farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Zdesperowany

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

marketsu

Ten około 50-letni Litwin, o szpakowatej brodzie, ale ciągle kruczoczarnych, gęstych włosach na głowie, kiedy pojawił się w areszcie imigracyjnym, po prostu śmierdział. Strażnicy starali się go przekonać, że powinien wziąć prysznic, a robocze ubranie, w którym przybył, po prostu wyprać. W końcu to zrobił i już wyglądał przyzwoiciej, mimo że ciągle miał na nogach robociarskie, brudne buty.
Po dwóch dniach od przybycia do aresztu miał pierwszą rozprawę imigracyjną, w trakcie której powiedział, że chce jak najszybciej wracać do swojego rodzinnego kraju. Miał już dość ośmioletniego pobytu w Kanadzie.
Przybył tutaj jako turysta do swojej siostry, która wcześniej uzyskała w Kanadzie status stałego rezydenta. Zaprosiła więc jedynego brata w odwiedziny. Tym bardziej że był on właśnie po rozwodzie, a córką zajmowała się jego była żona.
Artitchkonis był człowiekiem otrzaskanym w świecie, a w każdym razie w Europie. Jeszcze za czasów sowieckich zajmował się handelkiem. Ale kiedy Litwa uzyskała niepodległość, wrota otworzyły się szerzej dla tego przedsiębiorczego człowieka. Najpierw uprawiał on handel, jeżdżąc między republikami sowieckimi. Później zaczął jeździć systematycznie do Polski. Poznał prawie wszystkie większe jej miasta, gdzie handlował na bazarach, a później nawiązał kontakty z hurtownikami i im sprzedawał towary, jednocześnie zaopatrując się w towar, który wiózł z powrotem do swojego kraju. Nie narzekał na polskich celników. Mówił, że byli w porządku.
Najgorzej wyrażał się o celnikach rumuńskich. Ci, jak twierdził, jak nie dał łapówki, potrafili oskubać ze wszystkiego. Ludność tego kraju też dawała mu się we znaki. Kilkakrotnie został okradziony lub oszukany przy sprzedaży towarów, czy też wymianie pieniędzy. Sam tego nie doświadczył, ale widział ludzi zrozpaczonych, którzy zostali kompletnie ograbieni z pieniędzy na zasadzie tzw. przewałki.
Polegało to na tym, że Rumun (najczęściej Cygan rumuński) przekazywał walutę zachodnią jako zapłatę za walutę rumuńską. Klient kwestionował, że brakuje jakiejś drobnej kwoty. Wówczas handlarz brał te pieniądze z powrotem, ale kiedy kończył przeliczanie i dodawał brakujący banknot, któryś z jego kumpli krzyczał: „policja, policja!”. Wówczas wszyscy się rozbiegali. Klient, kiedy wpadł gdzieś do bramy, aby się ukryć, zaczął ponownie przeliczać otrzymane od handlarza pieniądze, a wówczas okazywało się, że tylko na wierzchu były dobre banknoty. W środku były pocięte gazety.
Już po uzyskaniu niepodległości przez Litwę Artitchkonis jeździł głównie do Niemiec przez Polskę, ale dotarł też do Francji i Holandii. Wiedział, jaki towar gdzie idzie, gdzie i za ile wymieniać poszczególne waluty. Był on zawodowym handlarzem, ale detalistą. Nigdy nie dorósł do roli hurtownika lub posiadacza samochodu, którym mógłby przemycać większą ilość towaru.
Mówił dość dobrze po polsku. Ukończył w rodzinnym Kownie szkołę średnią. Dobrze znał historię Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Wiedział, kto to był Mickiewicz, i potrafił zacytować z „Pana Tadeusza” początek Inwokacji: „Litwo, ojczyzno moja”. Uważał się za Litwina, ale jednocześnie nie miałby nic przeciwko temu, aby została odtworzona dawna Rzeczpospolita.
Wyleciał z Warszawy do Toronto, gdzie odebrała go siostra z małą córeczką na ręku. W mieszkaniu poznał jej męża. Mieszkał u nich przez pierwsze trzy miesiące. Szwagier pomógł mu znaleźć pracę. Były to na początek prace dorywcze przy rozbiórkach, porządkowaniu, malowaniu itp. Artitchkonis kompletnie nie znał angielskiego, tak więc był zdany na pomoc siostry i jej męża. Ale po pewnym czasie zaczął dogadywać się, głównie z Polakami. To oni z kolei byli jego przewodnikami po lewych robotach.
Artitchkonis nie miał zezwolenia na pracę. Po trzech miesiącach skończyła mu się wiza turystyczna i od tego czasu żył już nielegalnie w Kanadzie. Zmienił wielu pracodawców, ale żaden z nich nie zapytał go o SIN. Wypłacano mu wynagrodzenie czasami czekiem, a często gotówką. Miał swoje konto w banku, tak więc nie miał problemów z wymianą czeków na gotówkę.
Po trzech latach tułaczki po różnych budowach i firmach dostał stałą pracę w firmie budowlanej, której właścicielem był Kanadyjczyk irlandzkiego pochodzenia. Miał przez dziewięć miesięcy w roku pełen pakiet zamówień remontowo-budowlanych. Artitchkonis był jego stałym pracownikiem w okresie trwania sezonu budowlanego.
Zimą zwykle nie było pracy w tej firmie, więc Artitchkonis albo w ogóle nie pracował, albo zajmował się dorywczo malowaniem mieszkań lub biur. Te prace zwykle załatwiali mu koledzy – Polacy, z którymi najczęściej pracował. To pozwalało mu na doskonalenie znajomości języka polskiego.
Artitchkonis wyprowadził się od siostry po roku. Wynajął wraz z kolegą dwusypialniowy apartament, ze wspólną używalnością kuchni i łazienki. Płacili oni po połowie czynsz wynoszący miesięcznie 850 dolarów. Zarobki jego pozwalały mu na pokrywanie tych kosztów bez problemów. W ostatnich dwóch latach Artitchkonis głównie zajmował się remontowaniem starych domów. Zwykle właściciele zlecali poprawę murarki i pokrycie frontonów domów kamieniem lub jego imitacją. Nadawało to tym domom lepszy wygląd, a cena ich natychmiast rosła. Artitchkonis lubił tę pracę i uważał się w tym zakresie za dobrego fachowca. Zarabiał dobrze, ale sporo z tego przelewało się, tak że nie miał jakichś większych oszczędności.
Poszukiwał jakichś sposobów zalegalizowania swojego pobytu w Kanadzie. Z rozmów z innymi, a szczególnie Polakami, będącymi w podobnej jak on sytuacji, dowiedział się, że w zasadzie nie ma szans na uzyskanie statusu uciekiniera politycznego. Jedyną szansą było zawarcie małżeństwa z kobietą mającą stały pobyt w Kanadzie. Czynił w tej sprawie rozeznanie. Naturalnych związków z kobietami, które nadawałyby się do tego, nie miał spotkał. Wprawdzie miewał jednorazowe kontakty seksualne z kobietami, ale zwykle było to związane z pobytami w knajpach. Lądowały one u niego, lub też on u nich. Zabawa się kończyła i znajomość również.
Po pięciu latach pobytu w Kanadzie poznał w końcu pewną Polkę, która robiła mu nadzieje. Miała ona jednego syna w wieku sześciu lat. Była rozwiedziona. Pracowała ciężko jako sprzątaczka w jakiejś firmie, a nadto sprzątała domy prywatne. Artitchkonis spotykał się z nią wielokrotnie. Zapraszał ją do restauracji, fundował obiady. Ale jego dążenie do większego zbliżenia ona odrzucała. W końcu zaproponował jej zapłacenie pewnej kwoty za zawarcie z nim fikcyjnego związku małżeńskiego. Ona zgodziła się na to, ale zażądała zapłacenia jej od razu dwunastu tysięcy dolarów. Artitchkonis nie miał tej kwoty. Proponował, że w miarę jak będzie postępowało załatwianie ich sprawy, czyli zawarcie związku małżeńskiego, załatwianie sponsorowania i pobytu jego w Kanadzie, będzie jej płacił ratami. Negocjował też z nią niższą kwotę. Ona stanowczo nie zgadzała się na to. Żądała zapłacenia jej jednorazowo dwunastu tysięcy dolarów, i to zanim zawrze z nim związek małżeński. Po trwających rok przetargach Artitchkonis w końcu zrezygnował z tej możliwości zalegalizowania swojego pobytu w Kanadzie.
Kolejne dwa lata przebiegały bez zakłóceń. Ale Artitchkonis przeżywał coraz większy kryzys. Siostra się rozwiodła z mężem. Tak więc jej dom też nie był ostoją dla niego. Coraz częściej żal i tęsknotę za krajem topił w alkoholu. Pracował ciężko, czuł się samotny, opuszczony, bez związków z kulturą i obyczajami swojego rodzinnego kraju. Angielski znał tylko w zakresie możliwości porozumienia się w pracy. Litwinów kolegów nie miał. Pozostali tylko Polacy, którzy byli w nie lepszej sytuacji niż on. Najpierw libacje alkoholowe były organizowane w piątki, po zakończeniu pracy, i trwały do niedzieli. Później zdarzały się i w dni powszednie, po zakończeniu pracy. Aż nadszedł ten newralgiczny dzień.
Artitchkonis poszedł z kolegą z pracy na kolację do polskiej jadłodajni. Nawet się nie przebrali. W tym lokalu tolerowano obecność pomęczonych robotników, często przychodzących w ubraniach roboczych, bez kąpieli, przynoszących różne zapachy z ich miejsc pracy. Artitchkonis był „w dołku”. Po wypiciu większej ilości wódki powiedział koledze, że idzie zgłosić się na policję. Ten, mimo zamroczenia alkoholowego, starał się go odwieść od tego zamiaru. Nic nie pomogło. Artitchkons udał się do najbliższej komendy policji i powiedział, że jest nielegalnie w Kanadzie i aby go aresztowali i odesłali do jego kraju rodzinnego. Policjanci pragnący bezproblemowo zakończyć swoją zmianę radzili mu, aby udał się do swojego mieszkania i przespał po zakrapianej alkoholem libacji. Ten jednak upierał się przy swoim. Co mieli zrobić? Zadzwonili po oficerów imigracyjnych, a ci, po sprawdzeniu danych Artitchkonisa, aresztowali go i przywieźli do aresztu imigracyjnego.
Artitchkonis ze zrozumieniem znosił warunki aresztu. Najbardziej dokuczał mu zakaz palenia papierosów. Chodził nerwowo wokół placu, gdzie inni grali w koszykówkę i piłkę nożną. Poznał tam jednego Polaka, z którym trochę rozmawiał. Znajomi przywieźli jego rzeczy osobiste do aresztu. Mówił, że na Litwie sytuacja się poprawiła i że da sobie radę. Tęsknił za córką, teraz już kilkunastoletnią panną. Po kilku tygodniach pobytu w areszcie wyleciał z Kanady i po dobie, po ośmiu latach przygody z Kanadą, miał już być w Kownie.

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.