Czeczen nie wyglądał na Czeczena. Miał wygląd cywilizowanego Rosjanina, Polaka, Czecha etc., ale zupełnie nie był podobny do bojowników czeczeńskich pokazywanych w mediach. Ani brody, ani wojowniczego ubioru, karnacja jasna, włosy ciemnoblond, lekko szpakowate. Ale na pytanie, czy jest faktycznie Czeczenem, zapewniał, że według jego wiedzy, jego rodzina zawsze mieszkała w Czeczeni. Zapewniał też, że z mlekiem matki wyssał nienawiść do ciemiężców jego narodu, czyli do Rosji.
Był z zawodu masarzem. Po ukończeniu szkoły pracował cały czas w jednej i jedynej rządowej rzeźni w Groznym. Ćwiartował mięso głównie wołowe i baranie. Zbyt był łatwy, bo mięsa, którego łaknęli ludzie, nie było za wiele. Pracował w dość komfortowych warunkach przez dziesięć lat, aż przyszła pierwsza rewolta i wkroczenie wojsk sowieckich. Był już wówczas żonaty i miał małego synka. Ale zdecydował się na poszukiwanie dla nich lepszego miejsca na ziemi.
Kolega, który uciekł wcześniej z tego piekła, zamieszkał na Cyprze i tam też udał się Muran. Faktycznie, kolega pomógł mu znaleźć pracę i pokój. Pracował w budownictwie przez cztery lata. Ale dłużej już nie mógł, bo władze groziły mu deportacją. Aby mógł się osiedlić na stałe, musiałby zainwestować kilkaset tysięcy dolarów, których nie miał. Ale wielu uciekinierów z dawnego Związku Sowieckiego uciekło z takimi sumami, albo dorobili się takich pieniędzy już na Cyprze, głównie handlując z krajem rodzinnym. Miało to charakter mafijny, gangsterski, pół- albo całkiem nielegalny.
Muran wrócił do żony i syna. I wówczas zastała go druga rewolta i kolejne wkroczenie wojsk rosyjskich. W wyniku ostrzału artyleryjskiego zburzony został dom, w którym mieszkał z rodziną, zabity został jego młodszy brat, a żona Murana poważnie została zraniona w nogę. Zabrał ją i syna i wyjechał do Moskwy, do ciotki żony, która była rdzenną Czeczenką. Po podleczeniu żony, pozostawił ją pod opieką ciotki i wyleciał wraz z synem do Kanady. Przyleciał tu, podając się za turystę. Dokumenty miał w porządku i został wpuszczony. Dzięki pomocy kolegi dostał pracę w firmie budowlanej, w której pracował sześć lat, awansując na brygadzistę. Sprawę zalegalizowania swojego pobytu w Kanadzie powierzył adwokatowi żydowsko-rosyjskiego pochodzenia, który za sowitą opłatą wypełnił i wysłał odpowiednie dokumenty do urzędu imigracyjnego, w tym jego paszport i na tym się skończyło. Pewnego dnia na budowę przyszli dwaj oficerowie imigracyjni i aresztowali zupełnie zaskoczonego Murana. Okazało się, że wydana została decyzja o deportacji jego i jego syna.
Dagestańczyk klął na Ruskich w ich własnym języku. Był to niski mężczyzna o wyglądzie Tatara, który dopiero co zsiadł z konia. Twarz miał mongoidalną, bary szerokie, ręce długie, nogi krótkie, pałąkowate, lekko kołyszący się krok. Wprawdzie jego kraj nie doznał tak dotkliwych zniszczeń jak sąsiednia Czeczenia, ale za to był niszczony przez korupcję rosyjskich i rodzimych, kooperujących z nimi, urzędników. Zakłady pracy zostały pozamykane, zaistniało olbrzymie bezrobocie, które z kolei zrodziło gwałtowny wzrost przestępczości. Te problemy wygoniły tego pracownika budowlanego z jego rodzinnego kraju. Wędrówka jego prowadziła do Moskwy, Turcji, Grecji, Szwecji i Republiki Dominikańskiej.
W tym ostatnim, karaibskim kraju zatrzymał się ponad rok. Na lotnisku w Santo Domingo odezwał się do niego po rosyjsku pracownik, który kontrolował jego paszport. Zapytał o jego zawód. Kiedy uzyskał odpowiedź, że budowlaniec, zapytał go, czy nie chciałby popracować w tym zawodzie, a po twierdzącej odpowiedzi zaprowadził go do dobrze wyglądającego tubylca, którym okazał się naczelny dyrektor lotniska. Ten zaoferował mu pracę przy budowie jego domu. Dagestańczyk został odwieziony na rozpoczętą już budowę. Tam zastał jeszcze kilku innych byłych mieszkańców Związku Sowieckiego, którzy znaleźli przystań w tym biednym karaibskim kraju. Okazało się, że dyrektor lotniska budował dla siebie (chyba nie za legalną pensję) pałacową rezydencję i potrzebował prawdziwych fachowców, a nie miejscowych partaczy i nierobów. Faktycznie, w ciągu roku, nie oglądając w ogóle kraju, zbudowali mu to, co zaplanował. I po tym Dagestańczyk musiał zmienić kraj pobytu. Dowiedział się, że dość łatwo będzie mu uzyskać stały pobyt w Kanadzie. Ale na lotnisku torontońskim został aresztowany.
Były mieszkaniec Gruzji wyemigrował przed osiemnastu laty do Izraela. Bo miał on pochodzenie żydowskie. Nie wiodło mu się w Gruzji najgorzej. Po ukończeniu szkoły średniej uzyskał pracę w budownictwie i awansował do stanowiska inspektora budowlanego. Ale kiedy zaświtała możliwość ucieczki, zrobił to natychmiast. W Izraelu nie było początkowo łatwo. Nie znał języka hebrajskiego, nosił nazwisko gruzińskie, niewiele wiedział o żydowskich zasadach religijnych, był smagły, wyglądał jak żydowski imigrant z północnej Afryki i został zakwalifikowany przez społeczność do drugiej kategorii żydowskich obywateli swojej nowej ojczyzny. Ale po latach udoskonalił się we wszystkim i od szeregu lat już miał własną taksówkę. Wiodło mu się nieźle, choć rozwiódł się z żoną, z którą nie miał dzieci. Zapragnął zmiany. Przy pomocy Internetu nawiązał kontakt z Kanadyjką żydowsko-gruzińskiego pochodzenia. Mieli o czym pisać do siebie, bo mieli podobną przeszłość. Nawiązała się nić sympatii, która mogła prowadzić do czegoś więcej. Pani ta zaprosiła go do siebie. Jakież było jego zdziwienie, kiedy został zatrzymany na lotnisku torontońskim i odesłany do aresztu imigracyjnego.
Szef i koledzy z pracy Czeczena ofiarowali się natychmiast do złożenia kaucji za niego. Ale pierwszą przeszkodą był fakt, że urzędnicy imigracyjni zagubili jego paszport. Nawet wydano mu odpowiednie zaświadczenie o tym fakcie, ale warunkiem wypuszczenia na wolność było posiadanie paszportu. Nadto wydana już została decyzja o jego deportacji. I mimo że miał on najmocniejsze powody do bycia zaakceptowanym przez kanadyjskie władze imigracyjne, jako uciekinier polityczny, musiał przesiedzieć jeszcze szereg tygodni w areszcie, zanim jego sprawa została rozwikłana, został wypuszczony z aresztu za kaucją i kontynuował walkę o pozostanie tutaj na stałe. Co do jednego był pewny. Jego żona, jak wzorowa Czeczenka, mimo sześcioletniej rozłąki, była mu wierna, czekała na możliwość dołączenia do niego. Wspierał ją finansowo i dzwonił do niej przynajmniej raz w tygodniu.
Dagestańczyk też stoczył walkę o pozostanie w Kanadzie. Władze imigracyjne od początku zmierzały do jego wydalenia, ale najpierw należało zdecydować, gdzie i jaką drogą odesłać go z Kanady. Nie miał biletu powrotnego, a więc trzeba było mu go kupić na koszt kanadyjskiego podatnika. Z kolei miał już nieaktualny paszport, a więc trzeba było dokonać jego uaktualnienia w konsulacie rosyjskim.
W końcu nadszedł jednak dzień odlotu. Były Gruzin zabawił w areszcie najkrócej. Nie zdołał przekonać władz imigracyjnych, że chciałby tylko spotkać się ze znajomą, która zapewniała, że będzie u niej mieszkał przez dwa tygodnie i wyleci z powrotem do Izraela. Protest jego co do natychmiastowego odesłania do Izraela spowodował tylko, że te dwa tygodnie, które miał spędzić z oczekującą na niego panią, spędził w areszcie. Został odesłany, ale zapowiedział, że to teraz zaprosi tę panią do Izraela, pobiorą się tam i wróci on do Kanady jako współmałżonek obywatelki tego kraju.
Ci trzej mężczyźni, nieznani sobie wcześniej, gorąco rozprawiali w czasie codziennych, godzinnych spacerów na deptaku aresztu. Pochodzili wszak z tego samego regionu, mówili tym samym językiem, choć narodu, który ten język ukształtował, szczerze nienawidzili.
Aleksander Łoś