farolwebad1

Talent

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

To słowo w starożytnym Egipcie określało ogromną sumę pieniędzy w złocie. Językoznawcy najprawdopodobniej przeprowadziliby dokładną analizę, jak to słowo zostało "przeflancowane" do języka polskiego, zmieniając cokolwiek swoje znaczenie. Bo stało się ono słowem określającym jakieś uzdolnienia, co też można uznać za skarb czy dar natury, który można wykorzystać, lub zmarnować.

Symbolem zmarnowanego talentu może być literacka postać Janka Muzykanta, dziecka z zupełnych nizin społecznych, niezwykle uzdolnionego muzykalnie, a któremu nie było dane, z uwagi na biedę i zacofanie, rozwinąć tego talentu. Postacią historyczną o niezwykłym talencie poetyckim, porównywalnym do dwóch największych poetów polskiego Romantyzmu Mickiewicza i Słowackiego, jest Kamil Baczyński, który został zabity w Warszawie przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej.

Tak więc mamy w historii ludzkości talenty spełnione i niespełnione, niewykorzystane z różnych przyczyn. Ale i w czasach współczesnych możemy wyłuskać spośród kilku miliardów ludzi żyjących na ziemi talenty: te wielkie, ale i te mniejsze, na mniejszą skalę, ale również mogące dać wiele całej masie ludzi przeciętnych. Gdyby je właściwie wykorzystano.

Mohamed Ali (która część to imię, a która nazwisko, trudno było dociec) urodził się w Afganistanie, na pograniczu z dawnym Związkiem Sowieckim, w czasach gdy ten twór jeszcze istniał. Później była to granica z Tadżykistanem. Choć ten kraj był formalnie niezależny, to jednak granicy, w wyniku jakichś umów, w dalszym ciągu pilnowali żołnierze rosyjscy. To pogranicze i te układy ujawniły pierwszy z talentów Mohameda: zdolności językowe. Mówił on oczywiści płynnie w swoim rodzinnym języku i potrafił porozumieć się w kilku narzeczach. Ale częste jego kontakty z żołnierzami rosyjskimi pozwoliły mu na nauczenie się języka rosyjskiego, bo faktycznie tylko oni pilnowali granicy. W mowie, bo pisać w ogóle nie umiał. Nigdy nie uczęszczał do żadnej szkoły.

Te kontakty nie były bezinteresowne. Mohamed, po osiągnięciu dziesiątego roku życia, stał się głównym dostarczycielem środków do życia dla swojej rodziny. Dziadek jego walczył z inwazyjnymi wojskami sowieckimi, a ojciec jego stracił obie nogi w tych walkach. Kiedy jednak wojna się skończyła, trzeba było żyć dalej. Wioska w górach, składająca się z kilkunastu prymitywnych chat, była miejscem walki o przeżycie każdego dnia. Były to górskie nieużytki, na których niewiele mogło się urodzić i wypaść.

Na małych poletkach biedni chłopi uprawiali mak, który w finale pozwalał na produkowanie opium. Była to wioska oddalona od głównych szlaków odbiorców tego surowca, który trafiał w formie uszlachetnionej na rynki międzynarodowe. Produkcja opium z tej biednej wioski zaspokajała głównie zapotrzebowanie rosyjskich żołnierzy pogranicza. Pośrednikiem w tym handlu stał się Mohamed. Bo znał język rosyjski i miał talent kupiecki. Wierzyły mu obie strony. Negocjował twardo i potrafił zaspokajać potrzeby tak mieszkańców swojej wioski, jak i żołnierzy rosyjskich. Sprzedawał Rosjanom również mięso baranie, samogon, a od nich dostawał głównie wyroby przemysłowe i paliwo, czyli ropę do dwóch starych traktorów i dieslowskiego aparatu prądotwórczego.

Kiedy Mohamed ukończył szesnaście lat, postanowił wyruszyć w szeroki świat. Nie widział perspektyw do życia dla siebie w rodzinnej wiosce. Miał uzbierane trochę pieniędzy. Pojechał do Kabulu i uzyskał po kilku tygodniach, dzięki wręczonej pośrednikowi łapówce, legalny paszport afgański. Z tym jedynym dokumentem, jaki w życiu posiadał i którego strzegł jak oka w głowie, wyruszył do kolejnych krajów. Najpierw udał się do Iranu, Jordanii, Libanu, później do Turcji. Niektóre granice pokonywał nielegalnie, a niektóre zupełnie legalnie. Już będąc w Turcji, za jakąś opłatą uzyskał blankiety wiz kilku krajów. Powklejał je na poszczególne strony swojego paszportu. Na niektórych granicach nie bardzo rozgarnięci pogranicznicy po przewertowaniu paszportu tego nastolatka przepuszczali go. W każdym z tych krajów ten kilkunastoletni chłopiec potrafił nawiązać kontakty z miejscowymi, szybko uczył się ich języka i dawał sobie radę z utrzymaniem się.

Potem schował się w kontenerze jakiegoś statku i po dwóch tygodniach podróży morskiej wylądował w Anglii. Wydostał się niezauważony, kiedy kontener otwarto do wyładunku towaru, i swoim zwyczajem szybko znalazł kontakt z diasporą arabsko-afgańską. Szybko też poznał język angielski. Głównie grając w koszykówkę z chłopcami w swoim wieku. Oni nie byli dociekliwi co do legalności jego pobytu w ich kraju. Ten chłopak średniego wzrostu, miał wrodzony talent do gry w koszykówkę. Gdyby był trochę wyższy, mógłby zasilić dobry amatorski zespół, a gdyby miał ze dwadzieścia centymetrów więcej, mógłby być gwiazdą koszykówki.
Z kolei Mohamed przedostał się do Francji. Na przedmieściach Paryża wsiąkł w środowisko imigranckie. Brał udział w paleniu samochodów, rozbijaniu sklepów. Nie do końca rozumiał, o co chodzi, ale skoro jego kumple to robili, to on nie chciał być od nich gorszy.

Tak w Anglii, jak i we Francji kontynuował swój wyuczony przez praktykę zawód handlarza narkotyków. Nie był za bardzo aktywny, działał ostrożnie, zarabiał tyle, aby przeżyć i trochę mieć w zapasie. Kilkanaście setek euro zawsze nosił przy sobie i nie dał się okraść, co było cudem, bo przebywał prawie stale w środowisku przestępczym. Mohamed jednak nie schamiał, nie zapuścił się. Mimo braku formalnego wykształcenia potrafił przyswoić sobie sposób postępowania człowieka kulturalnego. Taki trochę Arsen Lupin, czyli przestępca dżentelmen.

Ta międzynarodowa szkoła życia trwała cztery lata. W końcu Mohamed postanowił szukać miejsca, gdzie mógłby zalegalizować swój pobyt. Postanowił udać się do Kanady. Trudno powiedzieć, jak to się stało, że sprzedano mu bilet na samolot z Paryża do Toronto. Widocznie pogranicznicy francuscy mieli nakaz ścisłego kontrolowania przybywających, a jeśli któryś z nich, nawet z niezbyt legalnym dokumentem, chciał dobrowolnie opuścić ten kraj, to przymykano na to oko.

Mohamed w torontońskim porcie lotniczym został zatrzymany przez pierwszego kontrolera jakby w ostatniej chwili. Miał bowiem w paszporcie wizę kanadyjską, ale problem był z jej ważnością. Widocznie skradziona komuś została umiejętnie odklejona z oryginalnego paszportu, a następnie wklejona do paszportu Mohameda. Ale nie zmieniono daty jej ważności. Mohamed został odesłany do dokładniejszej kontroli i tam wyszło na jaw, że wiza jest nie jego. Tłumaczył, bez pośrednictwa tłumacza, bo mimo dwuletniego pobytu we Francji nie zapomniał języka angielskiego, że tylko taką metodą mógł się wydostać ze swojego ogarniętego wojną domową kraju. Spotkało się to ze zrozumieniem ze strony oficera imigracyjnego, który nie zainicjował odesłania Mohameda do więzienia, a jedynie skierował go do aresztu imigracyjnego.

Tutaj ten dwudziestoletni chłopak dał się natychmiast poznać z jak najlepszej strony. Polubili go tak współaresztanci, jak i strażnicy. Z tymi pierwszymi mógłby mieć kłopot, bo wielu z nich było ortodoksyjnymi muzułmanami. Imię i nazwisko tego młodego mężczyzny wskazywało, że jest on muzułmaninem. Ale w odróżnieniu od innych w ogóle się nie modlił. Był muzułmańskim wyrodkiem, ateistą.

Służył wielu aresztantom, niemówiącym po angielsku, jako tłumacz. Był poliglotą potrafiącym porozumieć się w co najmniej dziesięciu językach i wielu narzeczach. Gdyby miał status stałego mieszkańca Kanady, mógłby bez problemu znaleźć pracę jako tłumacz. Był jeden problem, nie umiał pisać w żadnym z języków, w których rozmawiał.

Talent koszykarski wykazał Mohamed w czasie pobytu na świeżym powietrzu. Na boisku koszykarskim został początkowo przyjęty wśród tych, którzy już dłużej przebywali w areszcie i prawie codziennie grali w koszykówkę, z pewną rezerwą. Grali głównie wysocy Murzyni. Wśród nich wyglądał on na niskiego, niemającego z nimi szansy. Ale szybko przekonali się, że jest z nich najlepszy. Jego ramię, piłka i kosz stanowiły jakby jedno. Z pięciu metrów w zasadzie każda rzucona przez niego piłka trafiała do kosza, z dystansu przeciętnie osiem na dziesięć. Rzucał też dla zabawy spod kosza jednego do drugiego przez całą długość boiska.

Przeciętnie co drugi rzut był trafiony. Piłka leciała łukiem na kształt lotu pocisku z moździerza i najczęściej, nie dotykając obręczy, trafiała do kosza. Niektórzy nie wierzyli własnym oczom, myśleli, że chybił, stawali pod samym koszem, aby się przekonać, czy te rzuty są celne. Były celne.

Dlaczego na boisku nie znalazł się jakiś trener drużyny koszykarskiej? Dlaczego ten talent sportowy i językowy tak się marnował? To dziecko wojny mogłoby, wykorzystując dane mu przez naturę umiejętności, doskonalić je, a może ujawniać i inne. Ale mu to nie było dane.

Po miesięcznym pobycie w areszcie został odesłany do Kabulu, stolicy swojego rodzinnego kraju.

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.