Tuż po wojnie ojciec Macieja został namówiony na wyjazd do Bielawy, aby brać udział w uruchomieniu opuszczonej przez Niemców fabryki włókienniczej. Głównie zachętą była obietnica otrzymania własnego domu. W Łodzi, mimo dobrych przedwojennych dochodów, pięcioosobowa rodzina gnieździła się w dwupokojowym mieszkaniu z wychodkiem w podwórzu. Faktycznie, w Bielawie standard mieszkaniowy poprawił się im znacznie.
Maciej, po ukończeniu podstawówki, podjął naukę w przyzakładowej szkole zawodowej, po ukończeniu której dostał natychmiast zatrudnienie w fabryce włókienniczej. Po pięciu latach został majstrem. Łącznie przepracował w tej fabryce 39 lat, kiedy przeszedł na emeryturę.
Maciej był człowiekiem nieśmiałym, pasywnym, niewadzącym nikomu, minimalistą. Jak sam mówił, „ożeniony został przez znajomych”. To oni starzejącemu się kawalerowi podsunęli starszą od niego o siedem lat kobietę. Ożenił się z nią i mieli wspólnie trzy córki i syna. Kiedy dzieci miały po kilkanaście lat, małżeństwo to się rozpadło. Żona opuściła Macieja.
Dziećmi się podzielili. Żona zabrała ze sobą dwie starsze córki, pozostawiając Maciejowi syna i najmłodszą córkę. Wychowywał te dzieci przez dwa lata sam. Następnie ponownie się ożenił. Druga żona zastąpiła z powodzeniem dzieciom matkę. Po wspólnie przeżytych latach, umierała powoli, przez cztery lata. Miała cukrzycę i paraliż po wylewie do mózgu. Maciej był jej jedynym pielęgniarzem. Z jej pomocą tak syn, jak i najmłodsza córka „wyszli na swoje”.
Dwie córki wychowywane przez pierwszą żonę Macieja zasiliły margines społeczny Bielawy. Starsza, mająca dwójkę dzieci i dobrego męża, zaczęła ostro pić alkohol i nie wracać po kilka dni do domu. Maciej był po stronie jej męża, nawet kiedy ten ją w końcu wygonił z domu. Żyje gdzieś w melinach. Młodsza też nie była w lepszej sytuacji. Ale ona popijała ostro z nierobem mężem, który tolerował ten tryb życia, tym bardziej że to jego żona zarabiała trochę grosza na utrzymanie. Wyjeżdżała m.in. na prace sezonowe do Hiszpanii. Mąż jej żył jak Cygan, żądając, aby to żona i dorastające dwie córki pracowały na niego. Maciej, kiedy jeszcze pracował, ale szczególnie kiedy przeszedł na emeryturę, był ciągle nękany przez zdegenerowane córki i ich dzieci o pieniądze. Mieszkały one niedaleko od niego i nie tylko żywiły się wraz z wnuczkami u Macieja, kiedy w ich domach nie było co do garnka włożyć, ale ciągle „pożyczały na wieczne nieoddanie” pieniądze.
Maciej, nawet kiedy przeszedł na emeryturę, dorabiał sobie. Nadto miał ogródek działkowy, przydzielony mu przez macierzysty zakład pracy. Przez całe lato tam spędzał większość czasu. Ale było mu coraz trudniej. Najpierw pojawiły się problemy z nogami. Wieloletnia praca na stojąco spowodowała, że nogi Macieja były pokryte żylakami. Kiedy pękały, sam się leczył. Smarował je jodyną. Chodził do lekarza, ale ten tylko kręcił głową i nie skierował Macieja na operację. Łydki obu nóg zamieniły się w jedną, niezaleczoną ranę. Drugi problem to przepuklina. Po nawet lekkim wysiłku czy po zjedzeniu czegoś rozpychającego brzuch, wyskakiwała „gula”. Maciej wpychał ją do środka. Lekarz nie skierował go na operację powiększającej się przepukliny.
Najmłodsza córka postanowiła wyrwać się z tego degradującego kręgu rodzinnego. Tym bardziej że po ukończeniu technikum miała problem ze znalezieniem pracy. Zmiany ustrojowe w Polsce przyniosły efekt w postaci zamykania państwowych, nierentownych zakładów. Tak się też stało z zakładami w Bielawie czy pobliskim Dzierżoniowie. W podobnej sytuacji znalazł się jej chłopak. Oboje postanowili wyemigrować. Udali się do Włoch. Tam się pobrali i zostali pobłogosławieni przez papieża Jana Pawła II na audiencji. Z dumą pokazywali zdjęcie z tego spotkania. We Włoszech jednak nie zostali.
Zostali zaakceptowani po kilku latach oczekiwania przez Kanadę, a właściwie przez Quebec. Bo ta prowincja ma swoją własną pulę imigracyjną i prowadzi własną politykę imigracyjną. Córka Macieja uczyła się francuskiego i to chyba zdecydowało, że sami postanowili o zamieszkaniu w tej prowincji, jak i o ich zaakceptowaniu.
W początkowym okresie było im bardzo trudno. Bo postanowili się uczyć. Skorzystali z pomocy socjalnej, ale osiągnęli swoje. Mąż córki zaczął pracę jako stolarz i uzyskał stanowisko majstra. Córka natomiast ukończyła studia komputerowe i po kolejnych zmianach miejsc pracy została kierownikiem. Urodziły się im dwie córeczki. Kupili najpierw tani tom, ale tuż przed przylotem do nich Macieja, kupili solidny dom z dwoma garażami i czterema sypialniami.
Córka ze swoimi kilkuletnimi córeczkami odwiedziła latem Macieja. Starał się jak mógł, aby czuły się u niego jak najlepiej. Ale córka, po osobistych doświadczeniach, po zobaczeniu tego, w jakich warunkach żyje jej stary ojciec, który nie tylko, że nie może liczyć na pomoc ze strony zdegenerowanych córek i ich dzieci, ale którzy go wykorzystują, postanowiła zabrać ojca do siebie. Była to decyzja zdesperowanej osoby. Bo wszak wiedziała, w jakim wieku i w jakim stanie zdrowia jest jej ojciec. Wiedziała, że w Montrealu będzie skazany na życie w wąskim kręgu rodzinnym, w oderwaniu od miasta i ludzi, z którymi przeżył całe swoje życie. Ale nie miała wyjścia. Chciała zapewnić ojcu choć trochę ciepła w końcu jego życia.
Ta desperacja była posunięta do tego stopnia, że córka Macieja nie czekała na formalne załatwienie spraw imigracyjnych. Miała pełne prawo ściągnięcia do Kanady w sposób legalny swojego starego ojca. Warunki finansowe pozwalały jej na sponsorowanie go. Ale procedura ta trwałaby wiele miesięcy. Postanowiła przeciąć ten węzeł gordyjski. Zdecydowała się na zaproszenie ojca na sześć miesięcy i w trakcie jego pobytu w Kanadzie załatwienie wszelkich formalności niezbędnych do zalegalizowania jego tutaj pobytu. Może i tłumaczyła ojcu jak to będzie, ale nie bardzo to rozumiał. Wiedział, że wylatuje na stałe do Kanady.
W opuszczanym, dwupokojowym, dobrze urządzonym jak na tamtejsze standardy mieszkaniu pozwolił zamieszkać wnuczkowi, który jeszcze był najbardziej „w porządku” w stosunku do dziadka. Ale bez przesady. Wnuczek poprosił, aby dziadek upoważnił go do pobierania jego emerytury. Tego było dla Macieja za wiele. Odmówił. Nie chciał nadal utrzymywać darmozjadów i alkoholików. Liczył na to, że córka pomoże mu ściągać emeryturę do Kanady. Nie chciał być w pełni na łaskawym chlebie.
Córka Macieja zadbała o to, aby ojciec mógł bezpiecznie odbyć podróż. Opłaciła przewożenie go wózkiem inwalidzkim do i z samolotów tak w Monachium, jak i w Toronto. Nie wzięła jednak pod uwagę, że aby z tego skorzystać, ojciec jej powinien był o to poprosić. Ale jak, kiedy Maciej nie mówił po angielsku. Kiedy dostał do wypełnienia kartę dla urzędu celnego, to schował to do kieszeni, nie wiedząc, co z tym zrobić.
Problemami tego starego, bezradnego człowieka zainteresował się jeden z pasażerów lecących tą samą trasą, który pomógł mu bezpiecznie przejść przez kontrolę celno-imigracyjną w Toronto i wsiąść do samolotu lecącego do Montrealu, gdzie czekała na niego córka. Gdyby nie on, ten stary, schorowany człowiek najprawdopodobniej wylądowałby w areszcie imigracyjnym. Bo brak wypełnienia karty celnej spowodowałby skierowanie go na przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Tam tłumacz przetłumaczyłby temu oficerowi, że Maciej przylatuje na stałe do Kanady. Ale ten nie miał stosownych dokumentów imigracyjnych. Przylatywał z wizytą.
Władze imigracyjne nie tolerują takich przekrętów. Córkę Macieja kosztowałoby sporo zabiegów, nerwów i pieniędzy, zanimby wyciągnęła ojca z aresztu.
Aleksander Łoś