Odrębną kategorię stanowią nielegalni imigranci, którzy dobrowolnie, z wolności, stawiają się na lotnisko do deportacji. Pewnego dnia stawiły się dwie rodziny: małżonkowie z dwojgiem dzieci. W obu przypadkach koszty ich przelotu ponosiła linia lotnicza, choć nie do końca. Oni, przylatując do Kanady, wykupili bilety w obie strony. Z uwagi na to, że przesiedzieli w Kanadzie po dwa – trzy lata, czerpiąc z zasobów tego bogatego kraju ile się dało, a bilety straciły ważność, to jednak w takich sytuacjach urząd imigracyjny, w myśl porozumienia z liniami lotniczymi, skłania je do pokrycia kosztów przelotu deportowanych do ich rodzinnych krajów. Linie lotnicze nie są w sumie stratne, bo kiedyś otrzymały za to pieniądze od przylatujących, a teraz odlatujących.
Odlot miał być linią KLM, poprzez Amsterdam do Budapesztu. Pierwsza rodzina stawiła się w zalecanym czasie, czyli trzy godziny przed odlotem, z zalecaną ilością bagaży, czyli po jednej dużej walizce o wadze do 50 funtów (około 23,5 kg) i małej do 10 funtów, plus jakieś torby i torebeczki, które są tolerowane przez agentów linii lotniczych. Już po kilkunastu minutach zostali odprawieni, dostali karty pokładowe i udali się do kontroli osobistej i dalej do stanowiska odlotów. Mieli jeszcze czas, aby coś skonsumować i napić się w jednym z wielu punktów oferujących takie dania przed odlotem. Tych punktów zostało uruchomionych dużo więcej od czasu, kiedy większość linii lotniczych, na krótszych lotach, nie gwarantuje w kosztach biletów posiłków. Najwyżej jakieś orzeszki czy batoniki. Podróżni lecący przez Atlantyk w dalszym ciągu mają zagwarantowane, w kosztach biletów, jedno lub dwa pełne dania gorące.
Przejdźmy teraz do drugiej analogicznej rodziny. Otóż oni stawili się z dziewięcioma sztukami dużego bagażu. Agentka KLM powiedziała im, że w kosztach ich biletów jest pokrycie tylko na cztery sztuki. Wywołało to ich zdumienie, bo byli przekonani, że mogą wziąć w kosztach biletów po dwie sztuki na osobę. Byli gotowi zapłacić za jedną dodatkową walizkę. Nadto, kiedy doszło do ważenia walizek, to okazało się, że pięć z nich ma nadwagę, czyli przekraczały 50 dozwolonych funtów wagi. Na pytanie, ile muszą dopłacić, agentka KLM szybko wyliczyła, że będzie to wynosiło 1440 dolarów. Bo każda dodatkowa walizka miała kosztować 90 dolarów i każda z nadwagą ileś tam dodatkowo. Wywołało to szok u deportowanych. Odeszli na bok, długo się naradzali, a czas do odlotu płynął. Na godzinę i dwadzieścia minut przed odlotem ponownie podeszli do agentki KLM i zaczęły się negocjacje. W końcu agentka, chcąc jednak zakończyć ten problem, coś tam przekalkulowała i obniżyła żądaną kwotę do 1100 dolarów. Deportowana z płaczem zaczęła wysupływać pieniądze z chustki, twierdząc, że to są ich ostatnie pieniądze, i wyliczyła żądaną kwotę. Faktycznie, w chusteczce zostało jej 50 dolarów. Po uzyskaniu kart pokładowych zaczęła się gonitwa i przepychanie ich przez kontrolę osobistą i galop do stanowiska odlotów. Stawili się tam jako ostatni, w czasie na pograniczu tolerancji. Bo po kilku minutach zaczęłaby się procedura wyławiania z luku bagażowego ich bagażu i odmowa ich przyjęcia na pokład.
Inny deportowany stawił się z jedną dodatkową walizką i był gotowy zapłacić za ten dodatkowy bagaż. Ale jaka to była walizka: ogromna i ważyła ponad 73 funty. Agentka Air Canada oświadczyła mu, że musi pozbyć się z walizki 3 funty bagażu, bo przepisy nie pozwalają przyjmowania bagażu, nawet za dodatkową zapłatą, powyżej 70 funtów. Ładowacze mają to zagwarantowaną umową związkową. Druga walizka ważyła tylko 45 funtów. Deportowany wcisnął do niej kilka sztuk ciuchów i wszystko się zgadzało. Zapłacił za tę dodatkową walizkę z nadwagą i otrzymał kartę pokładową. Na pocieszenie został poinformowany przez agentkę AC, że w Montrealu już nie będzie musiał płacić drugi raz za tę dodatkową, ciężką walizkę. Wiązało się to z tym, że leciał do Jordanii i w Montrealu musiał odebrać swój bagaż z linii krajowych AC i w asyście oficera imigracyjnego, udać się do linii jordańskich. Tam, po okazania dowodu zapłaty w AC za dodatkową walizkę, liniom jordańskim nie był zobowiązany dodatkowo płacić. Jak te dwie linie lotnicze rozliczają się wzajemnie ze sobą w takiej sytuacji, trudno powiedzieć.
Czasami deportowani stawiają się w urzędzie imigracyjnym tak późno, że jest problem z ich odprawieniem. Linie lotnicze zamykają na godzinę przed odlotem akceptację bagażu. W zasadzie robią to automatycznie ich komputery. Chodzi o to, żeby nie było nacisku na agentów, aby przyjmowali bagaże jeszcze po tym czasie. Gdyby było inaczej, to odloty byłyby opóźnione, z uwagi na późne przesłanie bagażu do ładowaczy. Pewnym obejściem tego problemu jest, jeśli walizka nie jest zbyt duża, że daje się spóźnionemu pasażerowi kartę pokładową, a walizkę ciągnie on sam do stanowiska odlotów. Tam dokleja się do takiej walizki informację o porcie docelowym, pasażer zostawia walizkę tuż przed wejściem do samolotu, a ładowacze biorą ją do luku samolotu. Często też linie lotnicze, kiedy samolot jest mniejszy, oferują pasażerom przyjęcie od nich bagażu podręcznego, który wędruje do luku samolotu i jest odbierany tak jak pozostały bagaż w porcie przeznaczenia.
Trudne dla pasażerów, w tym dla deportowanych, są przypadki, kiedy bagaż ich zostanie zaakceptowany, otrzymują karty pokładowe i zdążają do stanowiska odlotów, ale nie docierają tam na czas. Zwykle, jeśli pasażer nie stawi się na 15 – 20 minut przed odlotem, zaczyna się procedura usuwania jego bagażu z samolotu. Jeśli stawi się, nawet kiedy samolot jeszcze stoi na stanowisku odlotów, ale bagaż został usunięty i drzwi samolotu zamknięte, spóźniony pasażer nie zostaje zaakceptowany. Bagaż jego jest odsyłany do stanowiska bagaży nieodebranych na czas, w części krajowej przylotów. Dlaczego następują te spóźnienia? Otóż pasażerowie często nie kalkulują czasu kontroli osobistej. Często, kiedy nałoży się szereg odlotów w podobnym czasie, do kontroli bagażu osobistego i samych pasażerów tworzą się monstrualne kolejki. Deportowani, w swojej niedoli, czasami mają chwile osłody. Otóż jeśli asystujący im oficer imigracyjny stwierdzi, że będą mieli problemy z szybkim przejściem przez kontrolę, prowadzi ich przez przejście dla załóg samolotów i osób uprzywilejowanych. Kolejka jest tam zwykle krótka i zdążają na odlot.
Czasami zdumiewa ogrom bagaży przywożonych przez deportowanych do odprawy. Bo jak to jest? Deportowani, po 2 – 3 latach pobytu w Kanadzie, kiedy nie mieli prawa pracować, stawiają się z górą bagaży, klatką z dużym psem i nawet nie dziwią się, kiedy agent linii lotniczej każe im płacić 1000-1500 dolarów. Oni są na to przygotowani. Wyciągają plik studolarówek, odliczają z tego żądaną kwotę, a w garści zostaje im jeszcze kilka razy tyle. Zostawmy tylko domysłom, skąd taki dorobek i lekkie wydawanie pieniędzy. Ale są też sytuacje odwrotne, kiedy pasażer nie ma grosza na dopłatę i wtedy musi się decydować, czy leci, pozostawiając dodatkową, zdezelowaną walizkę z całym dorobkiem, zwykle zniszczonych ciuchów. Szczęście, jeśli ktoś go odprowadza i zabiera taką walizkę. Jeśli nie, to deportowany pakuje część tych rzeczy do jakichś toreb podręcznych (na co patrzą z przymrużeniem oka agenci linii lotniczych), a resztę wyrzuca do kosza.
Bagaże mówią sporo o człowieku, który z nimi podróżuje. Mniej przy odlotach, a często przy przylotach, aresztowanych przez oficerów imigracyjnych pasażerów. Kiedy są odsyłani do kontroli celników, to odkrywane są wnętrza ich bagaży. W jednych walizkach panuje wzorowy porządek, dobrze poukładane rzeczy łatwiej i w większej ilości mieszczą się w walizkach. Bywa też „groch z kapustą”. Celnicy starają się szanować sztukę pakowania pedantów, a z niechlujnie zapakowanymi rzeczami obchodzą się tak jak ich właściciele. Przed otwarciem walizki celnik pyta, czy dana osoba osobiście pakowała bagaż i czy wie, co się w danej walizce znajduje. Po potwierdzeniu tego, zaczyna się kontrola. Zdarza się, że przy podobieństwie walizek, aresztant zabrał nie swoją. Nagle mężczyzna zdumiony stwierdza, że jego walizka wypełniona jest ciuszkami kobiecymi albo odwrotnie. To nie jest jeszcze wielki problem. Prawdziwy problem zaczyna się, kiedy w takiej cudzej walizce znajdują się towary nielegalnie przemycane do Kanady. Z takiej pomyłki trudno się wytłumaczyć. Uważajmy więc na swoje bagaże i najlepiej oznaczyć je jakimś znakiem szczególnym (choćby jakąś kolorową szmatką), aby nie mieć kłopotów.
Aleksander Łoś