Z Kuby Kubańczykom nie jest łatwo się wyrwać. Reżim pilnuje granic. Bo gdyby było inaczej, to jak w tym dowcipie o dawnej NRD, gdzie rządził Honecker, Fidel Castro (czy też jego brat Raul, gdyby tego pierwszego zabrakło), byłby ostatnim, który gasiłby światło w ostatnim pokoju, przed wyniesieniem się z tej pięknej wyspy.
Bo Kuba, na tle innych wysp karaibskich, ma chyba najpiękniejszą, naturalną przyrodę i wszelkie warunki, aby zapewnić jej mieszkańcom przynajmniej średni dobrobyt. Reżim (może komunistyczny, a na pewno dyktatorski) kontroluje dokładnie poczynania swoich obywateli.
Jednym ze słabszych momentów tej kontroli są kontakty z cudzoziemcami. Nie można tego zupełnie zakazać, bo wszak z tego źródła płyną dewizy, za które przywódcy, gadający godzinami o sprawiedliwości i równości, mogą kupować dla siebie mercedesy i BMW, gdy dla przeciętnego obywatela problemem jest nabycie roweru.
Pewną uprzywilejowaną grupę stanowią ci, których dopuszczono do obsługi zagranicznych turystów. Bo oficjalne zarobki tych pracowników specjalnie nie odbiegają od innych, ale oni mają możliwość dostania prezentów, lub napiwków od zadowolonych z ich usług turystów. Na szczycie tych extra możliwości jest tak bliskie poznanie gościa, że ten (lub ta) po zakończeniu turnusu i po powrocie do Kanady wysyła oficjalne zaproszenie do odwiedzenia go (jej) w Kanadzie. A po tym już tylko jeden krok i już się jest poza zasięgiem reżimu.
Miguel urodził się w trzecim co do wielkości mieście Kuby. Jego ojciec był majstrem budowlanym, a mama lekarzem. Ojciec nie miał materiałów do budowy, a więc głównie podlegli mu pracownicy coś tam łatali w rozpadających się budynkach, a matka bardziej zajmowała się leczeniem medycyną naturalną, bo dobrych leków w aptekach nie było. Starszy brat Miguela też był lekarzem. Miał zacięcie naukowe i był wykładowcą w Akademii Medycznej w Hawanie. Studiowało tam sporo cudzoziemców, którym reżim kubański, dla celów propagandowych, fundował prawie darmowe studia.
Miguel nie zdradzał zainteresowania nauką. Ukończył wprawdzie obowiązkową szkołę średnią, ale faktycznie to był bez zawodu. Nauczył się jednak kilku przydatnych rzeczy poza szkołą. Najpierw objawił zainteresowanie do mechaniki samochodowej. Głównym przedmiotem zainteresowania był chevrolet ojca, wyprodukowany w 1950 roku. Samochód był ciągle na chodzie dzięki smykałce ojca, jego kolegi mechanika i później już Miguela. Samochód ten miał oryginalną karoserię. A wszystko co w środku, to już był cały konglomerat tego co się dało zdobyć.
Kiedy oryginalnego silnika już nie dało się naprawić, wstawiony został silnik od Wołgi. Te samochody były darem od ZSRS dla bratniego narodu kubańskiego, czytaj jego przywódców. Kiedy jeden z nich rozbił taki cenny dar, to karoseria poszła do kasacji, a reszta trafiła do prywatnych odbiorców. Ojcu Miguela udało się, dzięki łapówce, zdobyć silnik. Ale inne części pochodziły od Łady, jeszcze inne od Toyoty, itd.
Drugą rzeczą, która interesowała Miguela, to uczenie się angielskiego. Uczenie się języka głównego wroga jest w tym kraju podejrzane. Ale Miguel wyszukał gdzieś jakieś stare samouczki, jeszcze sprzed czasów rewolucji, mama wystarała się, poprzez swoich pacjentów, o słownik hiszpańsko-angielski. Rodzice też opłacili mu prywatnego nauczyciela. To dało też Miguelowi dobry start do realizacji trzeciej sfery zainteresowań.
Poczynił starania w kierunku zatrudnienia się w ośrodku wczasowym dla cudzoziemców. Była to droga przez mękę. Musiał przejść przez kontrolę specjalnych służb. Nie tylko on, ale i cała jego rodzina.
W końcu Miguel zaczął pracować w takim ośrodku, najpierw jako kelner w stołówce, a następnie jako bartender. Nauczył się szybko robienia doskonałych trunków i kawy (w tym mieszanki tych dwóch głównych składników w postaci np. „kawy hiszpańskiej”), co przyciągało klientów, którzy nie skąpili mu napiwków, którymi jednak musiał się dzielić z szefem, aby nie stracić intratnej pracy.
Na bazie powyższego, Miguel skupił się na realizacji kolejnego planu. Był raczej niskiego wzrostu, ale miał czyste hiszpańskie rysy, ładną sylwetkę i gorącą krew.
Niejednej dziewczynie zawrócił w głowie, niejedna nastoletnia koleżanka lądowała w jego łóżku. Kiedy Miguel kończył późno w nocy swoją pracę, to z kolei, zdarzało się, że lądował w łóżkach turystek, głównie z Kanady. Działo się to zwykle pod koniec okresu pobytu tych pań na wczasach. Niektóre obiecywały napisać do niego, ale na tym się kończyło. Dla tych pań była to jedna z nielicznych atrakcji kubańskich.
Kiedy już pierwszego dnia po wylądowaniu Maria, 22-letnia Kanadyjka, pojawiła się w barze, w którym pracował Miguel, natychmiast coś między nimi zaiskrzyło. I już tejże nocy byli razem. I tak do końca dwutygodniowego turnusu. Maria obiecała napisać do Miguela. Ale zrobiła nie tylko to. Po miesiącu otrzymał od niej zaproszenie. Po kilku miesiącach starań uzyskał paszport i zezwolenie na wylot na urlop do Kanady.
Miguel w torontońskim porcie lotniczym wpadł w ramiona Marii, która zawiozła go do swojego małego, ale wygodnego mieszkania. Była samodzielna. Po ukończeniu college'u pracowała jako asystentka dentystyczna. Nastąpiła powtórka z upojnych nocy na Kubie. W Kanadzie była właśnie wiosna, która dodawała skrzydeł parze kochanków. Miguel miał jednomiesięczną wizę turystyczną, ale kiedy minął ten okres oboje postanowili, że nie wróci na Kubę.
Maria załatwiła wszelkie formalności i zawarli oni związek małżeński w urzędzie stanu cywilnego. Następnie wystąpiła do władz imigracyjnych o sponsorowanie Miguela, jako swojego małżonka.
Miguel nawiązał kontakt z legalnymi i nielegalnymi imigrantami z Karaibów. Za ich pośrednictwem uzyskiwał doraźne prace. Nie dawało to ani dużych pieniędzy, ani satysfakcji. Był trochę sfrustrowany. Nie chciał być ciężarem dla Marii, choć ona zapewniała, że jej zarobki są wystarczające na skromne życie, a po uzyskaniu przez Miguela prawa stałego pobytu, nastąpią dla nich jeszcze lepsze czasy.
Miguel nie wytrzymał okresu próby. Kiedy jeden z kolegów zaproponował mu sprzedaż narkotyków w jego rejonie, Miguel przystał na to. Handel ten, przynoszący faktycznie dobre dochody trwał dokładnie miesiąc. Któregoś wieczora Miguel został zatrzymany na ulicy przez patrol policyjny. Został przeszukany i znaleziono przy nim dwie małe paczuszki narkotyku. Został aresztowany i przewieziony do komendy policji.
Policjanci szybko ustalili, że Miguel jest nielegalnym imigrantem. Zrezygnowali z oskarżenia o handel narkotykami, ale wydali go w ręce oficerów imigracyjnych, którzy przewieźli go do aresztu imigracyjnego. Żona Miguela podjęła natychmiast starania o wypuszczenie. Zaangażowała adwokata. Oferowała kaucję. Ale ani oficerowie imigracyjni, ani sędziowie imigracyjni, którzy trzykrotnie rozpatrywali sprawę Miguela, nie wyrazili zgody na zwolnienie z aresztu.
Gdyby nie przyłapanie na handlu narkotykami sytuacja byłaby zupełnie inna. Zostałby wypuszczony za kaucją na wolność i nie byłoby mowy o wydaleniu na Kubę.
Wiadomym było bowiem, że jako osoba, która przedłużyła bezprawnie pobyt za granicą, trafiłby natychmiast do więzienia na Kubie. Ale naruszenie przez Miguela kanadyjskich przepisów karnych niwelowało zasadę nie odsyłania nielegalnych imigrantów do krajów, gdzie groziłoby im więzienie, tortury, a nawet śmierć.
Żona Miguela nie ustawała w walce o jego wolność. W końcu, po dwóch miesiącach pobytu w areszcie, został wypuszczony, po wpłaceniu przez Marię pięciu tysięcy dolarów kaucji. Trudno powiedzieć jaki był finał sprawy, ale niewątpliwie wspólna walka o zalegalizowanie pobytu Miguela w Kanadzie spajała jeszcze bardziej ich związek.
Wiele z takich związków kończy się zupełnie inaczej. Kubańczyk, czy Kubanka, po zalegalizowaniu ich pobytu w Kanadzie, albo natychmiast zrywa ze sponsorującym ich obywatelem Kanady, albo czyni to po wydojeniu go z pieniędzy przeznaczanych na prezenty dla nich i licznej rodziny na Kubie.
Doświadczyło tego również wielu Kanadyjczyków polskiego pochodzenia.