Kiedy Miguel ukończył podstawówkę w jednej ze szkół stolicy kraju, San Salwador, rodziców nie stać było na posłanie go do szkół wyższych. Nadto chłopcy w jego wieku w dużej części albo trafiali do maoistycznej partyzantki, albo do gangów przestępczych. Inną możliwością było odesłanie syna z tego niebezpiecznego i ubogiego kraju. To on, po częstych rozmowach z kolegami, podsunął rodzicom myśl o wysłaniu go na północ, uchodzącą za krainę marzeń. Tak więc pewnego dnia 15-letni Miguel, wyposażony przez rodziców w kilkaset dolarów amerykańskich i lekki plecak zapakowany odrobiną odzieży i żywności, wyruszył w swoją podróż życiową, wraz z dwoma kolegami – jego rówieśnikami.
Najpierw autostopem dotarli w pobliże granicy z Gwatemalą. Z kolei, po rozpoznaniu terenu, przeszli dżunglą nielegalnie granicę. I ponownie, trochę pieszo, a trochę autostopem dotarli do granicy z Meksykiem. Ponownie przeszli nie bardzo strzeżoną granicę i przez dwa tygodnie wędrowali na północ do granicy ze Stanami Zjednoczonymi. Nocowali gdzie popadło, żywili się tym, co było najtańsze. Bo skromne zasoby pieniężne musieli przeznaczyć na opłatę dla przemytnika. Trafili na takiego, który po targach zgodził się ich przemycić przez granicę. Zgromadził on łącznie kilkanaście osób i sobie znanymi ścieżkami przeprowadził ich przez granicę. Po odejściu kilku kilometrów opuścił ich, doradzając iść ciągle na północ.
Szczęśliwie Miguel i jego koledzy odłączyli się od tej grupy, która została zatrzymana przez strażników granicznych już następnego dnia, umieszczona w obozie i po kilku dniach odstawiona do Meksyku. Miguel i jego koledzy natomiast dotarli do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od granicy farmy i tam uzyskali schronienie i pierwszą pracę. Był to okres szczytu prac polowych i rodzina farmerów potrzebowała tanich robotników. Chyba musieli żyć oni w dobrej komitywie z policją, bo Miguel bez problemu pracował tam cały sezon. Poduczył się przy okazji trochę angielskiego. Późną jesienią już sam postanowił wyruszyć dalej na północ. Miał trochę zarobionych pieniędzy, więc jechał komfortowo autobusem. Dotarł z przesiadkami do Chicago, tego drugiego co do wielkości (po Warszawie) „polskiego” miasta.
Tutaj trafił szybko do środowiska hiszpańskojęzycznego, znalazł tanie łóżko do spania i koledzy pomogli mu znajdować dorywcze prace. Pracował wielokrotnie u Polaków, stąd wiedział nawet, że Polska była kiedyś napadnięta przez Niemców. Oczywiście ze szkoły w Salwadorze nie wyniósł żadnej wiedzy o Polsce. Z czasem Miguel wyspecjalizował się w kładzeniu kafelków. Trwało to cztery lata. Przebywał w Stanach nielegalnie i wiedział, że któregoś dnia może wpaść i zostać odesłany do Salwadoru. Wiedział też, że na zalegalizowanie swojego pobytu w tym kraju nie ma szans. Postanowił ponownie pomóc swojemu losowi.
Któregoś dnia przekroczył bez przeszkód granicę z Kanadą. O tym kraju mówiono w jego środowisku jako tym, w którym z łatwością można uzyskać prawo stałego pobytu. Faktycznie, kiedy w Stanach akceptację uzyskiwało kilkanaście procent starających się o status uciekiniera politycznego, to w Kanadzie w pewnych okresach nawet więcej niż 50 proc. Byle powód był wystarczający dla uzyskania akceptacji.
Początkowo Miguel mieszkał w Windsor, ale wkrótce przeniósł się do Hamilton. Tutaj zatrudnił się jako kafelkarz u polskiego imigranta. Płaca była marna, ale właściciel firmy nie pytał go o papiery, płacąc co tydzień gotówką. Obie strony wiedziały, co jest grane. Po dwóch latach Miguel poznał pewną Kanadyjkę, której rodzice przybyli przed laty z Niemiec. Ona urodziła się w Kanadzie i pracowała jako salowa w szpitalu. Po roku „chodzenia” młodzi się pobrali, nie pytając o zgodę rodziców panny młodej. Z czasem jej rodzice jednak zaakceptowali ten związek.
Po zawarciu związku małżeńskiego Miguel ujawnił się władzom imigracyjnym i złożył formalne dokumenty o pozostanie w Kanadzie, będąc sponsorowany przez swoją żonę. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze. A tu nastąpiła pierwsza wpadka. Miguel został zatrzymany przez policję, kiedy prowadził samochód po pijanemu. Został ukarany, a nadto raport policji został przesłany do władz imigracyjnych. Procedura akceptacyjna została przyhamowana.
W kolejnych latach urodziło się Miguelowi dwoje dzieci. Ale kiedy młodsza dziewczynka miała ukończone trzy lata, związek małżeński Miguela się rozpadł. Z jego winy. Zaglądał coraz częściej do kieliszka, zaniedbując rodzinę i pracę. Drugi raz wpadł, jadąc po pijanemu. Tym razem został skierowany do odbycia miesięcznej kary do więzienia. Miguel się wyprowadził na żądanie żony, ale zamieszkał o jeden blok dalej, tak więc miał częsty kontakt z dziećmi. Wspomagał je finansowo, płacąc byłej żonie stale określoną kwotę, co przy konieczności opłaty pokoiku w suterenie powodowało, że nie za dużo mu pozostawało z wynagrodzenia za pracę. Z byłą żoną żył w dość dobrych koleżeńskich stosunkach.
Kiedy skończył się piętnasty rok pobytu Miguela w Kanadzie, został ponownie złapany przez policję, kiedy prowadził samochód, i to z nadmierną szybkością, będąc w stanie upojenia alkoholowego. Tym razem otrzymał wyrok trzech miesięcy więzienia. Karę najpierw odbywał w więzieniu w pobliżu Peterborough, a następnie w Milton. Jeszcze przed zakończeniem pobytu Miguela w więzieniu władze imigracyjne wszczęły postępowanie zmierzające do odesłania go z Kanady. Zakupiono mu bilet na samolot do San Sebastian na koszt kanadyjskiego podatnika. W dniu zakończenia kary został przewieziony na lotnisko, skąd strażnicy odstawili go do samolotu.
Miguel nie miał paszportu swojego rodzinnego kraju. Władze kanadyjskie uzyskały więc w konsulacie Salwadoru „travel document”, uprawniający do jednorazowego przekroczenia granicy tego kraju. Wszystkie jego dokumenty zostały przekazane stewardowi i Miguel zajął miejsce w samolocie.
Jeszcze przed odlotem analizował swoją sytuację. Wracał do rodzinnego kraju, którego prawie nie znał. Przecież wyjechał stamtąd, kiedy miał piętnaście lat. Łącznie za granicą był dziewiętnaście lat. Bardziej znane mu były warunki życia tutaj niż tam. Rodzinę swoją ogólnie powiadomił, że wraca, ale nie uprzedził o dokładnym terminie przylotu. Miał przy sobie dwieście osiemdziesiąt dolarów kanadyjskich, a więc miał pieniądze, aby dostać się do rodzinnego domu. Mieszkała tam jego matka, której, jak również dwóch młodszych braci, nie widział od momentu wyjazdu z kraju. Ojciec przed kilkoma laty zmarł. Miguel wiedział, że nie będzie mu łatwo. Z zatroskaniem mówił o tym, czy znajdzie tam pracę. Miał świadomość, że miał fach w ręku, ale czy znajdą się klienci, którzy będą w stanie opłacić materiały i jego robociznę. Wiedział o tym, że jego rodzinny kraj ciągle tkwi w marazmie, że brak jest pracy, panuje bieda i kwitnie przestępczość.
Poczuwał się w pełni do winy co do rozpadu rodziny. Brał jeszcze pod uwagę, że być może była żona, z uwagi na dobro dzieci i w sumie tlące się jeszcze uczucie między nimi, zgodzi się na ponowny związek z nim i zdecyduje się na sponsorowanie go. Ona nie wyszła ponownie za mąż, mimo upływu kilku lat od rozpadu ich małżeństwa.
I o dziwo, władze imigracyjne nie zamknęły przed nim drzwi do Kanady. Po tak długim, w sumie nielegalnym tutaj pobycie, mimo kilkakrotnego naruszenia prawa i dwukrotnego pobytu w więzieniu, nie wydano decyzji o jego deportacji, ani nawet o przymusowym wydaleniu, co by zamykało prawo powrotu tutaj na zawsze lub na co najmniej jeden rok. Nie! Opuszczał on Kanadę jakby dobrowolnie, bez negatywnych konsekwencji dla niego. To jeszcze umocniło Miguela w przekonaniu, że wylatuje do swojego rodzinnego kraju na krótko i że los mu pozwoli wrócić do wprawdzie zimnej, ale bliższej mu, niż jego rodzinny kraj, Kanady.
Aleksander Łoś