W ogromnej większości wypadków, złapani na nielegalnej pracy, są deportowani. Oczywiście, agenci imigracyjni nie zwracają im pobranych za niewykonaną należycie usługę pieniędzy.
W takiej atmosferze znalazł się w Kanadzie Jerzy. Z wykształcenia, praktyki i zamiłowania był całe życie budowlańcem. Ukończył odpowiednie technikum z jednym z dolnośląskich, podsudeckich miasteczek i podjął pracę w firmie państwowej. Ożenił się tuż po tym. Jak sam powiedział, z żoną oboje byli „dzieciakami”. Nastąpiły zmiany ustrojowe. Firma państwowa, w której pracował została zamknięta. Ale przedsiębiorczy dyrektor zebrał grupę najlepszych pracowników i załatwił dla swojej, już teraz prywatnej firmy, kontrakty zagraniczne.
Jerzy najpierw wysłany został na dziewięciomiesięczny kontrakt do Kazachstanu. Warunki płacowe były bardzo dobre. Żył jak panisko, choć w dość prymitywnych warunkach mieszkaniowych. Ale miejscowe dziewczyny garnęły się do szarmanckich i „przy forsie” Polaków. Jerzy po krótkim okresie skrupułów związanych z faktem, że był tylko rok po ślubie, zaczął sobie używać. Tym bardziej, że firma obiecała wysyłanie pracowników na swój koszt na urlopy do Polski co trzy miesiące, ale pracy było tak dużo, terminy napięte, że o tym warunku zapomniano, wynagradzając, odstępstwo od umowy w gotówce. Już pierwsza rozłąka rozpoczęła rozkład małżeństwa Jerzego. Później przyszły kolejne, choć trochę krótsze kontrakty. Ale i one zaowocowały jednorazowymi, lub kilkutygodniowymi bliższymi kontaktami Jerzego z miejscowymi paniami.
Kompletny rozkład nastąpił, kiedy Jerzy wysłany został na kontrakt do Austrii. Kiedy po trzech miesiącach kontrakt się skończył pozostał w Austrii, bo załatwił sobie, już prywatnie, pracę w austriackiej firmie budowlanej. Firma ta prowadziła równolegle prace na budowie z firmą polską, w której pracował Jerzy. Dogadał się najpierw z majstrem austriackim, który widział fachowość i pilność w pracy Jerzego, a ten zarekomendował go u właściciela, który zatrudnił Jerzego u siebie, nie bardzo przejmując się dokumentami. Trwało to dwa lata.
Z finansowego punktu widzenia było to bardzo korzystne dla Jerzego, ale zaowocowało to też dłuższym związkiem z pewną urodziwą Austriaczką. Jerzy miał talent do języków i już dość dobrze mówił po niemiecku. Przyszedł jednak krytyczny dzień, na budowę przybyli policjanci, sprawdzili dokumenty, Jerzy został zatrzymany, osadzony w areszcie i po kilku tygodniach deportowany, z zakazem powrotu do Austrii. Władze austriackie chroniły swój rynek pracy w sposób zdecydowany.
Kiedy Jerzy wrócił do rodzinnego miasta, to już nawet nie odwiedził swojej żony. Zamieszkał u rodziców. Pracę podjął w firmie budowlanej brata matki. Ale po zarobkach na budowach zagranicznych płace oferowane, nawet przez dość hojnego dla wuja, wydawały się nikłe. Zaczął myśleć o kolejnym wyfrunięciu ze stron rodzinnych, tym bardziej, że świat ten wydawał mu się jakiś ograniczony, zapyziały, biedny, bez perspektyw na zmianę.
Zdecydował się na wylot do Kanady. Najpierw przygotował sobie grunt. Odświeżył kontakt z kolegą z branży, który osiedlił się na stałe w Toronto. Ten mu wysłał zaproszenie i obietnicę załatwienia pracy.
I tak się stało. Jerzy już na trzeci dzień po przylocie podjął pracę na budowie. Jako nowy, bez znajomości angielskiego, był traktowany jak praktykant z niskim wynagrodzeniem i posyłany do najcięższych prac. Ale dość szybko został zauważony przez właściciela firmy, z pochodzenia Niemca. Znajomość niemieckiego bardzo się Jerzemu przydała. Właściciel często podchodził do pracującego Jerzego, aby pogwarzyć w rodzinnym języku. Jerzy opowiedział mu o swoich doświadczeniach zawodowych, o pracy w Austrii, gdzie faktycznie wykonywał już funkcję brygadzisty. I już po kilku tygodniach warunki pracy Jerzemu się poprawiły. Otrzymywał zadania lżejsze, bardziej fachowe.
Jerzy szybko zrozumiał, że bez znajomości języka angielskiego nie wiele zdziała, aby w istotny sposób poprawić swój byt. Zapisał się na kursy wieczorowe. Zaczął się piąć po kolejnych „lewelach” wtajemniczenia językowego. Pracując nadto w środowisku angielskojęzycznym już po roku dość swobodnie posługiwał się angielskim. Awansował. Został brygadzistą i z wyraźnie podwyższoną stawką wynagrodzenia.
Był to już okres, kiedy Jerzy przebywał w Kanadzie nielegalnie. Musiał coś z tą sprawą zrobić. Kraj, ludzie i praca bardzo mu się podobały. Chciał tu zostać na stałe.
Kolega, który go zaprosił do Kanady polecił mu polskojęzycznego adwokata, który agresywnie ogłaszał się w gazetach polskojęzycznych. Jerzy udał się do niego. Ten obiecał załatwić sprawę kompleksowo. Najpierw wynegocjował z urzędem imigracyjnym, że po dobrowolnym zgłoszeniu się Jerzego ten nie zostanie zatrzymany i wydalony, lecz uzyska możliwość złożenia dokumentów o pobyt stały. Tak się też stało. Jerzy otrzymał po tym prawo wykonywania pracy, do czasu ostatecznego załatwienia jego wniosku o pobyt stały.
Na tym skończyły się jednak sukcesy pana mecenasa. Pobrał łącznie od Jerzego pięć tysięcy dolarów. Po kilku wizytach w urzędzie imigracyjnym, po dwóch latach, Jerzy w końcu otrzymał decyzję odmowną. Adwokat złożył odwołanie, ale to również zostało załatwione odmownie. Adwokat chciał dalej się odwoływać, ale żądał od Jerzego uiszczenia dalszego wynagrodzenia dla siebie w kwocie kolejnych pięciu tysięcy dolarów. Jerzy zrezygnował.
Poszedł w podziemie.
Wiodło mu się nieźle. W międzyczasie zarejestrował własną firmę budowlaną. Jak się zaczęła rozkręcać, to zrezygnował z dość dobrej pracy u Niemca, z którym rozstał się w jak najlepszych stosunkach. Nawet podsyłał Jerzemu niewielkie kontrakty, których sam nie mógł, lub nie chciał wykonywać. Na początek było to bardzo pomocne. Jerzy zatrudnił kilku pracowników i to on był już ich bossem. Szło mu nieźle. Wynajął ładne mieszkanie, miał samochód dostawczy, ale i dobry, pół sportowy samochód dla swoich przyjemności. A było ich wiele.
Przez okres ośmioletniego pobytu Jerzego w Kanadzie poznał bliżej sporo pań różnej „maści i wyznań”. Ktoś mu podpowiadał, że powinien którąś z nich wykorzystać do zalegalizowania swojego pobytu w Kanadzie. Nie chciał. Po nieudanym pierwszym małżeństwie, miał uraz do stałego związku. Nadto życie wolnego strzelca bardzo mu odpowiadało.
Któregoś zimowego dnia spieszył się na spotkanie z kolejnym klientem, przycisnął trochę mocniej gaz w swoim szybkim samochodzie i został zatrzymany po raz pierwszy przez policjanta z radarem. Jerzy przekroczył dozwoloną na tym odcinku drogi szybkość o około trzydzieści kilometrów. Był gotowy ponieść tego konsekwencje. Poprosił policjanta o mandat. Ale ten poprosił Jerzego o dokumenty. Poszedł do swojego radiowozu. Długo nie wracał. Nadjechał po pewnym czasie drugi radiowóz i już dwaj policjanci podeszli do Jerzego oświadczając mu, że go aresztują w związku z nielegalnym pobytem w Kanadzie.
Jerzy znalazł się w areszcie imigracyjnym. Nie był jednym z tych, którzy często w brudnym roboczym ubraniu są łapani i przywożeni do aresztu. Wyglądał schludnie. Dbał o siebie. Po kilku dniach odbyła się rozprawa imigracyjna. Mimo, że stawił się poręczyciel o najlepszych walorach, decyzja była negatywna, następna za tydzień też. Jerzy zrozumiał, że dalsze przedłużanie pobytu w areszcie nie ma sensu i poprosił o jak najszybsze wysłanie go do domu. Tak też się stało.
Miał do czego wracać. Brat, prowadzący firmę budowlaną, zaproponował natychmiastowe zatrudnienie Jerzego na stanowisku brygadzisty. Brat matki, który wcześniej dwa lata pracował w Anglii, nawiązał tam kontakty i kompletował dla angielskiego partnera kolejne ekipy polskich budowlańców zaproponował Jerzemu, którego angielski był na dobrym poziomie, również stanowisko brygadzisty grupy polskich budowlańców w Londynie.