Dlatego też, kiedy pierwszy raz spojrzałem na tego człowieka, w ogóle nie skojarzyłem, że może to być Czeczeniec. Ten około 50-letni, wysoki, szczupły, lekko szpakowaty, z elegancko przystrzyżonym zarostem twarzy, miał wygląd może południowego Włocha, Hiszpana lub Francuza. Ubranie jego zdradzało co najmniej średnią zamożność, choć prawie w całości miało kolor czarny. Ale to jakby dopełniało jego sylwetkę, człowieka o pewnym smaku, dobrym obyciu światowym, dobrych manierach.
Eli był Czeczeńcem z krwi i kości. Urodził się w stolicy tego kraju, Groznym. Był świadkiem kolejnych wojen o ten kawałek kaukaskiej ziemi, leżącej na skraju Imperium Rosyjskiego, ale będącej dla niego ukochaną ojczyzną. Nie był on krwawym wojownikiem i nie walki czynnej w polu oczekiwali od niego jego rodacy. Miał pełnić rolę organizatora diaspory czeczeńskiej na świecie oraz jej łącznika z krajem. Ale wróćmy do prapoczątku.
Eli urodził się w wielodzietnej rodzinie. Jego ojciec był inżynierem, który uzyskał też dobre wykształcenie ogólne, posiadł znajomość języków obcych, w tym francuskiego i niemieckiego. To spowodowało, że tak za czasów sowieckich, jak i rosyjskich był wysyłany za granicę w różnych misjach, w tym handlowych i półszpiegowskich. Poznał „kuchnię” zawierania interesów z biznesmenami zachodnimi. Wyjazdy te były też dość korzystne dla niego osobiście. Dostawał część wynagrodzenia w wymienialnych walutach. To dawało mu możliwość zadbania o wykształcenie kilkorga dzieci.
Eli wykazywał zdolności do biznesu. Wysłany więc został do Moskwy, gdzie ukończył studia handlu zagranicznego. Najpierw pracował w Moskwie w jednej z central handlu zagranicznego, ale później, na wyraźne żądanie ojca, wrócił do Groznego. Był tam potrzebny, bo sama chęć walki o wolność nie wystarczała. Trzeba było zabezpieczyć odpowiednie środki do tej walki. Eli zatrudnił się w oficjalnym departamencie handlu Czeczenii i miał się maskować jako legalista. Pod tym płaszczykiem miał jednak prowadzić działalność dla pozyskania środków finansowych i rzeczowych dla swoich ziomków, walczących czynnie w polu z rosyjskim imperializmem.
Po dwóch latach pracy w Groznym Eli okazał się na tyle przydatny dla oficjalnych władz, że, na pewno za przyzwoleniem Moskwy, zaczął wyjeżdżać za granicę. Najpierw jako tłumacz i specjalista ze swoimi szefami. Idąc bowiem śladami ojca, nauczył się dość dobrze francuskiego i niemieckiego. Na co dzień posługiwał się: oficjalnie rosyjskim, a w domowych pieleszach lub w gronie najbliższych przyjaciół czeczeńskim. Po jakimś czasie Eli był już wysyłany za granicę samodzielnie. Oczywiście musiał za każdym razem meldować się w ambasadach czy konsulatach rosyjskich. Był pod ciągłą obserwacją specjalnych służb tych placówek, ale jakoś potrafił uśpić ich czujność. Na pewno przydało się do tego doświadczenie z pracy w Moskwie. Był traktowany jako lojalista.
Powoli zaczął wykonywać drugą, zleconą mu przez patriotów czeczeńskich funkcję. Najpierw chodziło tylko o nawiązywanie kontaktów z poszczególnymi osobami, czy to Czeczenami rozsianymi po świecie, czy to sympatykami ich sprawy, będącymi obywatelami innych krajów. Już od początku częstym kierunkiem wyjazdów Eli była Polska. Poznał szczególnie Kraków i jego okolice. Pokochał Zakopane, bo tak bardzo przypominało mu górzystą Czeczenię. Marzył o tym, aby i w jego ojczyźnie kiedyś można było wykorzystać doskonałe warunki naturalne do przyciągnięcia turystów, w tym zagranicznych. Myślał jak ekonomista i organizator biznesu. Bo kraj jego potrzebował pieniędzy. Na odbudowę po kolejnych wojnach i rozbudowę. Kraków stawał się coraz częstszym kierunkiem jego wojaży, bo tu zawiązała się silna placówka zagraniczna jego rodaków. Tu działała rozgłośnia czeczeńska. Tu uzyskiwali możliwość zatrzymania się uciekinierzy. Władze polskie nie za bardzo kontrolowały legalność ich pobytu, w tym to, gdy przedłużał się on znacznie poza wyznaczony limit. Eli przywoził do tego ośrodka instrukcje i sugestie co do dalszych działań, przywoził też pieniądze na działalność oraz gromadził i zabierał ze sobą życzenia tych ośrodków w stosunku do działaczy niepodległościowych w kraju.
Głównie to jednak kraj potrzebował środków na działalność i walkę zbrojną. Eli, aby podołać wzrastającym potrzebom, nie mógł już być krępowany możliwościami służbowych wyjazdów. Opuścił więc pracę etatową, ale zachował funkcję doradcy oficjalnych władz, aby nadal korzystać z przywilejów. Głównie przydatny był mu paszport dyplomatyczny. Aby uzasadnić możliwość częstych wyjazdów za granicę, utworzył firmę eksportowo-importową. Przez kolejne dziesięć lat obleciał kilkakrotnie świat. Spotykał się z działaczami czeczeńskimi, od których otrzymywał gotówkę i czeki. Spotykał się też z sympatyzującymi ze sprawą czeczeńską politykami, właścicielami dużych korporacji, władcami. Wszędzie „kolędował”, najczęściej z sukcesem. Wspominał choćby spotkanie z monarchą Liechtensteinu. Książę „wypożyczył” mu nawet swojego adwokata, który pomógł mu w rozwiązaniu problemów czeczeńskich w Paryżu. Kontakty mnożyły się, co przekładało się na coraz większe środki finansowe, które wspierały walkę o wolność.
Eli, korzystając z wiedzy i doświadczenia swojego ojca, który ciągle żył i był jednym z „guru” spraw związanych z występowaniem ropy i gazu w Czeczenii, mamił zachodnich biznesmenów możliwościami zainwestowania w swoim kraju na korzystnych warunkach, jeśli tylko Czeczenia uzyska wolność.
Ta sprawa kazała Eli przybyć do Kanady. Wcześniejsze rozpoznanie, wstępne rozmowy telefoniczne pozwalały mu mieć nadzieję, że z Kanady uzyska on wsparcie finansowe ze środowiska imigranckiego, ale nie tylko. Sprawą zainteresowali się też finansiści nieczeczeńskiego pochodzenia. Wszystko to było jednak dość luźne, mało konkretne, dopiero na etapie wstępnego rozpoznania.
Kiedy Eli pewnego dnia wyszedł z samolotu w torontońskim porcie lotniczym, spodziewał się różnych trudności, ale nie tej, która zaistniała już na samym wstępie. Otóż w swojej deklaracji celnej napisał, że przylatuje tutaj w celach turystycznych. Wylegitymował się też paszportem dyplomatycznym. Coś musiało jednak skłonić kontrolera na lotnisku do skierowania Eliego na pogłębione przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Jemu Eli powiedział, za pośrednictwem tłumacza, że przyleciał do Kanady w celach biznesowych. To spowodowało, że oficer imigracyjny, konfrontując to z deklaracją pisemną Eliego, że przyleciał tu w celach turystycznych, nabrał podejrzeń, że ma do czynienia z oszustem, i aresztował go. Odesłał go do aresztu imigracyjnego.
Stąd Eli nawiązał łączność ze swoimi „kontaktami” z Toronto. Ci zadziałali i po dwóch dniach odwiedził Eliego oficer imigracyjny wyższego szczebla. Eli wytłumaczył mu, że jego cel przybycia do Kanady był podwójny: podróżniczy, a przy okazji, jeśli będzie okazja, biznesowy. Pokazał dokumenty, z których wynikało, że ma firmę eksportowo-importową przez szereg lat. Dla oficera imigracyjnego niezrozumiałe było jednak posługiwanie się przez prywatnego biznesmena paszportem dyplomatycznym. Postanowił to jeszcze sprawdzić. Trzeba było jeszcze kilku dni, zanim zapadła decyzja o uwolnieniu Eliego. Sprawa paszportu jakoś została wyjaśniona, a imigrant czeczeński, mający obywatelstwo kanadyjskie, wpłacił kilka tysięcy kaucji gwarancyjnej. Eli odgrażał się, że zażąda od władz kanadyjskich odszkodowania pieniężnego za bezpodstawne aresztowanie.
Pieniądze były mu potrzebne i z taką misją przybył do Kanady. Spodziewał się uzbierać sporo grosza wśród imigrantów czeczeńskich i stworzyć system systematycznego zbierania od nich datków na cele wyzwoleńcze. Po miesiącu pobytu misja jego została zakończona i odlatywał z satysfakcją dobrze spełnionej roboty. Tylko ten pobyt w areszcie imigracyjnym był zadrą, a jednocześnie ostrzeżeniem, że nawet najlepiej przygotowana misja może natrafić na niespodziewane przeszkody. Kanada, odcinająca się oficjalnie od interwencji w sprawie konfliktu czeczeńskiego, zaczęła nieoficjalnymi kanałami wspierać finansowo ideę wolności dla tego ujarzmionego narodu.
Aleksander Łoś