farolwebad1

A+ A A-

Wiara w pomoc boską

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

    Wielu Żydów, nawet kiedy już zostali wysadzeni na rampie w niemieckim obozie zagłady, w czasie II wojny światowej, jeszcze ciągle wierzyło, że Jahwe nie pozwoli im zginąć. Ta wiara w specjalną opiekę Boga nad "narodem wybranym" ciągle jeszcze pokutuje w świadomości niektórych z nich. A wszak stara zasada głosi: zadbaj sam o swoje interesy, a Bóg ci pomoże.

    Myriam nosiła żydowskie imię, ale nazwisko miała rosyjsko-ukraińskie. Urodziła się w Kijowie, w typowej rodzinie żydowskiej. Matka miała zakład fryzjerski, a ojciec kuśnierski. Czuli się oni "jewrejami", ale nie wszystkich zasad religijnych przestrzegali. Wojujący ateizm bowiem nie tylko dotknął w dawnym Związku Sowieckim chrześcijan, ale żydów również.

    Kiedy nastąpiły zmiany ustrojowe i widać było, że w okresie przejściowym nawet przedsiębiorczym Żydom na Ukrainie może być gorzej, rodzice Myriam sprzedali swoje interesy "gojom" i wyjechali do Izraela. Myriam była wówczas kilkunastoletnią dziewczyną, która uczęszczała do szkoły średniej i w chwilach wolnych pomagała matce w zakładzie fryzjerskim. Miała jeszcze młodszego o dwa lata brata. Cała czwórka spotkała się z przyjaznym przyjęciem przez władze Izraela oraz kilkoro znajomych, którzy dotarli tam wcześniej. Wszyscy przez rok byli na utrzymaniu rządu, ucząc się pilnie języka hebrajskiego. Dzieci chodziły do szkoły, a rodzice nadto poszukiwali pracy.

    Matka znalazła pierwszą pracę jako pomoc fryzjerska. Ojciec po kilku miesiącach też się zaczepił w zakładzie kuśniersko-kaletniczym. Ta ostatnia produkcja była bardziej chodliwa w gorącym klimacie izraelskim. Szczególnie szły paski, torebki damskie i spódniczki skórzane. Ostatnim "gwoździem" mody były spodnie skórzane, których nogawki mogły być odpinane zamkiem błyskawiczny. Ojciec Myriam tego wszystkiego szybko się nauczył. Po roku już został wspólnikiem (inwestując własne pieniądze w rozwój zakładu) właściciela – dość starego Żyda, który przechodził powoli na zasłużoną emeryturę.

    To dość "miękkie lądowanie" w nowej rzeczywistości nie wpłynęło jednak korzystnie na kondycję rodziny. Ojciec coraz bardziej zdradzał zainteresowanie młodymi kobietami żydowskiego (i nie tylko) pochodzenia, które tłumem przyleciały z różnych zakątków byłego Związku Sowieckiego. W finale doszło do rozwodu rodziców Myriam. Było to dla niej tym bardziej przykre, że w tym czasie poznała chłopaka żydowskiego pochodzenia, którego rodzina była osiadła w Izraelu (wcześniej Palestynie) już od kilku pokoleń. Matka Myriam jeszcze zdążyła być na jej weselu, ale już po kilku miesiącach wyleciała do Kanady.

    Tam poprosiła o azyl i go, dziwnym trafem,  otrzymała. Był to jeszcze okres, kiedy obywatele Izraela, którzy byli wcześniej obywatelami byłego Związku Sowieckiego, korzystali z "łatwiejszej ścieżki" w uzyskiwaniu azylu. Skarżyli się oni na oba kraje, których byli obywatelami, i to trafiało do przekonania niektórym urzędnikom imigracyjnym w Kanadzie.

    Myriam, po ukończeniu szkoły średniej, uzyskała pracę w zakładzie strzyżenia zwierząt, a szczególnie psów. Okazało się, że nastąpił boom w zapotrzebowaniu na tego rodzaju usługi. Szło jej nieźle. W międzyczasie urodziła  syna. Mąż pracował w zakładzie przewozowym swojego ojca. Ale po trzech latach małżeństwa wpadł w sidła nowych doznań ze strony "świeżego towaru" z dawnego  Związku Sowieckiego, podobnie jak wcześniej ojciec Myriam.

    Myriam poskarżyła się matce, a ta natychmiast kazała jej przyjechać do siebie do Kanady. Była już tutaj dość dobrze urządzona, prowadząc dobrze prosperujący zakład fryzjerski i masażu (w części erotycznego). Myriam posłuchała matki, oświadczając mężowi, że od niego odchodzi. Było to dla niego, a szczególnie dla jego rodziny, szokiem. Ale Myriam już myślała o "Nowym Świecie".

    Przybyła do Toronto z synkiem jako turystka, pragnąca odwiedzić swoją matkę. Ale już po miesiącu udała się, wraz z wynajętym przez matkę agentem imigracyjnym, do urzędu imigracyjnego i wypełniła dokumenty "na uciekiniera", czyli refugee. Procedura trwała rok. W tym czasie Myriam pracowała u matki w zakładzie. Była też bombardowana telefonami męża, który ją gorąco przepraszał, obiecywał zmianę postępowania i kreślił przed nią świetlaną przyszłość. Miał bowiem odziedziczyć już wkrótce po ojcu jego dobrze prosperującą firmę.

    Myriam w końcu dała się przekonać. Przez agenta powiadomiła władze imigracyjne Kanady, że rezygnuje ze starań o pobyt stały w Kanadzie, i któregoś dnia wyleciała z synkiem do Izraela. Mąż rzeczywiście "ścielił przed nią róże". Było to jakby odnowienie ich małżeństwa. Urodził im się drugi synek. Oboje byli niezwykle szczęśliwi. Rodzina męża też była zauroczona potomkami i robiła, co mogła, aby wszystko układało się jak najlepiej.

    Ale po roku od urodzenia się drugiego synka mąż Myriam ponownie ruszył na połowy. Z tym że tym razem został sam doszczętnie "upolowany" przez jedną uroczą Żydówkę, nowo przybyłą z Rosji. Nic nie pomogły gromy ze strony jego rodziców. Wyprowadził się od Myriam i dzieci i zamieszkał z kochanką.

    Myriam pracowała w swoim zawodzie fryzjerki psów, a dzieci były przez nią odwożone do przedszkola. Mieszkała w niedużym mieście w środkowym Izraelu. Ale na któryś weekend pojechała z dziećmi do krewnych do Hajfy. W drugim dniu pobytu na to miasto spadły rakiety terrorystów palestyńskich. Był to początek wojny Izraela z tym ugrupowaniem terrorystycznym, umocnionym w południowym Libanie.

    Myriam była przerażona. Zadzwoniła natychmiast do matki, opisując, co się dzieje. Ta namówiła ją do ponownego przylotu do Kanady. Może gdyby Myriam wykazała trochę więcej sprytu i zakupiła bilety lotnicze dla siebie i dzieci w obie strony, może przeszłaby gładko kontrolę w porcie lotniczym. Ale ona nie bardzo wiedziała jeszcze, czego chce. Przyleciała z intencją przeczekania wojny, ale w podświadomości tkwiła w niej też myśl, że być może pozostanie na stałe w Kanadzie. Żal jej było wydać dodatkowe kilkanaście setek dolarów na bilety powrotne, jeśli miałyby się zmarnować.

    Strażnik graniczny odesłał ją na przesłuchanie do oficera imigracyjnego, a ten szybko odszukał na komputerze, że Myriam już przed kilkoma laty starała się o status uciekiniera. Teraz też mówiła, że uciekła od wojny i chce ten czas przeczekać u matki w Kanadzie. Ale to oficerowi wydało się podejrzane. Bo a nuż w ciągu kilku tygodni Myriam ponownie zwróci się o przyznanie jej statusu uciekiniera?

    Każde wszczęcie takiej sprawy kosztuje sporo pieniędzy kanadyjskiego podatnika, a obowiązkiem oficera było chronić budżet Kanady przed pochopnymi w swoich decyzjach przybyszami z innych krajów. Średni koszt postępowania o uznanie kogoś za uciekiniera, niezależnie czy sprawa kończy się dla niego pomyślnie, czy też nie, wynosił wówczas około pięćdziesięciu tysięcy dolarów.  

    W tej sytuacji Myriam została odesłana z dziećmi do aresztu imigracyjnego, gdzie z miejsca zaczęła stwarzać ponadprzeciętne trudności. Jej narzekania spowodowały, że zgodzono się na wydanie dzieci jej matce. Ale ona pozostała w areszcie.

    Zaczęła się jej ciągła walka ze strażniczkami. Nie przestrzegała regulaminu aresztu, odzywała się do strażniczek wulgarnie. Poskarżyły się oficerowi imigracyjnemu. Ten przeprowadził z Myriam rozmowę ostrzegawczą, grożąc, że jeśli nie zmieni swojego postępowania, to zostanie wysłana do więzienia. Myriam trochę zmieniła swoje postępowanie. Ale odmawiała jedzenia. Była to ciągle forma protestu wobec, jej zdaniem, bezpodstawnego zatrzymania jej w areszcie. Wszak nie chciała pozostać na stałe w Kanadzie, a jedynie uchronić siebie i swoje dzieci przed śmiercionośnymi rakietami.

    To jednak nie przekonywało władz imigracyjnych. Myriam ponownie została ostrzeżona przez oficera imigracyjnego, że jeśli jej głodówka spowoduje, że będzie musiała być odwieziona do szpitala w celu sztucznego karmienia, to już nie wróci do aresztu, lecz zostanie odesłana do więzienia, gdzie dla takich jak ona jest miejsce, choćby dlatego, że w więzieniu jest zapewniona całodobowa opieka pielęgniarska, czego w areszcie nie ma. Myriam na to powiedziała "Boh pomoże". Co ciekawe, nie powiedziała "Jahwe", ale "Bóg". I tym razem, jak jej przodkowie, zamiast sama sobie pomóc, to scedowała to na "Boha".

    Przyszedł termin rozprawy, na której sędzia imigracyjny miał zdecydować, czy Myriam może wyjść z aresztu. Na rozprawę tę przybył dobrze płatny (opłacony przez matkę Myriam) adwokat żydowskiego pochodzenia, który jednak nie zdołał przekonać sędziego co do konieczności wypuszczenia Myriam z aresztu. Po tygodniu odbyła się jeszcze jedna rozprawa. Z tym samym wynikiem. Myriam wpadła we wściekłość. Głośno krzyczała obraźliwe słowa na sędziego. Ten poprosił oficera imigracyjnego o odesłanie Myriam do więzienia. Tak też się stało.

    Dopiero po dwóch tygodniach Myriam została odstawiona na lotnisko, gdzie czekały na nią, przywiezione przez jej matkę dzieci. Bilety powrotne wykupiła matka Myriam. Na szczęście w tym czasie już zakończył się  najgorszy okres bombardowań po obu stronach granicy Izraela.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.