Rodzina Cornelii wybyła z Polski znacznie wcześniej, tj. w okresie, kiedy Polska była wymazana z mapy Europy. Oficjalnie nazywana była przez zaborcę rosyjskiego Krajem Nadwiślańskim, a Polacy nazywali ten zabór Kongresówką, bo powstał z woli zaborców na Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku. Rodzina ta zamieszkiwała na terenach wschodnich dawnej Rzeczpospolitej, gdzie carat tolerował fakt zamieszkiwania tam Żydów. Ale na przełomie XIX i XX wieku zaczęły się pogromy organizowane przez władze carskie z ewidentnym zamiarem pozbycia się Żydów. Wielu z nich zginęło, a jeszcze więcej potraciło majątki. Z tobołkami na plecach, z gromadą dzieci, lądowali oni na terenie Nowej Anglii, gdzie przez pierwsze pokolenia żyli w większości w nędzy. Ale wielu z nich już w kolejnych pokoleniach robiło kariery. Zaczęli być zaliczani do elity, do zasiedziałej arystokracji finansowej i towarzyskiej. Dziadkowie Cornelii byli jednymi z nich. Jej rodzicom już nie wiodło się tak dobrze, ale dali jej wykształcenie i trochę zasobów finansowych. Jej rodzice odeszli od tradycyjnej religijności i obyczajowości żydowskiej. Faktycznie to przestrzegali tylko najważniejszych obchodzonych kilka razy w roku świąt.
Rodzina ojca Rebeki, dziewczynki, która znalazła się ze swoją matką w kanadyjskim areszcie imigracyjnym, miała znacznie krótszą historię na ziemi amerykańskiej. Przybyli oni tutaj jako nieliczni ocaleni w Polsce z holokaustu, czyli ludobójstwa zgotowanego im przez Niemców. Początkowo nie mieszali się z innymi. Tak jakby wspólnie przeżyte cierpienia tworzyły zaporę nie do pokonania, nie pozwalającą im wchodzić w inne środowiska, nawet żydowskie. Początkowo żyli w nędzy, ale już drugie pokolenie zaczęło wybijać się, szczególnie w wolnych zawodach, jak lekarze, prawnicy, pracownicy administracji państwowej. Wielu zaczęło stawać się bogatymi. Tworzyli oni nowobogacką elitę. Z trudem przebijali się do środowisk starej arystokracji, ale byli dynamiczniejsi i bariery między tymi dwoma środowiskami zaczęły się powoli kruszyć.
Ojciec Rebeki był młodym, wybijającym się adwokatem w Nowym Jorku. Jej matka natomiast pracowała w muzeum, bo ukończyła historię sztuki. Na jakimś przyjęciu towarzyskim spotkali się i wpadli sobie w oko. Oboje pochodzili z rodzin, które już nie bardzo przywiązywały wagę do tradycji. Mieszkali w mieście, gdzie można zachować anonimowość. Mieli własne mieszkania, więc spotykali się na przemian albo u niego, albo u niej. Po kilku miesiącach Cornelia przeprowadziła się do Michaela i zamieszkiwali wspólnie przez cztery lata. W drugim roku wspólnego mieszkania Cornelia zaszła w ciążę i urodziła córeczkę. Oboje uzgodnili, aby dać jaj na imię Rebeka.
Od urodzenia się Rebeki jakby wzmogły się naciski obu rodzin w kierunku zawarcia przez jej rodziców małżeństwa. Ale w miarę upływu czasu dla nich ta myśl była coraz bardziej odległa. Michael piął się w górę, wchodził w coraz wyższe sfery, a Cornelia, mimo posiadanego wykształcenia, dobrego pochodzenia i kultury osobistej, zaczęła się coraz bardziej zamykać w środowisku domowym, a nawet w sobie. Ześrodkowała swoją miłość na córce. Michael zaczął to najpierw dyskretnie, a później prawie otwarcie wykorzystywać. Obwiniał Cornelię o brak uczuć, co dawało mu przepustkę do stałego jej zdradzania. Najpierw była nieświadoma tego, co się wokół niej dzieje. Ale Michael coraz częściej nie wracał na noc do domu. Początkowe tłumaczenia, że musiał popracować nad ważnymi sprawami w biurze, czy też nagle wyjechać, nie burzyły spokoju Cornelii, ale wkrótce zaczęły się telefony i dziwne zachowania Michaela i jego kochanek na wspólnych towarzyskich przyjęciach. W końcu przyjaciółki Cornelii "z czystej przyjaźni" wyłożyły jej kawę na ławę. Zażądała od Michaela wyjaśnień. Ten początkowo kręcił, ale po kilku tygodniach jej "zrzędzenia" i "cichych dni" poinformował ją, że się wyprowadza. Uczynił to po kilku dniach. Wynajął apartament, w którym już bez skrępowania przyjmował kolejne przyjaciółki.
Michael bardzo kochał Rebekę. Poprosił Cornelię o możliwość zabierania jej na weekendy do siebie lub jego rodziców. Cornelia odmówiła. Michael starał się ją przekonać, że to jest również dla dobra dziecka. Ona się jednak zaparła. Uznała się za jedyną skrzywdzoną i jedyną, która ma prawo do tego dziecka. Nie pomogły nawet próby przekonywania jej przez jej rodziców, do których Michael zwrócił się z prośbą o interwencję. Wtedy zaczęła się prawdziwa wojna.
Michael był dobrym adwokatem, ale dla swojej sprawy poprosił o pomoc kolegę z tej samej firmy adwokackiej, w której pracował, który specjalizował się w sprawach rodzinnych. Ten ułożył plan postępowania, który miał doprowadzić do tego, co zamierzał Michael. Wszczął on postępowanie sądowe o umożliwienie widywania się z córką. Cornelia odmówiła. Sędzia przychyliła się do wniosku Michaela i Cornelia została zobowiązana do wydawania Rebeki jej ojcu co drugi weekend. Cornelia nie dostosowała się do tego orzeczenia. Michael interweniował w sądzie. Cornelię zaczęli nachodzić kuratorzy sądowi, którzy zaczęli pisywać coraz bardziej niekorzystne dla niej raporty. Wychodziła ona bowiem coraz bardziej z równowagi w związku z całą tą sprawą. Zaczęła mieć nadto myśli prześladowcze, że Michael porywa Rebekę. Zaczęła więc ostrzegać nauczycieli w szkole, do której uczęszczała Rebeka, aby nie wydawali jej jakiejkolwiek osobie. Kuratorki dotarły do szkoły i po rozmowach z nauczycielkami sporządziły kolejne niekorzystne dla Cornelii raporty.
Wówczas Michael wystąpił do sądu z wnioskiem, aby to jemu przyznano prawo do wychowywania córki, z prawem do jej odwiedzania przez matkę. Już sam ten wniosek i myśl, że mogłaby stracić córkę, doprowadzały Cornelię do szału. Po cichu sprzedała mieszkanie i wyprowadziła się na dalekie przedmieście. Wydawało się jej, że będzie mogła ukryć się tam przed Michaelem i sądem. Michael wynajął prywatnego detektywa, który z łatwością wyśledził nowe miejsce zamieszkania Cornelii i Rebeki. Michael uzyskał szybko decyzję z sądu o przyznaniu mu prawa do bezpośredniej opieki nad córką z ograniczoną możliwością odwiedzania Rebeki przez matkę, ale tylko w domu Michaela.
Cornelia nie stawiała się do sądu, ale orzeczenia dla niej niekorzystne zapadały. Któregoś dnia stawił się w mieszkaniu Cornelii urzędnik sądowy z policjantem i zabrali jej Rebekę. Cornelia po szaleńczej walce, nieomal fizycznej, po zabraniu jej córki popadła w apatię. Trwało to kilka tygodni. Zajęli się nią rodzice. Powoli wróciła do równowagi. Wówczas dopiero przeczytała orzeczenie sądowe, dające jej prawo kontaktów z córką. Zadzwoniła do Michaela i uzgodniła odwiedziny. Spotkanie matki i córki było radosne, ale krótkie. Powtórzyło się to jeszcze kilkakrotnie. Cornelia ustaliła, do której szkoły chodzi jej córka, i zaczęła ją obserwować, kiedy wracała ze szkoły do domu. Było to tak blisko, że córka wracała do domu sama.
Któregoś dnia Cornelia podeszła do wracającej ze szkoły do domu Rebeki i powiedziała jej, że zabiera ją ze sobą. Córka zapytała, czy tatuś się na to zgodził. Cornelia skłamała, że tak. Zabrała najpierw córkę do swojego mieszkania, gdzie miała już spakowaną walizkę z rzeczami dla siebie i córki, i stamtąd taksówką pojechały na lotnisko. Najbliższym samolotem wyleciały do Toronto.
Cornelia wymyśliła sobie plan, że ucieczka do sąsiedniego kraju uchroni ją przed "jawną niesprawiedliwością" (za jaką uważała fakt odebrania jej córki), co pozwoli jej na ponowne jej odzyskanie. Na lotnisku od razu powiedziała oficerowi imigracyjnemu, że zwraca się o status uciekiniera, bo chce odzyskać swoją córkę. Oficer imigracyjny natychmiast, ale dyskretnie, powiadomił władze amerykańskie o zatrzymaniu kobiety z dzieckiem. Tam już wiedzieli o zaginięciu Rebeki, które zgłosił policji jej ojciec.
Cornelia wraz z córką umieszczone zostały w areszcie imigracyjnym. To odosobnienie nie wpływało przygnębiająco na Cornelię. Miała "na własność" swoją córkę dzień i noc. Trwało to jednak tylko trzy dni. Michael uzyskał bowiem decyzję kanadyjskich władz imigracyjnych o wydaniu mu córki, nad którą opiekę prawomocnym wyrokiem sądowym on powiadał. Odebrał on córkę osobiście z aresztu w Toronto i zabrał ją samochodem do Nowego Jorku.
Cornelia przebywała w areszcie jeszcze dalsze cztery dni. Przez ten czas nie wykazywała jakiegoś załamania. Zamknęła się w sobie, jakby zobojętniała na świat.
Czasami pojawiający się na twarzy tej inteligentnej kobiety uśmiech, kiedy musiała rozmawiać z kimkolwiek, był jakby nienaturalny, tylko kącikami ust; oczy pozostawały niezmienione, jakby wbite jeszcze głębiej w oczodoły tej szczupłej, ale wysportowanej kobiety. Z kolei została ona odwieziona aresztanckim vanem do Niagara Falls i tam oddana na granicy władzom amerykańskim.
Aleksander Łoś