farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Kamraci

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

        Tak ich dowcipnie nazywano w  kanadyjskim areszcie imigracyjnym, a i oni czasami zwracali się do siebie “tawariszcz”, bo urodzili się jeszcze za panowania Związku Sowieckiego, ale w latach młodzieńczych byli świadkami i uczestnikami gwałtownych przemian ustrojowych i gospodarczych w swoim rodzinnym kraju. Byli w wieku 25-30 lat, przystojni, dobrze wyglądający, tzn. wysportowani, dynamiczni. Łączyło ich głównie to, że ich pierwszym językiem, którym posługiwali się na co dzień, był język rosyjski. Związku Sowieckiego, i różnie potoczyły się ich losy. Nazywajmy ich: Rosjanin, Uzbek, Kazach i Grek.

        Ten pierwszy urodził się w Moskwie w rodzinie prominenta partyjnego. Dorastający syn był głównym krytykiem poczynań ojca, szczególnie kiedy już podrósł i zaczął edukować się na ulicy, ogarniętej gorączką krytyki wszystkiego co stare, a „jedynie słuszny system” zaczął chylić się ku upadkowi. W wieku szesnastu lat wyfrunął z domu i po kilku miesiącach znalazł się w Kanadzie. Tutaj zapuścił korzenie. Czternaście lat udawało mu się uniknąć zatrzymania i deportacji.

Gdzieś w połowie tego okresu nawet zgłosił się do agenta imigracyjnego, który spowodował wypełnienie i dostarczenie władzom imigracyjnym wniosku o uznanie go za uciekiniera politycznego. Dostał zezwolenie na pracę, kartę zdrowia, ale po tym znowu „poszedł w podziemie”. Przez całe lata pracował w pizzerii. Zaczął od funkcji pomywacza, potem awansował na pomocnika piekarza, po nabraniu doświadczenia sam już przygotowywał i piekł różne rodzaje pizzy, a od trzech lat był już kierownikiem zmiany w tej samej pizzerii. Poznał dziewczynę, Bułgarkę z pochodzenia, która miała obywatelstwo kanadyjskie, bo jako nieletnia przybyła przed laty z rodzicami do Kanady, a ci uzyskali prawo stałego tutaj pobytu. Na dwa miesiące przed zatrzymaniem pobrali się i jego żona złożyła papiery o jego sponsorowanie. I wtedy dopiero władze imigracyjne zainteresowały się tym zagubionym przed laty śladem. W papierach był podany adres zamieszkania. Dlatego też któregoś dnia dwóch oficerów imigracyjnych zapukało do drzwi mieszkania w którym mieszkał wraz z żoną i zgarnęli go do aresztu. Był on tam tłumaczem dla pozostałych „towarzyszy”, którzy dopiero co postawili kroki na ziemi kanadyjskiej i nie znali angielskiego.

        Uzbek, kruczowłosy, zawsze uśmiechnięty młodzian, ukończył wyższą uczelnię w Samarkandzie, tradycyjnie nazywaną instytutem. Urodził się i całe życie mieszkał w tym pięknym mieście, będącym przed wiekami stolicą państwa mongolskiego. Perłą miasta jest tam obserwatorium astronomiczne uczonego wnuka Tamerlana, władcy rządzącego olbrzymim terytorium od Chin po Europę i Indie. W czasach chylenia się ustroju komunistycznego stare medresy, czyli świątynie połączone ze szkołami talibów, czyli kleryków muzułmańskich, podupadały. Ale po uzyskaniu przez Uzbekistan niepodległości, mimo, że władze tego nowego państwa raczej były ateistyczne, to jednak narastał oddolny ruch odnowy islamu. Skądś napływały pieniądze, skądś przybywali imamowie, którzy z kolei kształcili co raz większą grupę talibów. Starsi, mniej wykształceni, biedniejsi obywatele tego, w sumie biednego kraju, garnęli się do meczetów. Było to jakby odreagowanie za czasy walczącego ateizmu. Religijność była też elementem demonstracji niezależności i krytyki wobec władz, które co raz bardziej pogrążały się w korupcji. W tym regionie świata zawsze, tradycyjnie wręczano podarki zwierzchnikom, przedstawicielom władzy, u których chciano coś załatwić. Tak więc upowszechniająca się korupcja była dość tolerancyjnie akceptowana przez społeczeństwo. Ale istniała też grupa wykształconych, ateistycznie nastawionych, młodych ludzi, którzy nie akceptowali takiego układu. Nasz bohater, po kilku latach złych doświadczeń w swoim rodzinnym kraju, postanowił odmienić coś w swoim życiu. Na bazarze kupił paszport izraelski i po miesiącu wylądował w kraju jakiegoś Żyda, któremu ten paszport skradziono. Tam poznał swojego rówieśnika, Kazacha.

        Ten ostatni charakteryzował się spłaszczonym nosem. Nie miało to jednak nic wspólnego z jego pochodzeniem. Być może niektórzy Kazachowie mają płaskie nosy, ale jego płaski nos był efektem sportu, który uprawiał, a mianowicie boksu. W swojej karierze sportowej doszedł do członkostwa w drużynie narodowej. Ale najlepiej czuł się w swojej drużynie klubowej, która była mistrzem kraju. Była to drużyna utworzona przed laty i dalej była wspierana przez resort spraw wewnętrznych. Nasz bohater był na etacie milicyjnym. Wspominał dobre czasy, kiedy to przyleciał wraz ze swoją drużyną do Wrocławia dla rozegrania meczu z tamtejszą „siostrzaną” drużyną gwardyjską. Wprawdzie w Polsce milicja zmieniła nazwę na policję, ale dawne kluby pozostały. Drużyna naszego bohatera przebywała we Wrocławiu przez tydzień. W tym czasie biegali dla kondycji wzdłuż fos i nabrzeżami Odry. Szczęśliwie nasz bohater wygrał swoją walkę, tak więc z jeszcze większym sentymentem wspominał ten pobyt, choć jego drużyna jedną przegraną walką cały mecz przegrała. Mijały jednak lata i czuł, że kończą się dobre czasy, a perspektyw zawodowych nie miał, bo, mimo ukończenia szkoły średniej, nie miał jakiegoś konkretnego zawodu. Mógłby zostać normalnym milicjantem w swoim kraju, ale nie bardzo widział się w roli zwykłego „krawężnika”, a na lepszą karierę trzeba by było pójść do szkoły milicyjnej, a czuł się już za stary na powrót do szkolnej ławki. Postanowił więc zrobić coś ze swoim życiem. Na bazarze kupił paszport izraelski, skradziony jakiemuś żydowskiemu rówieśnikowi, i już wkrótce lądował w Tel Awiwie. Tam  spotkał Uzbeka w jednej z knajpek, do których uczęszczają byli mieszkańcy Sojuza i gdzie nie hebrajski, a rosyjski jest językiem powszechnego porozumiewania się. Po pokręceniu się przez miesiąc, nie widząc większych szans dla siebie w Izraelu, wspólnie z kolegą Uzbekiem postanowili udać się za ocean. W czasie wspólnego lotu snuli plany osiedlenia się w Kanadzie. Na lotnisku jednak te marzenia zostały gwałtownie przerwane. Zostali zatrzymani przez oficera imigracyjnego i odesłani do aresztu.

        Przybysz z Grecji był najstarszym z nich. Ojciec jego był Grekiem, zafascynowanym w młodości komunizmem. Walczył w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku uzbrojony w KbK AK-47, dostarczony w ramach bratniej przyjaźni, jak i większość uzbrojenia, ze Związku Sowieckiego. Po przegranej dostał azyl polityczny w Związku Sowieckim. Osiedlił się w Gruzji, klimatycznie i kulturowo bardzo zbliżonej do jego rodzinnej Grecji. Ożenił się z Gruzinką i zmienił swoje nazwisko na rosyjsko brzmiące. Urodził im się syn i dwie córki. Po zmianach ustrojowych w Grecji nie wyjechali do swego rodzinnego kraju. Zbyt głęboko zapuszczone zostały korzenie, tym bardziej że dobrze czuł się w gronie rodziny żony. Ale kiedy rozpadł się Związek Sowiecki i wystąpiły możliwości wyjazdu z tego „kraju szczęśliwości”, ich syn poinformował, że nie widzi miejsca dla siebie w Gruzji. Postanowił wykorzystać swoje półgreckie pochodzenie i wyjechać do kraju rodzinnego swojego ojca. Tam zaadaptował się dość szybko, przy pomocy rodziny ojca. Wykorzystał też swoje umiejętności nabyte w czasie odbywania służby wojskowej w Armii Czerwonej. Wyszkolony został na nurka głębinowego. W Grecji dostał pracę w swojej profesji. Pracował w firmie wykonującej prace remontowe w licznych portach greckich. Dostosował swoje nazwisko do warunków greckich, dodając do swojego rosyjskiego imienia i nazwiska końcówki greckie. Dostał obywatelstwo greckie. Ale nie „wsiąkł” w kulturę tego kraju i nie nauczył się dobrze języka swojej nowej ojczyzny. Przebywał bowiem w kręgu takich jak on imigrantów z byłego Związku Sowieckiego na co dzień, również w pracy, używał języka rosyjskiego. Nie czuł się w pełni szczęśliwy w słonecznej Grecji. Czuł się obywatelem drugiej kategorii. Któregoś dnia zadzwonił do niego kolega z wojska, który osiedlił się na stałe w Kanadzie. Zaprosił go do siebie. Nasz bohater przyleciał do Toronto z nie bardzo skonkretyzowanymi planami. Myślał jednak o tym, że jeśliby się to udało, toby tu został na stałe. Ale oficer imigracyjny na lotnisku jakby wyczuł jego intencje. Został on zatrzymany i odesłany do aresztu imigracyjnego. Zadeklarował chęć powrotu do Grecji, bo nie zerwał związku z pracą tam wykonywaną i nie zlikwidował kawalerskiego mieszkania.

        Czwórka ta przez kilka dni spacerowała wspólnie po deptaku aresztu, a niektórzy z zatrzymanych, którzy „liznęli” języka rosyjskiego (z Indii, Somalii, Iraku, Afganistanu itd.) przyjaźnie zwracali się do nich „tawariszczi”. Kazach z Uzbekiem nawet mieszkali w jednym pokoju. Pierwszy z aresztu wyszedł Rosjanin. Na czwarty dzień po zatrzymaniu odbyła się jego rozprawa imigracyjna. Jego teść wpłacił kilkutysięczną kaucję i już po kilku godzinach był wolny. On jeden najprawdopodobniej dostanie prawo stałego pobytu w Kanadzie.  Kazach został odesłany do Izraela po kolejnych dwóch dniach, Grek do Grecji po kolejnych trzech, a Uzbek do Izraela po dalszym tygodniu, bo wydawało mu się, że ma jakieś szanse na pozostanie w Kanadzie. Kiedy na kolejnej rozprawie powiedziano mu o braku takiej szansy, poprosił o odesłanie go tam, skąd przybył.

        Co ciekawe, tak on jak i Kazach mieli tak dobre paszporty, że nie wykryto, że wcale nie są oni obywatelami Izraela. Gdyby tak się stało, to najprawdopodobniej zostali by skazani na kary po dwa miesiące więzienia za posłużenie się fałszywymi dokumentami, z kolei czekaliby w areszcie na wyrobienie im dokumentów podróży do ich rodzinnych krajów i po 4-5–miesięcznym pobycie w więzieniu i areszcie imigracyjnym w Kanadzie zostaliby wysłani do ich rodzinnych krajów. W Izraelu mają oni szanse na ruszenie w innym kierunku, bo jasno deklarowali, że za żadną cenę nie chcą wracać do ich rodzinnych krajów.                                                                        

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.