Któregoś dnia zawitała do warsztatu Jerzego koleżanka z czasów szkoły średniej, która przyleciała ze Stanów Zjednoczonych w celu odwiedzenia rodziny. Coś tam naprawił w jej samochodzie, pożyczonym od krewnych. W trakcie rozmowy zapytała go, czy nie chciałby odwiedzić jej w Stanach. On po krótkim namyśle powiedział, "czemu nie". Ku swojemu zdziwieniu, po pół roku dostał zaproszenie od koleżanki. W tym czasie już był w trakcie likwidacji warsztatu samochodowego, który nie przynosił zysków.
Po dalszych dwóch miesiącach lądował w Chicago. Mieszkał u koleżanki przez miesiąc. Bardzo mu pomogła. Nawiązał kontakty z właścicielami firm polonijnych. Podjął pierwszą pracę, a później kolejne. Po miesiącu wyprowadził się od koleżanki, nie chcąc nadużywać jej gościnności. Pozostają w przyjaźni. Jerzy coraz lepiej zarabiał, bo nabierał doświadczenia w zawodzie. Przerabiał łazienki, kładł kafle, robił kominki, wykańczał "basementy", przerabiał instalacje elektryczne, gazowe itd. Nie mając uprawnień do wykonywania niektórych z tych prac, "kupował licencje", tzn. płacił osiadłemu już od dłuższego czasu "polonusowi", który miał uprawnienia w danym zawodzie, i ten pozwalał mu na wstawienie nazwy jego firmy do księgi robót. Inspektorzy nadzoru nie kwestionowali jakości wykonywanych przez Jerzego prac.
Po pierwszym roku pracy ściągnął do siebie córkę, która w tym czasie studiowała. Wzięła urlop dziekański. Zaproszenie wysłała jej również koleżanka Jerzego. W tym czasie Jerzy dostał bardzo dobrą i świetnie płatną pracę przy wykańczaniu basementów w całym szeregu nowych domów. Zrezygnował w tym czasie z pomocy nie bardzo znającego robotę pomocnika, a na to miejsce stanęła do pracy córka Jerzego. Pracowali cały rok. Zarobili sporo pieniędzy.
Po pewnym okresie od przylotu do Stanów Jerzy, przy pomocy kolegów znających język angielski, zapoznał się z systemem gier liczbowych. Wybrał jeden z tych systemów i zaczął grać. Wymyślił system, który miał mu gwarantować wygrane. Kilkakrotnie wygrał po kilkaset dolarów i wreszcie padła najwyższa wygrana w tej loterii – dwadzieścia tysięcy dolarów. Po zapłaceniu podatku dostał na rękę około piętnastu tysięcy. W tym czasie była już u niego córka. Część tej wygranej przeznaczył na piękne, trzytygodniowe wakacje wraz z córką. Później wrócili do pracy.
Już mieli wracać do Polski, bo mimo posiadania frontu robót, postanowili wracać. Jerzy tęsknił za krajem, żoną, a córka musiała wracać na studia. I wtedy ożywiły się kontakty ze starszym o kilkanaście lat bratem Jerzego, zamieszkałym w Toronto. Namawiał on brata i jego córkę, aby starali się o stały pobyt w Kanadzie. Obiecał im w tym pomóc. To przedłużyło pobyt ich obojga w Stanach. W końcu brat poinformował Jerzego, że nie jest w stanie mu pomóc. Jerzy wrócił wraz z córką do Polski.
Pierwszą sprawą, którą musiał się Jerzy zająć, to popłacenie długów porobionych przez żonę a konto wielkich pieniędzy, jakie miał przywieźć ze sobą jej mąż ze Stanów. Należała ona do kobiet rozrzutnych, leniwych, kapryśnych, niezastanawiających się nad tym, co będzie jutro. Pracowała w banku jako kasjerka, zarabiając marne pieniądze. Jej ciuchy kosztowały co miesiąc więcej niż zarabiała. Z kolei Jerzy zajął się opłaceniem dzieciom dalszych studiów. Córka pragnęła zacząć drugi fakultet związany z medycyną. Pracowała ciężko cały rok, a więc nie mógł jej odmówić. Pieniądze szybko się rozchodziły.
Jerzy, z doświadczeniem polskim i amerykańskim w wielu zawodach, najeździł się sporo po różnych firmach, aby znaleźć pracę. Pewnego razu pojechał z kolegą w swoim wieku. Wyszedł właściciel do czterech kandydatów. Nie zamienił nawet z nimi słowa i wskazał na dwóch młodych ludzi, mówiąc, że ich zatrudnia. Jerzy zapytał, dlaczego nie zapytał ich wszystkich o kwalifikacje. Właściciel firmy odpowiedział, że u niego wielkich kwalifikacji nie trzeba mieć, bo są to czynności mechaniczne, dość jednostajne, łatwe do nauczenia. On zatrudnił tamtych dwóch, bo byli młodzi, a więc gwarantowali większą szybkość wykonywania zleconych im prac.
Jerzy napisał list do brata mieszkającego w Kanadzie, prosząc o pomoc, bo nie może znaleźć pracy. Po miesiącu przyszło zaproszenie. Po dalszych kilku tygodniach Jerzy wylądował na lotnisku w Toronto. Zobaczył wówczas brata pierwszy raz od dwudziestu paru lat. Od wyjazdu z Polski nigdy kraju rodzinnego on nie odwiedził. Przywitanie było dość serdeczne. Jerzy zamieszkał u brata, który żył z żoną w apartamencie.
Jerzy, mając doświadczenie amerykańskie, udał się "w polską dzielnicę", odwiedził polonijne knajpy, choć sam niewiele pił. Ale już po trzech dniach miał pracę. Zaczął od prostych prac rozbiórkowo-remontowych. Kolejni właściciele coraz bardziej cenili pracę Jerzego. W tym czasie jego brat nie miał pracy i utrzymywał się z zasiłku dla bezrobotnych. Jerzy zaproponował, aby wykonywali poszczególne zlecenia razem. Brat się zgodził i właściciel firmy również. Dla Jerzego było to wygodne również z tego względu, że brat go woził swoim samochodem do pracy. Ale okazało się, że brat ma "dwie lewe ręce". Nie dość, że nie umiał wielu prac wykonać, to jeszcze informował właścicieli firm, że to Jerzy nie umie tego czy owego wykonać. Kiedy Jerzy się o tym dowiedział to wyprowadził się od brata i zaczął działać na własną rękę. Szło mu nieźle, choć zarobki nie były tak dobre jak w Stanach. Wynajął własne mieszkanie w domu w "polskiej dzielnicy w Toronto".
Rozpoznał też szybko system gier liczbowych popularnych w Kanadzie. Wybrał mniej kosztowną, ale i dającą mniejsze wygrane. Jerzy grał swoim systemem. Wygrywał ponownie po kilkaset dolarów od czasu do czasu, aż padła większa wygrana – siedem tysięcy. Dał bratu z tej wygranej tysiąc. Poradził, aby w następnym ciągnieniu postawił podane mu liczby. Brat to zrobił i wygrał dwa tysiące. Nie podzielił się z Jerzym. Stosunki między braćmi się zupełnie oziębiły. Jerzy słyszał od wspólnych znajomych, że brat wyraził zamiar doniesienia do władz imigracyjnych o nielegalnym pobycie brata w Kanadzie. Jerzy oceniał to jednoznacznie – była to zwykła zazdrość. Bo Jerzy, mimo krótkiego pobytu w Kanadzie, dobrze sobie radził, a brat balansował na granicy ubóstwa.
Któregoś dnia Jerzy jechał z kolegą z pracy jego samochodem. Nagle wyprzedził ich radiowóz policyjny i otrzymali polecenie zatrzymania się. Policjant sprawdził dokumenty kolegi. Okazało się, że zatrzymani zostali, bo jadący za nimi policjant sprawdził poprzez łącza ze swojego radiowozu, że właściciel tego samochodu nie zapłacił czterech wymierzonych mu wcześniej mandatów. Jego prawo jazdy zostało zawieszone. Był to kolega Jerzego. Policjant zapytał Jerzego, czy on może ma dobre prawo jazdy. Jerzy, jak ocenił to później, ze zwykłej głupoty pokazał mu polskie prawo jazdy, mówiąc, że jest ono ważne. Policjant poszedł do radiowozu i po chwili wrócił, oświadczając mu, że już od kilku miesięcy przebywa w Kanadzie nielegalnie. Zabrał go do radiowozu i odwiózł na komendę, a stamtąd odebrali go dwaj oficerowie imigracyjni do aresztu.
Jerzy chciał walczyć o pozostanie w Kanadzie. Wiedział, że da sobie tutaj radę, mimo swojego wieku. Wiedział, że w Polsce nie ma szans na pracę i zarobki, które by zapewniły możliwość kontynuowania studiów przez jego ukochaną córkę. Syn już ukończył studia i zaczął pracować. Jerzy nie znał dobrze angielskiego, a tu dano mu do wypełnienia szereg dokumentów. Coś tam powiedział i ściągnięty tłumacz napisał, co do motywów, dlaczego Jerzy nie chce czy nie może wracać do kraju. Nie wiedział, co robić dalej. Oficer imigracyjny zaproponował wypuszczenie go na wolność, jeśli ktoś zapłaci za niego kaucję w kwocie pięciu tysięcy dolarów. Jerzy nie znał w Kanadzie nikogo dobrze poza bratem, ale nawet nie zwracał się do niego o pomoc, wiedząc, że brat mu nie pomoże, a nawet może mu celowo szkodzić. Sam pieniędzy też nie miał, bo większość zarobków wysyłał do Polski.
Na kolejne rozprawy imigracyjne nikt się nie zgłaszał z gotowością udzielenia pomocy Jerzemu. Pogrążał się coraz bardziej w apatii. Aż w końcu się złamał i po trzech tygodniach pobytu w areszcie poprosił o odesłanie go jak najszybciej do kraju. Trwało to jeszcze dwa tygodnie, zanim jego wniosek przeszedł drogę biurokratyczną, zanim kupiono mu bilet na koszt kanadyjskiego podatnika i zarezerwowano dla niego bilet na samolot do Polski.
Aleksander Łoś