Tak się składało, że jej dziadek też brał udział w powstaniu, ale po tym zdołał uciec do Szwajcarii. Był architektem i w Szwajcarii nostryfikował swój dyplom i kontynuował tam swój zawód. Na Węgry, gdzie pozostawił swoją żonę z dwojgiem dzieci nie mógł wrócić. Spotkali się dwukrotnie na neutralnym gruncie w Anglii, gdzie żona jego przyjechała na zaproszenie jakiejś znajomej. Związek ten się jednak rozpadł, chociaż dziadek Any przysyłał pieniądze na utrzymanie i wykształcenie dzieci. Stąd ojciec Any, mimo że reżim kładł przed nim kłody, zdołał uzyskać dyplom inżynierski i dobrze władał niemieckim i angielskim. Kiedy przyszły zmiany ustrojowe, zapakował żonę i trójkę dzieci i wyjechał najpierw do Austrii, a później cała rodzina dostała się do Kanady. Tutaj zdołał uzyskać pracę w swoim zawodzie, co pozwoliło mu na zapewnienie dzieciom wykształcenia.
Ana, po ukończeniu szkoły średniej, zaczęła studia na kierunku politycznym. Kiedy je kończyła, zastanawiała się, co dalej. W poszukiwaniu jakiejś możliwości wykorzystywała również Internet. Któregoś dnia znalazła tam informację, że armia amerykańska poszukuje tłumaczy węgierskiego. Ana spytała rodziców, co myślą o tej ofercie. Rodzice nie mieli nic przeciwko temu, aby spróbowała.
Zgłosiła więc swoją kandydaturę, podając wszystkie żądane dane. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy po dwóch tygodniach została poproszona o przysłanie dodatkowych dokumentów. Szczęśliwie, Ana właśnie otrzymała swój dyplom Bachelor Degree (licencjat) z Uniwersytetu Torontońskiego, a więc mogła z większą odwagą myśleć o swoich szansach. Wysłała też swoje przetłumaczone świadectwo ukończenia szkoły podstawowej na Węgrzech. Po dalszych dwóch tygodniach została zaproszona na rozmowę (interview) do jednego z miast w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Było to stosunkowo niedaleko od granicy kanadyjskiej. Ana pojechała tam ze swoim ojcem samochodem. Nie wiedziała jeszcze, na czym ma polegać jej praca dla armii amerykańskiej. W czasie interview wszystko zostało wyjaśnione. Otóż było to tuż po przyjęciu Węgier do NATO. Armia amerykańska, za zgodą rządu węgierskiego, miała zbudować bazę logistyczną w tym kraju. Chodziło o symboliczne wkroczenie Amerykanów na teren, który przez prawie pół wieku był w rękach sowieckich, wbrew woli narodu węgierskiego.
Amerykanie szybko zorientowali się, że bez tłumaczy nie dadzą sobie rady. Bo nawet jeśli mieli żołnierzy, którzy wynieśli z domu znajomość różnych języków europejskich, to znajomość węgierskiego była rzadkością. Jest to tak różny język od innych, które choć w minimalnym stopniu są podobne do siebie, że "dwa bratanki", czyli Polacy i Węgrzy, mogli "się porozumieć" dopiero po wychyleniu kilku szklanek tokaju. Ana została zatrudniona przez armię amerykańską jako tłumacz. Już po miesiącu od przyjęcia angażu lądowała wojskowym samolotem amerykańskim na terenie węgierskiego lotniska wojskowego. Dla niej było to też duże przeżycie. Tak się złożyło, że od wyjazdu z kraju rodzinnego, nigdy go nie odwiedziła. Już przy wyładunku samolotu, tak personelu, jak i sprzętu, miała pełne ręce roboty. Dowodzący kilkudziesięcioma żołnierzami pułkownik amerykański był bardzo rzutki, obrotny, ciekawy wszystkiego i ciągle była mu potrzebna tłumaczka. Wprawdzie w ich ekipie był jeszcze jeden tłumacz, ale widocznie uroda młodej dziewczyny spowodowała, że wolał korzystać z jej usług, a nie jej kolegi.
Ten nawał pracy po miesiącu jednak się skończył, bo Węgrzy okazali się dobrymi gospodarzami i zapewnili Amerykanom maksimum komfortu. Nadto przydzielili, z własnej inicjatywy, do kontaktów z Amerykanami kilku oficerów mówiących po angielsku. Tak więc Ana była już trochę wolniejsza. Wówczas zaczęła zwiedzać bliższą i dalszą okolicę.
W czasie jednej z takich wypraw spotkała Gabora. Był to prawie trzydziestoletni mężczyzna średniego wzrostu, przeciętnej urody, ale od pierwszego spotkania wydał się on Anie bardzo opiekuńczy i obeznany ze stosunkami węgierskimi. Zaczęła bywać w jego domu rodzinnym, w którym mieszkał ze swoimi rodzicami i młodszym bratem. Dom ten był położony niedaleko bazy amerykańskiej, która mieściła się w granicach lotniska wojskowego, gdzie pracował Gabor. Ana zaczęła się z nim spotykać również w czasie pracy i po pracy.
W końcu zadurzyli się w sobie i zaczęły się między nimi bliższe kontakty. Postanowili w końcu zamieszkać razem. Wynajęli mieszkanie i zaczęli prowadzić prawdziwe życie rodzinne. Ana zaszła w ciążę i urodziła córeczkę. W tym czasie kończył się jej kontrakt z armią amerykańską i nie zamierzała go odnawiać. Tym bardziej że rodzice jej, informowani przez nią o sytuacji, w jakiej się znalazła, prosili ją o powrót do Kanady. Zapraszali też do przyjazdu do nich Gabora.
Któregoś dnia wszyscy troje wylądowali na lotnisku torontońskim, witani serdecznie przez rodziców Any i jej dwóch braci, których nie widziała przez dwa lata. Zamieszkali w domu rodziców Any. Sielanka trwała kilka miesięcy. Później wszystko zaczęło się psuć. Rodzice Any od początku nie bardzo akceptowali Gabora jako męża swojej ukochanej córki. Nigdy więc nie było mowy o zawarciu przez nich związku małżeńskiego. Kiedy Gabor o to zagadywał Anę, mówiąc jej, że wszak skończyła mu się wiza turystyczna i powinni zalegalizować ich związek, tak aby on mógł pozostać tu legalnie, to był zbywany. W końcu doszło do poważniejszej sprzeczki między nimi i Gabor się wyprowadził. Córeczka miała wówczas dwa lata i był to ostatni raz, kiedy ją widział.
Zamieszkał w przyczepie kempingowej, którą udostępnił mu kolega. Bo Gabor już po dwóch tygodniach od przylotu do Kanady uzyskał swoją pierwszą pracę. Były to jakieś prace rozbiórkowe. Nawiązał kontakt z kolegą szkolnym, który kilka lat wcześniej przyleciał legalnie do Kanady i tu już zapuszczał korzenie. Tenże kolega załatwił też mu prace malarskie, przy przekładaniu dachów, przy wykańczaniu suteren, aż w końcu Gabor już sam zaczął pozyskiwać kolejne zlecenia. Było ich wiele i w różnych zawodach. Stał się on "omnibusem". Uczył się szybko i potrafił wykonywać wiele różnych prac. Szczególnie polubił prace przy konserwacji zieleni. Były to jednak wszystko prace dorywcze, wykonywane nielegalnie, a więc mniej płatne i bez zapewnienia ciągłości. Ale Gabor miał też nieduże koszty utrzymania. Mieszkał w przyczepie, nie płacił więc za mieszkanie, nie płacił żadnych podatków. Był zdrowy, a więc nie ponosił wydatków na leczenie. Największymi wydatkami były zakupy alkoholu, przy którym odbywały się spotkania z różnymi znajomymi.
Problemem była samotność. Gabor nie nawiązał z nikim bliższej znajomości. Mimo wyprowadzenia się on Any chciał utrzymywać z nią kontakty, choćby dla możliwości odwiedzania córki. Rodzice Any, jednak zabronili mu, przychodzenia do ich domu. Wkrótce Gabor dzwoniąc do Any uzyskał informację telefoniczną, że taki numer nie istnieje. Pojechał do domu, w którym mieszkała. Okazało się, że dom został sprzedany. Dopiero po roku uzyskał informację, że Ana wraz z rodzicami przeprowadziła się do nowego, dużego domu w jednym z miast satelickich Toronto. Nie nawiązał już z nimi kontaktu.
Gabor postanowił w końcu dokonać radykalnej zmiany w swojej sytuacji. Wiedział, że bez zalegalizowania pobytu nie ma szans na normalne życie w Kanadzie. Dzwonił od czasu do czasu do rodziców na Węgry. Poinformował ich o sytuacji, w jakiej się znalazł. Rodzice namawiali go na szybki powrót, mówiąc, że z jego zdolnościami da sobie doskonale radę w rozwijającym się dość szybko kraju.
Któregoś dnia Gabor zgłosił się do urzędu imigracyjnego i już dość dobrym angielskim wytłumaczył, kim jest i jaka jest jego sytuacja. Chciał wracać na Węgry. Nie miał jednak paszportu, który zgubił gdzieś dwa lata wcześniej, i nie miał pieniędzy na bilet, bo nostalgia za krajem i rodziną wytrącała go z normalnego trybu poszukiwania coraz to nowych prac. Został zatrzymany przez oficera imigracyjnego i umieszczony w areszcie, gdzie przebywał przez miesiąc, aż wyrobiony został mu dokument przejazdu na Węgry i zakupiony bilet lotniczy.
Po zdobyciu kanadyjskiego doświadczenia w wielu zawodach rzemieślniczych Gabor wracał na Węgry z pustym portfelem, z żalem, że tak niefortunnie potoczyły się jego losy, że nie widział od trzech lat swojej, już pięcioletniej córki. Wracał jednak z nadzieją, że w rodzinnym kraju jego los się odmieni.
Aleksander Łoś