farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Galimatias narodowościowy

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Połowa rodów królewskich w Europie, w tym brytyjski, ma w sobie jakiś ułamek krwi Radziwiłłów, spolszczonych książąt litewskich. Jakieś krople krwi tego rodu płyną w części klanu Kennedych w Stanach Zjednoczonych. Dzisiejsi monolityczni Polacy to mieszanka różnych plemion słowiańskich z domieszką krwi germańskiej, tatarskiej, normandzkiej itd. Znaczna liczba ludzi, zapytana o pochodzenie wymienia dwa, trzy lub więcej powiązań narodowościowych czy plemiennych, z których pochodzą.

Vladymir zapytany, czy jest Rosjaninem, odpowiedział, że nie. Zapytany, czy jest Ukraińcem, też zaprzeczył. A wszak są to typowe imiona występujące w tych krajach. Zapytany, gdzie się urodził, Vladymir odpowiedział, że w Kazachstanie. Na stwierdzenie, że w ogóle nie wygląda na Kazacha, zdecydował się nakreślić krótko swoją genealogię. Dodatkową ciekawostką było to, że Vladymir miał armeńskie nazwisko.

Otóż jego dziadek ze strony ojca był Żydem, dzisiaj mówi się, że białoruskim. Ale faktycznie był on Żydem polskim, przechrztą z woli jego rodziców, którzy przeszli na katolicyzm. Jego rodzina mieszkała w granicach Rzeczpospolitej Polskiej, które to ziemie dzisiaj przynależą do Białorusi. Kiedy w 1941 roku Niemcy napadły na swojego niedawnego sojusznika, czyli Związek Sowiecki, który pomógł im pokonać i rozebrać Polskę, dziadek Vladymira nie zdołał uciec przed szybko posuwającymi się Niemcami i znalazł się na polskich ziemiach, teraz będących pod butem germańskim. Już po kilku tygodniach został zatrzymany przez Niemców i odesłany do obozu pracy. Mimo, że Niemcy wymordowali ponad trzy miliony jego współplemieńców, to jemu jakoś udało się przetrwać. Kiedy jednak wrócił z niewoli, na już sowiecką Białoruś, to szybko został aresztowany przez NKWD i zesłany do Kazachstanu, jako potencjalny wróg tego "najlepszego z ustrojów".

Tam też spotkał babkę Vladymira. Jej rodzice, drobnoszlacheccy, mieli mały folwarczek w pobliżu miejsca zamieszkiwania jego dziadka na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej. Kiedy Sowieci zagarnęli te tereny w 1939 roku, natychmiast aresztowali rodziców jego babki, wraz z nią, mającą wówczas kilka lat, jako ewidentnych wrogów ludu, i zesłali ich do Kazachstanu, na "rehabilitację". Tam rodzice babki zmarli w czasie pierwszej, ciężkiej zimy, a ich jedyna córka została zabrana do państwowego domu dziecka. Tam została zupełnie zruszczona, ale w jej papierach zapisano, że urodziła się na Białorusi, więc traktowano ją jako Białorusinkę.

Z kolei po kądzieli rodzina Vladymira miała pochodzenie azjatyckie. Jedna babka była pół Kazaszką, pół Mongołką. Jeden z dziadków był Ormianinem, ale zesłanym za jakieś tam przewinienia przeciw władzy sowieckiej do Kazachstanu. Drudzy dziadkowie mieli pochodzenie niemieckie. Ale kiedy likwidowano autonomiczną republikę Niemców nadwołżańskich, to część jej mieszkańców zesłano również do Kazachstanu. Surowy klimat miał ich oduczyć wywyższania się i traktowania innych narodów sowieckich z góry.

Kazachski klan rodziny Vladymira był dość spory i stanowił mieszankę różnych ras i kultur. On sam wyglądał na Europejczyka. Ukończył szkołę elektroniczną i jego hobby były komputery. Były to jeszcze nowinki w jego stronach, ale on chłonął wszystko, co wpadało mu w sprawach komputerów w ręce. Sielanka nie trwała długo. W wieku 19 lat został wcielony do Armii Czerwonej i skierowany do wojsk kolejowych. Budowali i remontowali linie kolejowe i w teorii chronili je przed potencjalnym wrogiem. Sprowadzało się to do darmowej roboty. Vladymir miał być kierowcą, ale w praktyce wykonywał prace remontowe. Któregoś dnia, kiedy pracował przy rozbiórce dźwigu, który miał być zmontowany w innym miejscu, spadł i uszkodził sobie kręgosłup. Został zwolniony do cywila i pozostał częściowym inwalidą w wieku dwudziestu lat. Oczywiście, żadnego odszkodowania nie otrzymał. Kiedy wrócił do domu, rodzina wybierała się na stałe do Niemiec.

Wykorzystano papiery jednego z dziadków i rodzice wraz z dorosłym Vladymirem i jego dwojgiem młodszego rodzeństwa przenieśli się do Frankfurtu. Ojciec odnalazł tam jakichś krewnych, a nadto znajomych, którzy już wcześniej się przenieśli. Mieszkali tam cztery lata. Emigracja nie służyła związkowi rodziców Vladymira. Nadto nie nadchodziły papiery legalizujące ich pobyt w Niemczech.

Matka Vladymira któregoś dnia spakowała się i wraz z dziećmi poleciała do Izraela. Liczyła na to, że tam zostanie zaakceptowana, z uwagi na częściowo żydowskie pochodzenie jej dzieci. Zostali zaakceptowani, ale w papierach odnotowano, że są pochodzenia białoruskiego. Tak to wyszło władzom imigracyjnym Izraela po przeanalizowaniu dokumentów i zeznań matki Vladymira. Otrzymali pomoc socjalną, a po roku obywatelstwo Izraela. Po tym zaczęły się problemy. Koszty utrzymania były duże, a dochody małe. Matka Vladymira wytrzymała w Izraelu łącznie trzy lata.

Któregoś dnia spakowała dwójkę młodszych dzieci, teraz już nastolatków, i poleciała do Kanady. Vladymir został, bo zakochał się w pewnej rosyjskiej imigrantce.

Mieszkał z nią jeszcze dwa lata, ale kiedy ten związek się rozpadł, i on dołączył do matki i rodzeństwa. Mieszkając jeszcze w Izraelu, był wzywany do stawienia się do wojska, ale później to wezwanie było odwoływane i pouczano go, że po jakimś czasie otrzyma kolejne wezwanie do odbycia kilkumiesięcznej służby wojskowej.

Matka Vladymira była już na krawędzi wydalenia z Kanady, ale powołała się na względy humanitarne, oczerniając Izrael, jak tylko się dało (dyskryminowanie jej i dzieci, wobec braku traktowania ich jako Żydów) i otrzymała wraz z nieletnimi dziećmi prawo stałego pobytu w Kanadzie. Kiedy po dwóch latach od rozstania dołączył do nich Vladymir, to musiał już, jako dorosły, starać się samodzielnie o stały pobyt. Matka opłaciła mu doradczynię imigracyjną rosyjskiego pochodzenia i ta wysłała dokumenty do władz imigracyjnych. Po roku nadeszła odmowa. Wówczas Vladymir już sam opłacił tę samą agentkę (którą klienci nazywali adwokatem, choć nim nie była), spędził z nią kilka godzin, opracowując odwołanie z powołaniem się na względy humanitarne, i spokojnie czekał. Odpowiedzi nie otrzymał przez dalsze dwa lata.

Vladymir radził sobie nieźle w Kanadzie. Najpierw pracował na budowach, później przy instalacji okien, ale wszystko to było dla niego za ciężkie. Wielokrotnie ból kręgosłupa powalał go z nóg. Ciągle doskonalił się w komputerach. Było to jego hobby. Któregoś dnia stało się jego pracą. Został zatrudniony przy instalowaniu programów komputerowych dla małych firm, jak również do wszelkich remontów z tym związanych. Był w tym coraz lepszy. Na sugestię szefa, że musi dobrze reprezentować firmę, kupił sobie nowego lexusa. Dobre zarobki pozwalały mu na ten zbytek.

Po dwóch tygodniach od zakupu samochodu przekroczył prędkość, został zatrzymany przez policjanta, który po sprawdzeniu jego danych w sieci komputerowej stwierdził, że osobnik ten jest poszukiwany od dwóch lat przez władze imigracyjne. Zatrzymał Vladymira i przekazał oficerom imigracyjnym, którzy umieścili go w areszcie imigracyjnym. Oświadczyli oni Vladymirowi, że jego doradczyni imigracyjna nigdy nie wysłała jakiegokolwiek pisma odwoławczego w jego sprawie. Nadto pisma wysyłane na jego poprzedni adres z wezwaniem do stawienia się do urzędu imigracyjnego pozostawały bez odpowiedzi. Wydano więc nakaz poszukiwania i deportacji.

W areszcie Valdymir toczył krótką walkę o wypuszczenie go za kaucją, ale ją przegrał. Władze imigracyjne były zdecydowane pozbyć się tego "starego przypadku" i zamknąć jego akta. Z kolei Vladymir toczył bój o wysłanie go nie do Izraela, ale do ojca do Niemiec. Vladymir miał prawo stałego pobytu w Niemczech, bowiem po miesiącu wylotu jego matki z dziećmi do Izraela, na adres ojca Vladymira nadeszły dokumenty legalizujące pobyt całej rodziny w Niemczech. Ojciec Vladymira dzwonił i pisał do żony i dzieci z prośbą o powrót, ale ten związek małżeński już się rozpadł. Teraz jednak Vladymir pragnął skorzystać z możliwości zamieszkania w Niemczech. Za żadne skarby nie chciał wracać do Izraela. Uprzedni, pięcioletni pobyt w tym kraju wspominał bardzo źle. Nadto obawiał się, że może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej za niestawienie się do odbycia służby wojskowej. Batalię tę też przegrał.

Liczył jednak na łut szczęścia. Otóż leciał do Izraela ze zmianą samolotu we Włoszech. Najpierw liczył na to, że może dostanie do ręki swój paszport w Mediolanie i planował stamtąd polecieć do Niemiec. Jeśliby to nie wyszło, to na pewno miał otrzymać swój paszport w Tel Awiwie. Planował więc, że nie wychodząc z lotniska, kupi natychmiast bilet i odleci do Niemiec. Liczył na to, że nie będzie sprawdzany dokładnie na lotnisku, lub też, że w komputerze na lotnisku nie będzie figurował jako poszukiwany. Martwił się nadto tym, że pozostawia bez pomocy matkę i siostrę. Obie bowiem były na zaawansowanym etapie zakładania sklepu z obuwiem importowanym, głównie z Hiszpanii i Włoch. Nawet odbyły podróż na wystawy do tych krajów, wynajęły już lokal w Toronto. Vladymir miał im ten biznes skomputeryzować.

Ten mieszaniec narodowościowy szukał swojego miejsca na tej ziemi. Nie był to jakiś wałkoń, obieżyświat, kryminalista, ale normalny, młody człowiek, który zasługiwał na to, aby móc żyć gdzieś spokojnie, nie wadząc nikomu. Do jego wielowątkowych powiązań narodowościowych dodać należy jeszcze to, że jego matka żyła w Kanadzie w konkubinacie z Tatarem posiadającym obywatelstwo kanadyjskie, który opuścił przed dziesięcioma laty swój rodzinny Krym.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.