Teodor był synem robotnika i robotnicy. Żyli oni w zasklepionej biedzie w małym miasteczku na granicy ze Związkiem Sowieckim, a później już wolnej Ukrainy. Sam też został robotnikiem. Pracował jako spawacz do czasu powołania go do odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Chyba z uwagi na niski wzrost, a jednocześnie bardzo dobrą sprawność fizyczną został czołgistą, a ściślej strzelcem karabinu maszynowego w czołgu produkcji sowieckiej. Myślał nawet o pozostaniu w wojsku na zawodowego, ale pod koniec trzyletniej służby miał dość. Połowę czasu spędził, pracując wraz z innymi żołnierzami na różnych budowach socjalizmu. Oczywiście za darmo. Nic to nie miało wspólnego ze szkoleniem wojskowym.
Po wojsku trochę popracował, pokręcił się po kraju, nawet odwiedził Jugosławię, która sprawiła na nim wrażenie kraju dobrobytu, wolnego, z możliwościami, w porównaniu z jego siermiężną Rumunią. Mając dwadzieścia trzy lata, wykorzystując dopiero co stworzone możliwości legalnego wyjazdu z kraju, wybrał się do Francji z myślą, że jeśli wróci do kraju, to dobrze sytuowany finansowo. Dostrzegał bowiem, że dokonujące się zmiany w jego kraju nie idą we właściwym kierunku. Formalnie obalono realny komunizm, a zalęgły się rządy oligarchii kradnącej, ile się da.
W Paryżu Teodor trafił do punktu rekrutacji do Legii Cudzoziemskiej. Odbycie przez niego dopiero co służby wojskowej i dobra sprawność fizyczna sprawiły, że dostał się w szeregi tej formacji. Najpierw miał odbyć 14-tygodniowy trening sprawdzający. Po tym, tak jak każdy inny rekrut, miał podjąć decyzję: tak czy nie. Teodor powiedział nie. Już bowiem ten trening dał mu poznać, co go czeka po podpisaniu pięcioletniego kontraktu. Dodatkowo nastrój grozy dalszych treningów i służby przedstawiali podoficerowie, znęcający się nad rekrutami.
Po opuszczeni szeregów Legii Teodor dołączył do grona takich samych jak on trampów, którzy wyrwali się z Rumunii. Było ich osiemnastu. Po kilku dniach rozmów i rozważań, co robić dalej, podjęli męską decyzję. Postanowili udać się za ocean. Uważali, że tylko tam będą mieli szansę na sprawdzenie się i wypłynięcie. O powrocie do Rumunii nie było mowy. Udali się do jednego z portów francuskich i tam rozpoczęli kilkudniową obserwację. Podzielili się na trzy równe grupy i zdecydowali, że przepłyną Atlantyk w kontenerach. Mieli odpływać co dwa tygodnie. Pierwsza grupa, po dopłynięciu, miała powiadomić kolejną o powodzeniu akcji i udzielić rady, co udoskonalić w programie. Kolejna miała to samo uczynić w stosunku do ostatniej czekającej grupy.
Pierwsza grupa dostała się do kontenera i po dwóch tygodniach rzeczywiście powiadomiła drugą, że już są w Stanach i zmierzają do Michigan do rodzin i znajomych. Teodor należał do drugiej grupy. Zabrali zapas wody i żywności i umościli sobie gniazdko w kontenerze. Po ośmiu dniach podróży zabrakło im wody. Wtedy zaczęli pić szampan francuski, którym był załadowany ten kontener. Był to jedyny okres, kiedy Teodor, sportowiec i abstynent pił alkohol. Po dwunastu dniach podróży zostali wyładowani. Stali unieruchomieni przez dwa dni. Nikt nie otwierał kontenera. Panował w nim potworny upał, brak było wody i skończyła się żywność. Postanowili więc działać. Byli przewidujący i zabrali ze sobą przecinak, młot i nożyce do cięcia blachy. Zamka nie dało się przeciąć, bo był zbyt solidny.
Kiedy, patrząc przez szpary, zorientowali się, że zapadła noc, rozpoczęli mozolną pracę. Przecinakiem i nożycami wycięli otwór w ścianie kontenera, przez który zdołali się przecisnąć na zewnątrz. Aż byli zdziwieni, że łoskot, jaki wywołali, nie ściągnął nikogo. Po wyjściu zorientowali się, że są na olbrzymim składowisku kontenerów i nikogo nie było widać wokoło.
Wydostali się z terenu portowego, zadzwonili do kolegów, którzy przybyli do Stanów przed nimi i zapowiedzieli swój do nich przyjazd. Zadzwonili też do czekających na wiadomość kolegów w porcie francuskim. Była to ostatnia rozmowa z nimi. Później się dowiedzieli, że ta ostatnia grupa kolegów została wykryta przez filipińską załogę statku i wyrzucona za burtę na środku oceanu.
Teodor natomiast dotarł do Michigan i tam rozpoczął swój dziesięcioletni pobyt w Stanach. Najpierw myślał o szybkim powrocie do Rumunii. Ale w miarę upływu czasu czuł się coraz lepiej, bezpieczniej, dostatniej. Zmieniał kilkakrotnie pracę, ale w końcu znalazł taką, która stała się jego stałym zawodem. Układał płytki, marmury, budował kominki itp. Zdał test i uzyskał prawo jazdy. Kupił samochód. Był przystojny, podobał się kobietom. Nie hulał za bardzo, ale czuł coraz bardziej, że jest u siebie. Wprawdzie dwukrotnie wpadał, ale amerykański system prawny oceniał jako niezwykle łagodny. Dwukrotnie bowiem nie przedłużył swojego prawa jazdy. Kiedy został zatrzymany przez policję z nieważnym prawem jazdy, to został w ciągu doby postawiony przed oblicze sędziego, który wlepił mu grzywnę. O jego status w Stanach nikt nie pytał.
Kryzys wywołał jego krajan. Teodor miał zresztą jak najgorsze zdanie o własnych rodakach i starał się trzymać od nich z dala. Ale tak się złożyło, że musiał pracować z jednym z nich. Najpierw było nieźle. W czasie długich godzin wspólnej pracy opowiadali sobie wzajemnie swoje dzieje, tak że kolega wiedział, że Teodor jest nielegalnie w Stanach. Kiedy doszło między nimi do nieporozumienia, ten współpracownik powiadomił władze imigracyjne o Teodorze. Któregoś dnia zadzwonił do Teodora urzędnik imigracyjny, pytając o jego dane. Z kolei zapytał go, czy przebywa w Stanach legalnie. Teodor odpowiedział, że nie. Wówczas urzędnik poprosił go o przyjście następnego dnia do jego biura. Kiedy Teodor to uczynił, to dano mu możliwość odwołania się od decyzji o wydaleniu. Na rozprawę sądową czekał rok. Sędzia polecił mu wyjechać dobrowolnie ze Stanów w ciągu czterech miesięcy. Teodor zgodził się z tą decyzją i faktycznie poleciał do kraju rodzinnego.
Nie widział rodziny dziesięć lat. Zabrał swoje oszczędności i tak rodzicom, jak i młodszemu bratu, który był świetnym bokserem, kupował na miejscu prezenty.
Doposażył domek rodziców, pomógł w jego remoncie. Ale już po kilku tygodniach wiedział, że tam i tak jak oni żyć nie może. Obrzydzenie go ogarniało na nędzę życia w stronach rodzinnych, na brak pracy, perspektyw, bogacenie się bogatych kosztem tych, którzy nie mieli dojścia do koryta.
Teodor na czarnym rynku kupił oryginalny paszport irlandzki. Nie musiał go nawet przerabiać. Z paszportem tym udał się do Irlandii. Przeszedł kontrole bez problemu. Kilka dni pokręcił się po Dublinie i stwierdził, że dominują w nim imigranci z Polski. Ale nie to było przyczyną decyzji Teodora. On pragnął powrotu na stare śmieci. Wiedział, że powrót bezpośredni do Stanów może skończyć się więzieniem. Postanowił więc dostać się tam poprzez Kanadę. Przyleciał do Toronto i trudno powiedzieć, co spowodowało, że kontroler skierował Teodora do kontroli do oficera imigracyjnego. Ten zapytał go, czy jest Irlandczykiem? Powiedział, że tak. I już oficer miał go zwolnić, ale jeszcze poprosił o pokazanie, ile ma pieniędzy. Teodor wyjął portfel i kiedy zaczął wyjmować euro, oficer wziął ten portfel i go opróżnił. W portfelu były jakieś dokumenty rumuńskie. Oficer wówczas zapytał Teodora, czy jest Rumunem? Ten potwierdził i przyznał się, że nie miał wyjścia i że posłużył się paszportem irlandzkim, aby móc przybyć do Kanady. Teodor został umieszczony w areszcie imigracyjnym. Oficer imigracyjny powiadomił go, że może zostać wypuszczony z aresztu, jeśli jakiś obywatel kanadyjski zapłaci za niego kaucję. Teodor zadzwonił do kolegi, który mieszkał w Toronto, ale ten powiedział mu, że właśnie wyjeżdża do pracy do Stanów, ale po kilku dniach wraca i postara mu się pomóc. Faktycznie, po tygodniu Teodor został zwolniony za kaucją.
Pobył miesiąc w Kanadzie, złożył w urzędzie imigracyjnym wniosek o uznanie go za uciekiniera politycznego, ale ciągnęło go do Michigan. Namówił kolegę i ten, będąc zawodowym kierowcą w jednej z firm przewozowych, przewiózł go w kontenerze do Stanów.
Aleksander Łoś