farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Facet z wieloma możliwościami

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

        Mariusz mógłby być modelem. Nie dlatego, że rozbudował na maszynach czy steroidami swoje bicepsy.

        On był naturalnie przystojny, dobrze zbudowany, szczupły, wysoki, niebieskooki, około 30-letni ciemny blondyn. Do tego wykazywał się naturalną inteligencją, łatwością kontaktowania się z ludźmi i nieprzejmowaniem się nadto problemami, które niosło życie.

        Urodził się na Pomorzu Zachodnim. Te najpierw słowiańskie, później przynależne do Korony Polskiej, a jeszcze później zgermanizowane tereny, po drugiej wojnie światowej znalazły się z woli Stalina w granicach państwa polskiego. Nic za nic. Marcina dziadkowie zostali wyrzuceni z Kresów Wschodnich, które weszły w skład Związku Sowieckiego. Kiedy przybyli tutaj w 1945 roku, jeszcze ważyły się losy, czy tereny te będą należały do Polski, czy też do Niemiec. Ich dzieci już czuły się tutaj jak u siebie, a wnukowie, w tym Mariusz, pokonali pierwotny strach ich przodków, inwestując na tym pograniczu.

        Mariusz miał dziesięć lat, kiedy jego ojciec poszedł „w siną dal”. Tak więc on, jak i jego starszy o kilka lat brat wychowywani byli przez matkę. Chociaż nie tylko. Bo ich matka już po dwóch latach po porzuceniu wybrała się na pielgrzymkę do Watykanu i tam ta około 30-letnia, piękna blond Słowianka poznała trochę starszego od siebie Włocha. Pod koniec dwutygodniowego pobytu we Włoszech matka Marcina zaręczyła się z tym nowo poznanym stomatologiem. Zaręczyny, zaręczynami, ale trzeba było się jeszcze rozwieść. Po powrocie do Polski matka Marcina wszczęła sprawę rozwodową i po pół roku już mogła słać do urzędu stanu cywilnego dokumenty niezbędne do zawarcia nowego związku małżeńskiego. Ślub odbył się przez zastępcę prawnego pana młodego, którym był kuzyn pani młodej. Po kilku tygodniach matka wyjechała na stałe do północnych Włoch.

        Marcin i jego brat zostali pod opieką ciotki. To ona, będąc bezdzietną rozwódką, sprowadziła się do mieszkania, w którym mieszkał Marcin wraz ze swoją matką. Matka przysyłała systematycznie pieniądze na utrzymanie domu.

        Dopiero po dwóch latach Marcin odwiedził matkę we Włoszech. Od tego czasu prawie każde wakacje tam spędzał, z tym że po ukończeniu szkoły średniej już nie zawsze mieszkał z matką w jej domu, ale wędrował po kraju, pracując w różnych miejscach i wykonując różne prace. Dwukrotnie też zaliczył wakacyjne kursy, najpierw języka włoskiego, a później profesjonalny.

        Marcin wydumał sobie, że zostanie protetykiem dentystycznym. Skłoniły go do tego rozmowy z ojczymem-stomatologiem i obserwacja jego pracy. Nie miał ambicji, aby studiować stomatologię, ale uznał, że produkcja sztucznych protez będzie w sam raz dla niego. Po szkole średniej zapisał się do odpowiedniej szkoły pomaturalnej i po jej ukończeniu postarał się o pracę w charakterze protetyka. Wykonywał ją przez dwa lata, a po zdobyciu niezbędnej praktyki założył własną firmę protetyczną, zatrudniając już po roku nawet kilka osób. Jak na dwudziestopięciolatka radził sobie świetnie.

        Dużo podróżował. Zwiedził prawie wszystkie kraje Europy. Pieniądze na te eskapady głównie płynęły z Niemiec. Bo po złączeniu dwóch państw niemieckich i po przemianach politycznych w Polsce okazało się, że Niemcom bardzo się opłaca dokonywać wymiany garnituru szczękowego w Polsce. Pogranicze było najatrakcyjniejsze, bo blisko, i wielu Niemców przyjeżdżało tu, aby popatrzyć na utracone ziemie przodków. Nawet dwutygodniowy pobyt w Polsce w hotelu i koszty dentystyczne wynosiły mniej, niż musieliby zapłacić tylko za pracę niemieckiego stomatologa. Około osiemdziesięciu procent pacjentów Marcina to byli właśnie Niemcy,  głównie z Brandenburgii, ale również z Bawarii czy Hamburga. Miał też klientów ze Skandynawii i Włoch.

        Marcin, dość dobrze sytuowany i przystojny, podobał się kobietom i korzystał z tego. Któregoś dnia poznał na dyskotece o rok starszą od siebie Mariolę. Była niezwykle urodziwą kobietą, choć po przejściach. Była rozwódką. Kiedy wychodziła za mąż, jej rodzice akurat wybierali się na stałe do Kanady. Ona została. Romantyczny okres jednak minął. Mąż stracił pracę. Skorzystał z zaproszenia teściów i przyleciał do nich do Toronto. Pomogli mu załatwić pracę i mieszkał u nich. Po skończeniu się ważności półrocznej wizy przedłużono ją o jeszcze trzy miesiące. Miało to dać możliwość zarobienia większej ilości pieniędzy i zapewnienia córce godziwych warunków życia w Polsce. Ale pod koniec tego okresu mąż córki oświadczył teściom, że on chce tutaj zostać na stałe. Ci go pogonili. Mieli świadomość, że naraziłoby to ich córkę na dalszą rozłąkę, która nie służyłaby dobrze temu małżeństwu. Ale i tak związek ten się rozpadł.

        Marcin zamieszkał z Mariolą, która była fryzjerką. Ale po roku ta jedynaczka zatęskniła za rodzicami, a oni za nią. Poleciała do nich i już tam została. Ale wcześniej jej rodzice zadbali, aby odbyło się to legalnie. Choć niezupełnie. Znaleźli oni około 30-letniego kawalera polskiego pochodzenia, który miał obywatelstwo kanadyjskie i za kwotę dziesięciu tysięcy dolarów zgodził się poślubić i sponsorować Mariolę. Ślub odbył się w Polsce, a reprezentantem pana młodego był Mariusz. Mariola po przylocie do Kanady zamieszkała w domu swoich rodziców.

        Już po kilku miesiącach dołączył do niej Mariusz. Urządzili się w apartamenciku podziemnym w domu rodziców Marioli. Oni go zaakceptowali. Załatwili też mu pracę w firmie rozbiórkowo-budowlanej. Praca we Włoszech w różnych zawodach przydała się Mariuszowi. Kiedy skończyła się czteromiesięczna wiza, pozostał w Kanadzie nielegalnie. Nic nie zakłócało jego rytmu życia. Mariola wszczęła sprawę rozwodową i planowali się pobrać. Ona z kolei miała sponsorować Mariusza i zalegalizować jego stały pobyt w Kanadzie.

        Dokładnie po roku pobytu w Kanadzie Mariusz, który jeździł do pracy autobusem, stał na przystanku, kiedy podeszło do niego dwóch policjantów. Zwrócił ich uwagę najprawdopodobniej tym, że był w brudnym ubraniu roboczym. Nie przebrał się po skończonej pracy. Policjanci poprosili go o dokumenty. Miał przy sobie tylko polskie prawo jazdy. Po chwili poprosili go do radiowozu i odwieźli na komendę policji. Tam dokładnie sprawdzono dane Marcina i stwierdzono, że przebywa w Kanadzie nielegalnie. Przyjechało po niego dwóch oficerów imigracyjnych i zabrali go do aresztu.

        Pobyt w areszcie Mariusz odbywał pogodnie. Przechodząc korytarzem, przedstawił się strażniczce po angielsku, mówiąc, „jestem Mariusz”. Ta, będąc Polką, zorientowała się natychmiast, że ma do czynienia z Polakiem, więc odpowiedziała „bardzo mi miło”. Uradował się faktem, że ma do czynienia z Polką. Odprowadzony został na oddział męski. Ale podobnie, kiedy po kilku dniach przechodząc na swoim oddziale koło stanowiska strażnika, pozdrowił go po angielsku i otrzymał odpowiedź po polsku, okazał natychmiast swoją radość i wdał się w konwersację, opisując swoje dzieje i snując plany na przyszłość.

        Sędzia imigracyjny nie zgodził się na wypuszczenie Marcina na wolność za kaucją. To znaczy, nie tak definitywnie. Odłożył sprawę na kolejny tydzień. Była to normalna taktyka „zmiękczania” aresztanta i skłaniania go do dobrowolnego opuszczenia Kanady. Marcin bowiem teoretycznie mógł zwrócić się o wszczęcie pełnego procesu imigracyjnego, domagając się uznania go za uciekiniera politycznego.

        Oczywiście zakończyłoby się to dla niego niepowodzeniem, bo Polska była już w tym czasie postrzegana jako kraj wolny, w którym przestrzegano standardów demokratycznych. Ale procedura mogłaby trwać kilka miesięcy. Oczywiście Marcin przebywałby w tym czasie w areszcie. Nie był tak naiwny i zdesperowany, aby decydować się na taki krok.

        Poddał się losowi, a w zasadzie decyzjom służb imigracyjnych. W rozmowie z oficerem imigracyjnym poprosił jedynie, że jeśli ma być wydalony z Kanady, to aby odesłano go przez Włochy. I o dziwo, tak się stało. Po kilku dniach Marcin otrzymał pismo, że za kilka dni odlatuje do Polski liniami włoskimi przez Mediolan. Skoczył z radości. Już wiedział, co zrobi. Nie poleci do Polski, lecz po wyjściu z samolotu we Włoszech, po otrzymani paszportu od obsługi samolotu, wyjdzie z lotniska i uda się do swojej matki.

        Mając polski paszport, nie musiał starać się o wizę włoską. Zaoszczędziło mu to drogi. Bo i tak miał po wylądowaniu w Polsce szybko lecieć do Włoch. W Polsce nie miał nikogo z bliskich. Brat gdzieś pływał po oceanach jako marynarz, mieszkanie zostało zlikwidowane. Mąż matki, stomatolog, załatwiał Marcinowi pracę w jego zawodzie, czyli technika dentystycznego w pracowni, do której sam wysyłał zlecenia na zrobienie protez.

        Marcin nie miał prawa powrotu do Kanady przez rok. Z jednej strony, myślał o tej możliwości, mówiąc, „nie chciałbym stracić mojej pani”. Widać było, że przeżywał to rozstanie, bo wiedział, że jego towarzyszka nie poleci za nim na stałe ani do Włoch, ani do Polski.

                                                        Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.