farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Wędrowcy

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Wielkie przemieszczania się ludności mają to do siebie, że wyrównują lub niwelują jakieś napięcia, w tym demograficzne. Kraj posiadający nadwyżkę ludzi pozbywa się ich, a kraj potrzebujący nowego narybku tych ludzi przyjmuje. Ale każda taka fala odbija się i część wędrowców bądź to szuka jeszcze innego miejsca do życia, lub wręcz wraca na stare śmieci.

Różne są motywy takich decyzji. Najczęściej wiąże się to z rozczarowaniem tym, co poszczególni ludzie spotykają u krańca swojej wędrówki. Często obraz nowego, do którego zmierzali, był wyidealizowany. Czasami w kraju rodzinnym nastąpiły zmiany, które eliminują motyw emigracji. Takie przypadki są dość częste wśród Polaków, ale również i innych ludzi z tzw. byłego bloku wschodniego.

Wienczysław, około 60-letni, postawny mężczyzna, trafił do kanadyjskiego aresztu imigracyjnego, kiedy po raz czwarty zamierzał tutaj pobyć kilka miesięcy.

Wcześniej nie miał problemów z dostaniem się do Kanady. Za czwartym razem drzwi przed nim zamknięto. Może powodem tego był fakt, że oficerem imigracyjnym przesłuchującym go była dość młoda pani pochodzenia polskiego. Może jej doświadczenie kazało jej nie dowierzać temu, co mówi ten przybysz z Kijowa, legitymujący się paszportem izraelskim.

Urodził się w małym miasteczku w pobliżu Donbasu. Po ukończeniu szkoły średniej zatrudnił się w kopalni, gdzie przepracował dwadzieścia jeden lat. Pracował na przodkach wysokości 60-70 centymetrów, wkuwał się w skałę węglową i odgarniał węgiel za siebie. Dla tego wysokiego mężczyzny nie było to łatwe, ale motywacji do wykonywania tej ciężkiej pracy było coraz więcej. Najpierw się ożenił, później wyposażał mieszkanie, z kolei trzeba było wykarmić i wychować dwie córki.

Kiedy rozpadł się Związek Sowiecki i Ukraina wybiła się na niepodległość, żona przypomniała sobie, że jest półkrwi Żydówką: jej matka była żydowskiego pochodzenia. Tak wybrzydzała na wszystko wokół, że jej mąż, pełnej krwi Ukrainiec, mówiący w tym języku, ale posługujący się na co dzień językiem rosyjskim, w końcu zgodził się na emigrację. Najpierw zamieszkali w Tel Awiwie, a później przenieśli się do Hajfy, gdzie Wienczysław dostał pracę jako doker. Głównie zajmował się przenoszeniem kontenerów ze statków. Ale pracował też i w innych zawodach, m.in. jako stolarz, produkując stoły.

Przy tej pracy spotkał rodaka, który, jak się okazało, urodził się w tym samym miasteczku co Wienczysław. Rozpoznali się wzajemnie i zaprzyjaźnili. To najpierw kolega wyraził swoją głęboką niechęć do życia w Izraelu. Obaj czuli się tu obco, obaj zostali namówieni do osiedlenia się w Izraelu przez żony Żydówki.

Małżeństwo kolegi się rozpadło i nie miał już motywu do życia w kraju, który go "uwierał". Kolega ten poleciał do Kanady i tam wsiąkł. Poznał tam rodaczkę, wdowę (z jedną dorastającą córką), która miała obywatelstwo kanadyjskie. Pobrali się, kolega uzyskał status stałego rezydenta Kanady. Wspólnie najpierw wynajęli lokal na restaurację, a po kilku latach byli już właścicielami restauracji położonej w okolicy Lakeshore i Islington w Toronto.

Kolega zaprosił Wienczysława i ten przyleciał go odwiedzić. Kolega dał mu do dyspozycji własne mieszkanie, bo właśnie kupił dom i się przeprowadził. Mieszkanie było opłacone na trzy miesiące i Wienczysław trzy miesiące zabawiał w Kanadzie. Kolega pomógł mu nawiązać pierwsze kontakty, ale już wkrótce Wienczysław dawał sobie sam radę, mimo braku znajomości angielskiego. Kupił sobie plan miasta i poruszał się bez problemu po Toronto.

Był człowiekiem niezwykle kontaktowym. Szybko poznał kilku rodaków i już w drugim tygodniu pobytu w Kanadzie miał pracę w firmie rozbiórkowo-budowlanej. Właścicielem był polski imigrant i większość pracowników też była polskiego pochodzenia. Ale byli wśród załogi również Ukrainiec i Rosjanin.

Wienczysław wrócił do Izraela, ale coraz mniej mu się tam podobało. Czuł się tam obco. Doskwierał upał. Żona, mimo że Żydówka, też coraz częściej zaczęła narzekać na wszystko wokół, z rozrzewnieniem wspominając dobre czasy na Ukrainie. W pamięci zatarło się to, co było złe. Jeszcze przez dwa lata trzymały ich w Izraelu studia córek. Najpierw starsza, a po roku młodsza ukończyła politechnikę w Hajfie.

Kropka nad i postawiona została po wyprawie za miasto. W dniu Paschy kilka rodzin ukraińskich, nieczujących żadnego związku z żydowską religią, wybrało się na całodniowy piknik do parku, położonego kilkanaście kilometrów od Hajfy. Kiedy biesiada była u szczytu powodzenia, nagle nadjechało kilka samochodów, z których wyskoczyli opatuleni w szmaty Arabowie i pałkami zmasakrowali wszystkich bawiących się na świeżym powietrzu mężczyzn. Kobiet i dzieci nie ruszali.

Wienczysław dostał dwa uderzenia w głowę, stracił na chwilę przytomność i po tym zostały mu dwie szramy na głowie.

Kiedy po tym zapadła ostateczna decyzja powrotu na Ukrainę, nie wyraziła na to zgody starsza córka. Ona jedna czuła się w Izraelu dobrze. Dostała dobrą pracę, poznała chłopaka, wyszła za mąż, kupili mieszkanie i mieli dwie dorodne córeczki. To nastąpiło później, w momencie rozstania córka była jeszcze panną, ale dobrze zaadaptowaną do samodzielności i odpowiedzialności.

Wienczysław, wraz żoną i młodszą córką, wrócił do swojego mieszkania w Donbasie. Przed wylotem z Ukrainy dał sąsiadce pieniądze na dokonywanie opłat za mieszkanie. Tak więc przez cały okres pobytu w Izraelu mieszkanie kwaterunkowe nie zostało im zabrane. Po powrocie odświeżyli je, zakupili nowe meble i poczuli się w pełni u siebie. Na Ukrainie nastąpiły zmiany demokratyczne. Wprawdzie szalała korupcja, mająca swoje źródła na samej górze władzy, ale to im za bardzo nie przeszkadzało.

Jedno, co najbardziej im doskwierało, to szalejąca przestępczość. Musieli się ciągle pilnować, aby nie być okradzionymi. Wokół powracających z zagranicy była atmosfera bogactwa i wielu miejscowych żuli czyhało tylko na okazję. Wienczysław doświadczył tego, kiedy po raz drugi wylatywał do Kanady. Kiedy znalazł się na podkijowskim lotnisku, to ukradziono mu 1500 dolarów amerykańskich, które miał w tylnej kieszeni spodni.

Dalsze dwa pobyty w Kanadzie Wienczysław sobie chwalił. Za każdym razem był serdecznie witany przez kolegę, który załatwiał mu mieszkania na trzymiesięczne okresy pobytu i pracy. Za każdym razem Wienczysław wracał do Donbasu z dodatkowym zastrzykiem gotówki.

Przylatywał do Kanady nie dlatego, że cierpiał niedostatek. Nie. Wiodło mu się nieźle. Młodsza córka wyszła za mąż, przeniosła się z mężem do Pietropawłowska, gdzie mąż jej otworzył i rozwijał firmę pozyskiwania drewna z lasów. Zakupił maszyny fińskie, zatrudniał 35 robotników, wiodło im się dobrze.

Wienczysław dostał emeryturę górniczą, jego żona również swoją. Wystarczyło im na godziwe życie. Nadto Wienczysław dorabiał sobie jako strażnik w prywatnej fabryczce. Jak mówił, aby mieć na cukierki dla wnuczek. Ale ciągnęło go do świata, a szczególnie do Kanady. Nie, żeby chciał się tu przenieść na stałe. Ale potrzebował takiego przewietrzenia co jakiś czas. Był zdrowy, w pełni sprawy fizycznie, a praca i grono kolegów w Kanadzie podtrzymywały to jego dobre samopoczucie.

Niestety, tę dobrą passę przerwała zbyt dociekliwa, zbyt domyślna pani oficer imigracyjny. Napisała obszerny raport, wyrażając swoje stanowisko, że Wienczysław przybył po raz czwarty do Kanady z zamiarem podjęcia tutaj nielegalnie pracy. Było to prawdą, ale Wienczysław nie czuł się jakimś przestępcą lub człowiekiem nieuczciwym, zabierającym komuś pracę. Twierdził, że wielu właścicieli małych firm poszukuje w sezonie wiosenno-letnim solidnych pracowników i taki jak on wypełnia lukę braku chętnych do pracy. Wprawdzie nie płacił w Kanadzie podatków, ale jednocześnie na okres zimy nie pobierał zasiłków dla bezrobotnych, tak jak mieszkający tu na stałe pracownicy sezonowi.

Wienczysław miał otwarty bilet powrotny. Kiedy po trzech dniach pobytu w areszcie sędzia imigracyjny wydał decyzję odmowną co do zwolnienia go z aresztu, Wienczysław zadzwonił do znajomej Ukrainki pracującej w biurze podróży, która zarezerwowała mu miejsce w samolocie do Kijowa.

Po dalszych dwóch dniach wracał do swojego rodzinnego kraju, ale niezrażony za bardzo do Kanady. Miał zamiar po jakimś czasie tutaj wrócić.
Miał nadzieję, że będzie miał więcej szczęścia i że swoje tu przyloty i powroty do domu będzie mógł jeszcze wielokrotnie powtórzyć.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.