Najpierw z Izraela wybyli rodzice. Były to jeszcze czasy, kiedy Kanada dość przychylnie traktowała tych podwójnych uciekinierów: z dawnej strefy komunistycznej i z Izraela. Kiedy rodzice dostali stały pobyt w Kanadzie, ściągnęli do siebie trzech synów i dwie córki. W Izraelu pozostał tylko Yan. Główna przyczyna tkwiła w tym, że kiedy nastąpił exodus rodzeństwa do Kanady, on odbywał służbę wojskową w armii izraelskiej. Ale chyba nie to tylko było przyczyną, że odłączył on od stada. Był on jakby odmieńcem i z wyglądu, i z charakteru. Jego kaukaski wygląd nawet budził zastrzeżenia jego ojca, czy aby jest jego synem. Był jakiś dziwny, różnił się wyraźnie wyglądem od rodzeństwa i nie był podobny do żadnego z rodziców.
Druga odmienność polegała na jego zupełnym braku chęci i umiejętności biznesowych. Było mu zupełnie obojętne, co robi, czy i ile zarobi. Wystarczało mu to, co miał, a miał niewiele. Ukończył szkołę w Izraelu i zaraz został powołany do wojska. Nie był osiłkiem, nie interesowały go sporty czy tężyzna fizyczna. Przed wojskiem pracował jako kuchcik i pomywacz w jakiejś knajpce. Kiedy podał tę informację w czasie okresu unitarnego w wojsku, to jego bezpośredni dowódcy nie mieli wyboru, jak tylko zakwalifikować go do kuchni wojskowej. Bo innych zdolności nie przejawiał. Nie miał w sobie nic z agresywnego kandydata do oddziałów bojowych. Godził się na rolę popychadła. To mu w ogóle nie przeszkadzało.
Pobieżny obserwator mógł go nadto wziąć za trochę opóźnionego w rozwoju. Ale tak nie było. Yan był dobrze rozeznany w rzeczywistości, znał dobrze historię świata, a szczególnie historię Izraela. Nowa jego ojczyzna bardzo mu się podobała. Po wojsku, już nie mając wokół siebie najbliższej rodziny, zamieszkał w pobliżu kibucu, a pracował jako najemny pracownik w kuchni tej komuny. Nie był jej członkiem, nie miał wpływu na decyzje, co uprawiać i hodować, nie miał prawa do zysków. On po prostu pracował 10 godzin dziennie, przygotowując posiłki dla członków i pracowników oraz ochotników, których zawsze było sporo.
Przyjeżdżali z różnych zakątków świata. Byli to głównie młodzi Żydzi, ale nie tylko. Pracowali zwykle przez kilka tygodni, wykonując najprostsze prace, i odjeżdżali z poczuciem wspólnoty z Ziemią Obiecaną. Niektórzy członkowie wspólnoty, mieszkając na jej terenie, głównie jednak pracowali poza samym gospodarstwem.
Byli to na przykład nauczyciele, lekarze, inżynierowie. Ale zachowywali członkostwo spółdzielni. Według Yana, kibuc, w którym mieszkał, dobrze prosperował. Był zadowolony ze swojego życia z jednym wyjątkiem: nie miał w pobliżu siebie rodziców i rodzeństwa.
Po kilku latach separacji z nimi postanowił ich odwiedzić. Tym bardziej że rodzice mu się starzeli. Kiedy Yan przybył do nich do Toronto, ojciec miał prawie 70 lat, a matka przekroczyła 65 lat. Zamieszkał u nich. Nic za to nie płacił, ale jednocześnie miał być ich stałym opiekunem. Spełniał swoją rolę w sposób naturalny, synowski. Mimo kilkuletniej rozłąki, mimo odmienności wyglądu i charakteru tego syna od innych dzieci, stosunki ich układały się bardzo dobrze.
Rodzice zaproponowali, aby Yan pozostał z nimi na stałe. W tym celu skierowali go do agentki imigracyjnej, która pomogła mu wypełnić dokumenty osoby starającej się o status uciekiniera politycznego. Procedura trwała dwa lata, ale decyzja była dla Yana odmowna. Bo jakaż mogła być motywacja uznania go za uciekiniera politycznego z demokratycznego kraju, jakim jest Izrael? Wówczas agentka zmieniła formę i Yan starał się o prawo pozostania w Kanadzie na zasadach humanitarnych. Głównym motywem było to, że cała jego najbliższa rodzina zamieszkiwała w Kanadzie, a nadto, że musi się opiekować starszymi, chorującymi rodzicami. W finale i te starania zakończyły się niepowodzeniem, bo urzędnik imigracyjny uznał, że do opieki nad rodzicami jest w Kanadzie sporo rodzeństwa Yana.
Yan po złożeniu dokumentów imigracyjnych uzyskał prawo do pracy. Rodzice odwodzili go od tego, mówiąc, że ich emerytury i posiadane zasoby pieniężne zupełnie wystarczą na utrzymanie syna. Ale on postanowił być samodzielny finansowo. Zatrudnił się jako kierowca. Rozwoził małym samochodem części samochodowe z hurtowni do warsztatów samochodowych. Pracę tę sobie chwalił, choć pracodawca, chyba tylko dlatego, że sam był Żydem, zatrudnił go dzięki wstawiennictwu ojca Yana i tolerował jego wygląd.
Kiedy odpadły wszelkie motywy pobytu Yana na terenie Kanady, został poproszony o opuszczenie jej terytorium. On tego nie uczynił, ale też nie poszedł w podziemie. Mieszkał w dalszym ciągu z rodzicami i pracował, choć zezwolenie na pracę już mu się skończyło. Pewnego pięknego dnia odwiedziło go dwóch panów z urzędu imigracyjnego, oświadczając, że go zatrzymują z powodu nielegalnego pobytu w Kanadzie. Został osadzony w areszcie imigracyjnym.
Tam Yan zaadaptował się do życia bez problemów. Był osobnikiem bezkonfliktowym. W czasie jego pobytu w areszcie przebywało tam kilku byłych obywateli Związku Sowieckiego. Szczególnie w czasie wspólnych spacerów stale z nimi rozmawiał o wspólnym losie, jaki ich spotkał, o przeżyciach dawnych, jeszcze z czasów sowieckich, bliższych, tych izraelskich, i tych najbliższych, kanadyjskich. Yan zadziwiał ich znajomością historii, polityki, kultury i obyczajów. Kiedy inni wybrzydzali, on im tłumaczył, dlaczego tak się stało, dlaczego tak jest. Nie narzucał swoich poglądów, ale swoją wiedzą doskonalącego się samouka, doskonałego obserwatora, był jakby przywódcą duchowym dla ludzi, który byli prawie lub całkowicie ateistami.
Yan przebywał w areszcie imigracyjnym prawie dwa miesiące. W tym czasie odbyło się kilka rozpraw, w czasie których miała zapaść decyzja co do zwolnienia Yana z aresztu. Spotykał się stale z odmową, mimo gotowości jego rodzeństwa do zapłacenia kaucji, bo pobyt jego w Kanadzie był dość długi, a wcześniejsze żądania urzędu imigracyjnego o dobrowolny wyjazd on zupełnie ignorował. Zapadła decyzja, że ma on być deportowany bezpośrednio z aresztu.
Yan opowiadał o swoich problemach z uśmiechem. Uśmiech ten było widać głównie w jego kruczoczarnych oczach. Bo obfity zarost zakrywał prawie całą twarz. Yan planował powrót do kibucu, który traktował jako swoją bazę życiową. Wojna czy niebezpieczeństwo związane z konfliktem izraelsko-palestyńskim go nie niepokoiły.
Na koniec ujawnił swoją jeszcze jedną odmienność. Otóż oświadczył, że on, Żyd z dziada pradziada, mieszkający na stałe w Izraelu, będący obywatelem tego judaistycznego państwa, jest katolikiem. Rodzice jego to tolerowali, sami będąc prawie ateistami, zachowującymi tylko pewne obyczaje żydowskie.
W Kanadzie mógł praktykować religię katolicką bez problemów, choć czasami wzbudzał zdziwienie swoim wyglądem w kościele, do którego uczęszczał w Toronto.
W Izraelu robił to dyskretnie. Nie dlatego, aby groziło mu jakieś niebezpieczeństwo, ale w celu zachowania spokoju, w celu niewywoływania sensacji, czy większego niż trzeba zainteresowania swoją osobą.
Aleksander Łoś