Pochodził z Zamojszczyzny, gdzie w dalszym ciągu zamieszkiwała większość jego bliższej i dalszej rodziny. On sam jednak przeniósł się przed laty na Dolny Śląsk, gdzie się ożenił i mieszkał w jednym z podgórskich miasteczek. Nie miał kwalifikacji zawodowych, ale w okresie realnego socjalizmu pracował w jednej z deficytowych, państwowych fabryczek. Kiedy nastąpiły zmiany ustrojowe, fabryczkę zamknięto, pracowników wyrzucono na bruk i na znalezienie nowej pracy, szczególnie dla niewykwalifikowanego robotnika, nie było szans. Edmund miał, oprócz chorującej na serce żony, jeszcze kilkunastoletniego, uczącego się syna. Pozostało tylko jedno wyjście.
Wykorzystując otwarcie granicy, dwoje z młodszego rodzeństwa Edmunda: brat i siostra, „wyfrunęło” na Zachód. Najpierw trochę pobyli w Europie Zachodniej, a później usadowili się na stałe w Kanadzie, wykorzystując ostatni moment łatwej ścieżki uzyskiwania stałego pobytu w tym kraju dla przybyszy z krajów będących wcześniej pod dominacją Związku Sowieckiego. Córka siostry wyszła za mąż w Niemczech za Araba, muzułmanina, i też dołączyła do rodziców. Tutaj, w Toronto, urodziła trójkę dzieci.
Edmund podzielił się z siostrą swoimi problemami z pracą. Otrzymał po dwóch miesiącach od siostry i szwagra zaproszenie do odwiedzenia ich w Kanadzie. Bez problemu otrzymał wizę kanadyjską i pewnego dnia wylądował na lotnisku w Toronto. Otrzymał na lotnisku wizę turystyczną półroczną.
Zamieszkał w domu siostry. Goszczony był przez kilka dni tak przez siostrę, jak i brata, ale nie w gości głównie tu przyleciał. W domu czekali na wsparcie finansowe z jego strony. Pomocny okazał się szczególnie szwagier, który pracował w firmie budowlanej. To on już po kilku dniach załatwił Edmundowi pracę u właściciela firmy – Polaka.
Praca układała się Edmundowi dobrze. W firmie pracowali prawie tylko Polacy: legalnie i nielegalnie, tak jak on. Wynagrodzenie miał podwyższane, w miarę jak wykazywał się dobrą pracą, i w końcu osiągnął piętnaście dolarów na godzinę. Zważywszy na to, że nie płacił żadnych podatków, nie było to źle. Nawet po roku, kiedy siostra i szwagier sprzedali swój dom i Edmund zdecydował, że nie może im ciągle siedzieć na karku i wynajął pokój, wystarczyło mu na opłatę komornego, utrzymanie się i wysyłanie żonie i synowi wystarczającej kwoty, aby mogli znośnie żyć.
W międzyczasie Edmund radził się dwukrotnie agentów imigracyjnych polskiego pochodzenia co do możliwości zalegalizowania jego pobytu w Kanadzie, ale ich informacje nie napawały otuchą. Nie dawano mu żadnych szans. Zrezygnował więc z tego zamiaru i nie będąc niepokojony przez nikogo, po prostu spokojnie pracował.
Raz tylko groziła mu wpadka. Właściciel firmy odwoził jego i trzech innych Polaków z placu budowy do domu i w czasie jazdy pił z puszki piwo. Zauważył to jadący obok, w nieoznakowanym samochodzie, policjant. Zatrzymał ich i po wylegitymowaniu kierowcy dał im wszystkim mandaty po 130 dolarów. Dane o swoich pasażerach podawał tylko kierowca, bo nie mieli dokumentów, a nadto żaden z nich nie mówił po angielsku. Ten policjant zadowolił się łatwym sukcesem, ale przegapił fakt, że trzej Polacy jadący w tym samochodzie byli już od kilku lat nielegalnie w Kanadzie i nielegalnie pracowali. Szczęście im dopisało.
Przez około ośmiu miesięcy w roku Edmund pracował na otwartych budowach. Ale kiedy zaczynała się słota, a później zima, prace zamierały. W tych okresach Edmund zatrudniał się przy pracach remontowych w domach. Pomocnym był w załatwianiu tych prac szczególnie mąż siostrzenicy, który był właścicielem firmy trudniącej się kładzeniem podłóg, dywanów i malowaniem mieszkań. Edmund często dostawał od niego tego rodzaju „fuchy”.
Feralnego dnia, po zakończeniu malowania w jednym z domów, wypili w trójkę dwa wina. Nie wiadomo, czy wypity alkohol, czy ciężkie warunki pogodowe spowodowały, że stali się uczestnikami, a jak twierdziła policja, sprawcami wypadku. Wypadku, który zamienił się w tragedię trzech rodzin.
Mąż siostrzenicy unieruchomiony został na szereg tygodni w szpitalu. Przeszedł tam skomplikowane operacje nogi. Policja oskarżyła go o spowodowanie wypadku, przy stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Mieli dowód w następstwie badania krwi. Wprawdzie zaprzeczał początkowo, aby prowadził samochód, i policja miała przez krótki czas problem z postawieniem mu zarzutów, ale ślady jego krwawienia po zderzeniu i usytuowanie jego ciała dawały podstawy do postawienia mu zarzutów. Konsekwencją było to, że firma ubezpieczeniowa odmawiała wypłaty jakiegokolwiek odszkodowania. Ranny, nie pracując, jako prywatny przedsiębiorca, nie miał jakichkolwiek dochodów. Żona nie pracowała, zajmowała się dziećmi będącymi w wieku od roku do siedmiu lat.
Edmund wcześniej, po sześciu latach pobytu w Kanadzie, zaprosił do siebie swoją żonę. Zaproszenie wysłał jego brat i bratowa, czyli żona Edmunda (chyba zatajając fakt, że jej mąż jest nielegalnie w Kanadzie), otrzymała zaproszenie do Kanady. Przyleciała tu i zamieszkała z mężem, w jego wynajmowanym pokoju. Gotowała mu i prała, odwiedzała krewnych, ale nie podjęła pracy zawodowej, z uwagi na chorobę serca. Miała wizę turystyczną półroczną. Po upływie tego okresu pozostała w Kanadzie, zamierzając wyjechać w dwa tygodnie po wypadku męża. Tak się jednak nie stało.
W szpitalu policjanci ustalili szybko dane Edmunda i po zrobieniu zdjęć rentgenowskich i stwierdzeniu, że ma złamane żebra, oddali go w ręce oficerów imigracyjnych, wobec stwierdzenia, że jest już od prawie siedmiu lat nielegalnie w Kanadzie. Ci przewieźli go do aresztu imigracyjnego, gdzie Edmund został umieszczony w izolatce.
Wprawdzie otrzymał w szpitalu tabletki uśmierzające ból, ale mimo to nie mógł się ruszać, nie mógł jeść, z trudem zwlekał się z łóżka do ubikacji. Kolejnego dnia dowlókł się do ambulatorium aresztu, gdzie lekarz, po zbadaniu sprawy Edmunda, zalecił podwojenie środków przeciwbólowych i odesłanie go na normalny oddział. Tam Edmund poczuł się lepiej, bo środki przeciwbólowe, podawane co cztery godziny, działały skutecznie. Ale apetyt mu nie wracał. Było to nie tylko związane z bólem fizycznym, ale również bólem psychicznym. Edmund został bowiem poinformowany po dwóch dniach od wypadku przez przesłuchujących go policjantów, że kierowca samochodu, z którym się zderzyli, nie żyje. Osierocił dwoje nieletnich dzieci. Potworna tragedia rodzinna.
Edmund zaczął dzwonić do siostrzenicy, która zajęła się sprawą. Skontaktowała się z adwokatem specjalizującym się w sprawach imigracyjnych. Jego porada była rozsądna: niech Edmund pozostanie w areszcie aż do czasu wydalenia go z Kanady. Wszak nie miał żadnego ubezpieczenia. Gdyby jego stan zdrowia się pogorszył (a groziło mu, według opinii lekarza, zapalenie płuc), to koszt pobytu w szpitalu (ponad tysiąc dolarów na dobę) zrujnowałby całą rodzinę. Dostarczony został paszport (który stracił już ważność) Edmunda do oficera imigracyjnego.
Sędzia imigracyjny nie wypuścił Edmunda na wolność. Na pozostanie w Kanadzie nie miał żadnych szans. Wiadomo było, że procedura związana z uaktualnieniem paszportu Edmunda i załatwianiem mu biletu lotniczego do Polski będzie trwała kilka tygodni. Przez ten czas Edmund, będąc pod opieką pielęgniarki z aresztu i lekarza, kurował się na koszt kanadyjskiego podatnika.
Żona Edmunda wyleciała do Polski po dwóch tygodniach od wypadku, który stał się dla niej i jej rodziny tragedią. Edmund stracił pracę i prawo pobytu w Kanadzie. W Polsce, w jego wieku i wobec braku kwalifikacji, miał nikłe szanse zarobkowe. Do tego dochodził problem zdrowotny ich obojga. Pozostawała renta zdrowotna żony, zapomogi społeczne i pomoc ze strony syna. Bo po siedmioletnim pobycie w Kanadzie, Edmund wracał do Polski z bardzo nikłymi oszczędnościami. A faktycznie wracał prawie bez niczego, bo to, co jeszcze posiadał, przekazał żonie, która pierwsza wyleciała do Polski.
Aleksander Łoś