośnienie zyskała dzięki polskiej telewizji. Takich przypadków jest całe mnóstwo, dlatego konieczne są działania systemowe, konieczna jest konsekwentnie realizowana polska polityka historyczna – również poprzez opłacone działania na forach internetowych. Ale ważne są również indywidualne listy protestujących od właśnie takich osób jak Pan, które mogą powiedzieć „moja mama była w obozie” i powołać się na osobiste doświadczenia i relacje. W wielu przypadkach indywidualne listy są ważniejsze – mają większe znaczenie – od protestów organizacyjnych, dlatego zachęcam do napisania również do BBC. Na razie tę wojnę przegrywamy. Przyczynia się do tego niestety także działalność historyków koniunkturalnych, a także polskich Żydów – w większości zstępnych różnych działaczy komunistycznych, którzy atakując Polaków za antysemityzm, usiłują rozcieńczyć odpowiedzialność swych ojców i dziadków z UB i 9 innych formacji za mordowanie Polaków...
Nigdzie na świecie nie ma tylu ludzi potulnych... Ze Stanisławem Tymińskim rozmawia Andrzej Kumor
piątek, 03 luty 2017 00:03 Opublikowano w Wywiady
Andrzej Kumor: Spotykamy się na wywiad mniej więcej raz na dwa lata. Poprzednim razem był Pan zaangażowany w różne projekty w Polsce, mówiliśmy o Ruchu Narodowym, jeździł Pan na Marsze Niepodległości, poparł Pan kandydata Ruchu Narodowego Mariana Kowalskiego w wyborach prezydenckich, był Pan felietonistą, pisał na różnych portalach, m.in. w „Gońcu”. Co się zmieniło od 2014 roku? Czy stracił Pan wiarę w to, że w Polsce możliwa jest zmiana?
Stanisław Tymiński: W dużym stopniu tak, straciłem wiarę, że zmiana jest możliwa, ponieważ każdego roku jeżdżę do Polski z wizytą, aby zobaczyć, co się dzieje, i niestety, cały czas widzę tylko puste gadanie i brak akcji. Nie ma konkretnych akcji, nawet w Sejmie jest widoczne, że opozycja nie spełnia swojej roli, aby podpowiadać partii rządzącej, co ma zrobić, co ma zrobić lepiej.
No więc jest po prostu marazm. Marazm i jakaś gnuśność i brak odwagi do zmiany czy brak wiary w samego siebie. Nie wiem, co to jest. To jest jakaś choroba. Ja tej choroby nie widzę w innych krajach, a w Polsce to jest notorycznie to samo. No więc ile można pisać dla ludzi, którzy tych tekstów nie odbierają praktycznie i to jest tak jak rzucanie grochem o ścianę. To demotywuje, a ja już nie jestem młodym człowiekiem, moje życie szybko ucieka, mało mi tego zostało i chciałbym ten czas, który mi został, poświęcić na szukanie – ja to nazywam – cudownych wielkości. Ja tej cudownej wielkości w Polsce nie widzę.