Te losy „narodu wybranego” dzieliła rodzina Mordechaja. Część jego rodziny uleciała przez kominy krematorium Auschwitz (Oświęcimia), ale część znalazła się na Syberii. Skąd aż tam? Otóż dziadkowie Mordechaja mieszkali w Baranowiczach, miasteczku leżącym na wschodnich skrajach przedwojennej Polski, gdzie ludność żydowska stanowiła kilkadziesiąt procent mieszkańców. Trudnili się głównie handlem i rzemiosłem. Ich stosunki z ludnością polską i białoruską układały się na ogół poprawnie. Ale władzę sprawowali głównie Polacy, bowiem oni byli przedstawicielami legalnych władz państwa polskiego. To nie podobało się bogatej części mniejszości żydowskiej.
Tak więc kiedy we wrześniu 1939 roku miasteczko to zajęli Sowieci, w następstwie układu rozbiorowego z Niemcami, Żydzi witali ich jak wyzwolicieli. Tym bardziej że „politrucy” sowieccy zapewniali ich, że teraz będzie się im dużo lepiej żyło niż za czasów „pańskiej Polski”. Faktycznie, tak było przez pierwszych kilka tygodni. Przedstawicieli polskiej władzy usunięto, większość aresztowano, częściowo w następstwie donosów ich żydowskich sąsiadów. Żydzi teraz nie tylko mieli w rękach biznes, ale też wprowadzali nowe porządki polityczne. Ale nowe władze zaczęły zachowywać się dość dziwnie. Najpierw niby kupowano towary w sklepach żydowskich, ale wkrótce okazało się, że waluta, którą się posługiwano, nie ma wartości. Po wstępnych pozorach legalizmu zaczął się jawny rabunek Żydów przez przedstawicieli władzy sowieckiej. Kiedy Żydzi podnieśli rejwach, to ich po prostu aresztowano i wysłano na Sybir. Dzielili tam losy zesłańców polskich.
Kiedy po napaści Niemiec na Związek Sowiecki, w następstwie układów politycznych, zwalniano z łagrów polskich więźniów politycznych, to objęło to również Żydów, będących obywatelami Polski. Rozbiegli się oni w różnych kierunkach. Część z nich wstąpiła do armii generała Andersa, a kiedy ta znalazła się w Palestynie, to kilkuset żołnierzy Żydów zdezerterowało. Później stali się oni członkami grup terrorystycznych atakujących Brytyjczyków, sprawujących władzę powierniczą z ramienia Ligi Narodów nad tym terytorium.
Protoplaści Mordechaja przechowali się natomiast na Ukrainie. Obaj dziadkowie wstąpili do armii Berlinga, gdzie błyskawicznie otrzymali stopnie oficerskie, a kiedy armia ta znalazła się na terenie nowych granic Polski, zostali oddelegowani do tworzącego się Urzędu Bezpieczeństwa. Stanęli w pierwszej linii walki o nowy ustrój Polski. Ich dzieci zawiązywały rodziny, stanowiąc „śmietankę” polskiej inteligencji. Były one głównie lekarzami, prawnikami, pracowali w administracji państwowej albo prowadziły intratne interesy w czasach, kiedy Polaków władze ich państwa spychały na pozycje wyrobników.
Ojciec Mordechaja był pracownikiem naukowym i nauczał studentów ekonomii politycznej kapitalizmu, oczywiście krytykując ten ustrój i jego system ekonomiczny. Matka natomiast była lekarzem. W roku 1968 wyjechali z Polski z trzyletnim, pierworodnym synem Mordechajem. Poprzez Szwecję udali się do Izraela. Dość szybko ojciec dostał pracę na jednej z uczelni wyższych, a matka uzyskała możliwość pracy w swoim zawodzie. Urodziło się im dalsze troje dzieci. Wiodło im się nieźle, choć ciągle wracali myślami i w rozmowach do czasów polskich. W domu nawet dość często rozmawiali po polsku. Tak że Mordechaj dość dobrze rozumiał ten język, choć nauczył się mówić w tym języku niewielu słów.
Ukończył studia i zajął się biznesem. Nie wiadomo, co było tego przyczyną, ale nie odnosił w tej dziedzinie błyskotliwych sukcesów, a wręcz przeciwnie. Szło mu jak po grudzie. Jak sam mówił, „z Żydami trudno robić interesy”. Postanowił więc znaleźć miejsce, gdzie te interesy można byłoby robić lepiej. Myślał nawet o powrocie do Polski, w której się urodził. Myślał, że po zmianach ustrojowych w tym kraju będzie mógł się rozwinąć. Rodzice mu jednak gorąco odradzali. Śledzili, co się dzieje w Polsce. Niepokoiły ich rozliczenia przeszłości. Nawet docierały do nich wiadomości, że ich ojcowie są wymieniani wśród najbardziej krwawych oprawców okresu stalinizmu. Obawiali się, że ktoś może odkryć, że ich syn jest wnukiem tych oprawców i może spotkać się z nieprzyjemnościami.
Po wspólnej naradzie wybrali Kanadę. „Kanadą” nazywano nawet rampę w obozie oświęcimskim, na której odbywał się pierwszy rabunek tych Żydów, którzy przywożeni tam byli w celu zagłady. Kanada kojarzyła się z bogactwem i możliwościami. Mieszkało tu kilku dalekich krewnych rodziny Mordechaja, ale nie utrzymywali oni z nimi bliższych kontaktów. Postanowił sam zbadać grunt.
Kiedy stawił się on w torontońskim porcie lotniczym, to zamiast radosnego przywitania, został skierowany na przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Trudno powiedzieć, co skłoniło selekcjonera na lotnisku do podjęcia takiej decyzji. Może napisane w paszporcie miejsce urodzenia, a może stereotyp. Bowiem przed laty olbrzymia rzesza Żydów pochodzących z „bloku wschodniego” najechała Kanadę. Pojawiali się oni jako turyści, ale już po kilku tygodniach czy miesiącach objawiali chęć osiedlenia się tutaj na stałe. Początkowo uzyskiwali na to zgodę, ale po pewnym czasie kraj, którego obywatelstwem się legitymowali, czyli Izrael, wniósł protest do władz kanadyjskich, bowiem ci imigranci jako motyw swojej decyzji o wyniesieniu się z „ziemi obiecanej” podawali głównie to, że byli tam prześladowani.
Mordechaj został zatrzymany i osadzony w areszcie imigracyjnym. Zaczął wydzwaniać do swoich rodziców i rodzeństwa, prosząc o radę, co ma robić. Wygrzebali oni skądś nazwiska, adresy i numery telefonów dalekich krewnych, którzy mieszkali już od lat na stałe w Kanadzie. Tak oni, jak i Mordechaj zaczęli wydzwaniać do nich, prosząc o pomoc. Żadnej pomocy oni nie udzielili. Był on dla nich obcy, łaszący się, a oni byli w innej klasie, dobrze urządzeni, bez takich przyziemnych kłopotów. Mieli swoje problemy i nie zamierzali do nich dołożyć tego, wprawdzie drobnego, ale który mógł uwierać.
Mordechaj, po kolejnej konsultacji z rodzicami, postanowił wracać jak najszybciej do Izraela. Ale sprawy zaczęły się komplikować. Otóż po dwóch dniach po zatrzymaniu go na lotnisku, przybył do aresztu oficer imigracyjny i zapytał Mordechaja, gdzie jest jego paszport. Wywołało to zdumienie Mordechaja, bo wszak jego paszport zatrzymał przesłuchujący go na lotnisku oficer imigracyjny. Ten nowy oficer, który go odwiedził, oświadczył, że on jest obecnie prowadzącym jego sprawę i że w aktach Mordechaja nie ma jego paszportu. Zaczęła się nerwówka. Mordechaj zgłosił się do oficera imigracyjnego w areszcie, prosząc o wyjaśnienie sprawy jego paszportu. Ten rozłożył ręce. Paszport zaginął. Mordechaj czekał jeszcze kilka dni. Dzwonił co dziennie do Izraela, prosząc rodzinę o interwencję w sprawie jego uwolnienia. Oni i on ponownie dzwonili do krewnych w Toronto, teraz już prosząc tylko o pomoc w uwolnieniu i odesłaniu Mordechaja do Izraela. Poza dobrymi radami, jakiejś wymiernej pomocy nie uzyskali.
Pod dwóch tygodniach zaprowadzono Mordechaja do oficera imigracyjnego. Ten powiedział mu, że trzeba wystąpić o uzyskanie z konsulatu izraelskiego dokumentu tożsamości Mordechaja, tak aby mógł wylecieć do Izraela. Podpisał jakieś formularze, zrobiono mu zdjęcie i czekał następne trzy tygodnie. Po tym uzyskał informację, że dokument już jest, ale minął jeszcze jeden tydzień, zanim znaleziono dla niego miejsce w samolocie do Tel Awiwu.
Modły wielu pokoleń przodków o możliwość powrotu do ziemi obiecanej, najpierw z ziemi polskiej, a obecnie kanadyjskiej, spełniły się. Mordechaj wrócił na ojczyzny łono.
Aleksander Łoś