Obydwaj ci panowie ożenili się w stosownym wieku i po kilku latach rozwiedli, mając po jednym dziecku. Aleksander, inaczej Oleg, a jeszcze bardziej prywatnie Misza, służył czternaście lat w armii sowieckiej. Doszedł do stopnia starszego porucznika. Trzy lata służył w Afganistanie. W środowisku, po ojcu, traktowany był jako Żyd, ale w dokumentach, w wyniku sugestii przełożonych, zapisano, że jest Ukraińcem.
Wystąpił z armii, kiedy rozsypywał się Związek Sowiecki. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, tym bardziej że porzuciła go żona dla jakiegoś nowobogackiego "Ruskiego". Misza postanowił zostać technikiem dentystycznym. Najpierw przez rok praktykował u kolegów, a później sam ruszył na szerokie wody. Poszło mu nadzwyczaj dobrze. Zarabiał coraz lepiej. Kupił najpierw jeden, a później drugi dom, dobry samochód. Utrzymywał córkę, która z nim mieszkała.
Po kilku latach prosperity żona brata robiła wszystko, aby obu braci skłonić do stałego przeniesienia się do Izraela. Misza poleciał tam z córką. Zapewnił jej utrzymanie (wynajmował jej odrębny pokój) i wykształcenie do ukończenia szkoły średniej. Pracował ciężko, a mimo to nie stać go było na opłacenie córce studiów. Poprosił byłą żonę, aby to ona teraz zajęła się ich wspólną córką. Sprzedał jeden z domów w Kołomyi za 5,5 tysiąca dolarów amerykańskich i przekazał te pieniądze byłej żonie, aby mogła opłacić studia córki. Drugi dom sprzedał i pieniądze przekazał swoim rodzicom.
Kiedy Misza jeszcze mieszkał na Ukrainie, odwiedziła ich siostra ojca, która mieszkała w Kanadzie, a konkretnie w Niagara Falls. Ojciec Miszy poszukiwał jej latami, bo została zabrana na roboty przymusowe do Niemiec w 1943 roku, kiedy miała 12 lat. Po tym ślad po niej zaginął. Okazało się, że wiedział o niej brat ojca, który z siostrą korespondował i otrzymywał od niej systematycznie paczki. Obawiał się, że siostra, wiedząc o istnieniu drugiego brata, będzie dzielić pomoc na nich dwóch. Kiedy ciotka Miszy odkryła istnienie drugiego brata, to natychmiast przyleciała do niego. Została przyjęta po królewsku. Zapraszała brata i Miszę do odwiedzenia jej w Kanadzie.
Kiedy Misza, po pięciu latach pobytu w Izraelu, miał już dość tam życia, z uwagi na upały i odmienne obyczaje od tych, w jakich wyrósł, zadzwonił do ciotki do Kanady, że chce ją odwiedzić. Ona nie wiedziała, że Misza mieszka w Izraelu. Sądziła, że załatwianie wylotu z Ukrainy zajmie mu sporo czasu. A tu po trzech dniach od rozmowy Misza stanął w drzwiach jej domu. Zaskoczenie było zupełne. Ciotka zgodziła się, aby Misza zamieszkał u niej na jakiś czas. On prosił ją, aby pomogła mu w starcie życiowym w Kanadzie. Początkowo zgodziła się, ale już po paru tygodniach jej córka, która mieszkała w pobliżu, zaczęła Miszy wypominać, że jest na garnuszku jej matki. Misza zabrał, co miał, do plecaka i odjechał taksówką do St. Catharines.
Tam zobaczył napis w języku ukraińskim na jednym z domów. Wszedł do środka. Okazało się, że był to lokal, gdzie uczęszczali Ukraińcy, Rosjanie, Polacy.
Przysłuchał się toczonym rozmowom. Usłyszał mowę w trzech językach, które dobrze rozumiał. Zwrócił się w pewnym momencie do rozmawiających po rosyjsku o pomoc, przedstawiając swoją sytuację. I otrzymał tę pomoc. Dostał zakwaterowanie i pierwszą pracę, a później już poszło wszystko pomyślnie.
A oto druga historia. Bronek, pochodzący z Warmii w Polsce, był z zawodu mechanikiem samochodowym, ale kryzys ekonomiczny pchnął go do produkcji i sprzedaży lodów, handlu na targowiskach itp. W końcu, na zaproszenie kolegi, wylądował w Kanadzie. Wykonywał różne prace, głównie w budownictwie i rozbiórkach. Ale najbardziej podobała mu się praca przy kładzeniu asfaltu na drogach. Przyzwyczaił się do smrodu smoły. Zarobki były niezłe.
Misza głównie pracował na farmach. Dwa lata "przy kapuście", dwa lata "przy truskawkach", a rok różnie. Łącznie pięć lat w Kanadzie. Bronek prawie osiem. Nie kontaktowali się z władzami imigracyjnymi. Żyli, nie wadząc nikomu, i pragnęli, aby inni też pozostawili ich w spokoju.
Obaj w ostatnich dwóch latach poznali panie pochodzące z tych samych co oni krajów. Obie panie przebywały w Kanadzie tak jak oni, nielegalnie. Obie były ładne, a przy tym pracowite.
Najpierw wpadł Bronek. Były to jego urodziny. Przyjaciółka postanowiła nie zapraszać żadnych gości. Przygotowała przyjęcie tylko dla nich obojga. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jej pragnienie, aby uprzyjemnić swojemu ukochanemu mężczyźnie ten wieczór. Miała ładny głos. Więc zaczęła śpiewać. Trochę wypitego alkoholu spowodowało, że śpiew był dość głośny. Po jakimś czasie do mieszkania ktoś zadzwonił. Kiedy Bronek otworzył, w progu stało dwóch policjantów. Okazało się, że zadzwoniła po nich sąsiadka, włoskiego pochodzenia, która już wcześniej miała do nich o coś pretensje. Policjanci sprawdzili dokumenty obojga i po sprawdzeniu ich danych w komputerze zatrzymali ich i przewieźli do aresztu imigracyjnego.
Misza mieszkał tymczasowo w Toronto, bo tu miał ostatnią pracę. Jego przyjaciółka mieszkała w Hamilton. Właścicielami domu, w którym wynajmował pokój w suterenie, byli z pochodzenia Ukraińcy. On raczej niski, taki fajtłapa życiowy. Ona postawna, z pretensjami. Już po kilku dniach od zamieszkania u nich Miszy zaczęła się do niego mizdrzyć. On udawał, że tego nie zauważa. Kiedy jednak stała się bardziej natrętna, to powiedział jej, że ma przyjaciółkę, którą kocha i której nie zamierza zdradzać.
Od tego czasu co kilka tygodni słyszał od gospodyni, aby się wynosił. W końcu zdecydował, że to zrobi. Spakował się w piątek i zamierzał wyprowadzić się do kolegi, który wynajmował podobny pokój w suterenie. Mieli go dzielić po połowie za zgodą właściciela domu. Prawda, że w ten piątkowy wieczór, po pracy, Misza wypił z kolegami kilka kieliszków. Kiedy wracał do domu późno wieczorem, to natknął się przy wejściu do domu na swoją gospodynię. Ta z miejsca zaczęła wyzywać go od pijaków. Jemu nerwy puściły i nazwał go "bladzią". Poszedł do swojego pokoju. Ale już po godzinie został zbudzony przez dwóch policjantów. Nie bardzo wiedział, co się dzieje. Odpowiedział coś, wyszarpnął trzymaną przez policjanta rękę. Ten walnął go pięścią w oko, powalił na łóżko i skuł kajdankami.
Zawieziony został do aresztu imigracyjnego, po stwierdzeniu przez policjantów, że przebywa w Kanadzie nielegalnie.
Przygody obu panów z paniami na tym się nie skończyły. Nie dotyczyło to ich przyjaciółek, ale ich koleżanek. Otóż Bronek i jego pani mieli zaprzyjaźnione małżeństwo polskiego pochodzenia. Wspólnie spędzili wiele wieczorów. Kiedy Bronek zadzwonił z aresztu, prosząc o pomoc, bo uzyskał zgodę na wypuszczenie go za kaucją w kwocie trzech tysięcy dolarów, to znajomy pan, który nie miał jeszcze uregulowanego do końca pobytu w Kanadzie, powiedział mu, że żona jego wraca następnego dnia z urlopu na Dominikanie i na pewno następnego dnia pośpieszy Bronkowi z pomocą.
Liczył na to, że kiedy wyjdzie na wolność, to będzie miał możliwość wyciągnięcia z aresztu również swojej przyjaciółki. Kiedy zadzwonił na drugi dzień do kolegi, to ten powiedział mu, że powiadomił żonę o problemie Bronka, ale ona miała umówioną wizytę u fryzjerki i że po tej wizycie się z nim skontaktuje. Mimo upływu całej doby pani ta w ogóle nie zadzwoniła i nie skontaktowała się z Bronkiem ani jego panią. Bronek uniósł się ambicją i sam też już nie dzwonił do tej pani o pomoc.
Miszy przyjaciółka miała bliską znajomą, ukraińskiego pochodzenia, która miała obywatelstwo kanadyjskie, jak również jej mąż. Poprosiła ją o pomoc. Ta wyraziła zgodę. Misza uzyskał zgodę na wypuszczenia z aresztu za kaucją w kwocie trzech tysięcy dolarów. Miał te pieniądze, a właściwie dał je na przechowanie swojej przyjaciółce. Poprosił ją teraz o przekazanie tych pieniędzy na "wykupienie" go z aresztu. Przyjaciółka wykonała jego polecenie i przekazała gotówkę swojej znajomej. Kiedy na drugi dzień nikt nie powiadamiał Miszy, że już wychodzi na wolność po wpłaceniu za niego kaucji, zaczął wydzwaniać tak do swojej przyjaciółki, jak też do jej znajomej, którą zresztą też dobrze znał ze wspólnych przyjęć, kiedy przyjeżdżał do Hamilton. Dzwonił przez całą dobę. Nikt nie podnosił telefonu w domu znajomej.
Obaj panowie spędzili kolejny tydzień w areszcie, aż znaleźli kolegów, którzy wpłacili za nich kaucje.
Aby nie być posądzonym o antyfeminizm czy jednostronne patrzenie na realia życia imigrantów w Kanadzie, chciałbym poinformować Szanownych Czytelników, że z powodzeniem mógłbym się podzielić doświadczeniami i opisać je pod tytułem "Problem z panami!".
Aleksander Łoś