Są osoby kumulujące, przez swoje nieodpowiednie działanie, wszelkie negatywne konsekwencje tych swoich działań. Czasami to nie ich wina, ale osób, które powinny ponosić za nie odpowiedzialność.
Aż żal patrzeć w porcie lotniczym, jak miotają się starsze osoby, nieznające języka, niewiedzące jak się poruszać, aby trafić, w ramach przesiadki, do właściwego miejsca odlotu. A wszak można to zaaranżować, że odpowiednie służby, bez dodatkowych opłat, odbiorą taką osobę z samolotu, którym przyleciała, i zaprowadzą, a nawet zawiozą, jeśli mają problemy z chodzeniem, do właściwego miejsca odlotu.
Przykładem braku wyobraźni, a jednocześnie splotu nieprzewidzianych wypadków, niech będzie historia Katarzyny, osoby około 60-letniej, a więc doświadczonej życiowo, która zresztą zaliczyła już kilka zagranicznych podróży po Europie. Tym razem wybrała się za ocean, do Kanady.
Musimy posłużyć się jej wersją wydarzeń, bo innej nie mamy. Mieszkała w jednym z dużych polskich miast, gdzie, po przejściu na emeryturę po długoletniej pracy w sądzie jako kurator, dorabiała sobie, opiekując się około 90-letnią Danutą, która nie miała bliskich krewnych, ale zapewniła sobie dość dobre warunki życia, w tym możliwość zatrudnienia opiekunki.
Danuta przed laty przebywała przez dłuższy czas w Kanadzie wraz ze swoją, wówczas nastoletnią, córką. Obie po kilku latach tutaj pobytu otrzymały obywatelstwo kanadyjskie. Córka Danuty, po ukończeniu college'u, wyszła za mąż. Ze związku tego urodziło się dwoje wnucząt Danuty. Kiedy dzieci były małe, Danuta pomagała córce w opiece nad dziećmi. Kiedy jednak dzieci podrosły, Danuta była świadkiem szeregu awantur wszczynanych przez jej zięcia, też imigranta z Polski. Nie mogła już na to patrzeć. Zdecydowała się na powrót do Polski, kiedy jej córka stanowczo odmówiła rozstania się z mężem, do czego namawiała ją matka.
Po kilku latach Danuta została powiadomiona przez starszego wnuczka, że mama jego zmarła. Danuta dzwoniła, aby dowiedzieć się czegoś bliższego o przyczynie śmierci swojej córki, ale telefon zwykle odbierał jej zięć, który obcesowo odpowiadał, a w końcu rzucał słuchawką. Danuta już miała wówczas prawie 80 lat i nie bardzo miała możliwość wybrania się w podróż do Kanady.
Po latach dotarły do niej wieści, że córka jej nie zmarła w sposób naturalny, lecz została zabita, ale nie wykryto sprawcy zabójstwa. Danuta doszła do wniosku, że sprawcą zabójstwa był jej zięć. Dotarły też do niej informacje, że zmienił on preferencje seksualne i stał się homoseksualistą. To jeszcze bardziej utwierdziło Danutę w przekonaniu, że to on był mordercą jej córki.
W tym czasie, już od roku, Danuta zatrudniała Katarzynę jako swoją opiekunkę. Opowiedziała jej o swoich przeżyciach, w tym o swoim podejrzeniu co do przyczyny śmierci córki. Katarzyna, była pracownica sądu, doradziła Danucie, aby ta złożyła odpowiednie zawiadomienie w polskiej prokuraturze. Katarzyna zawiozła Danutę do miejscowej prokuratury. Tam spisano odpowiedni protokół, ale przesłuchujący zasugerował, że aby sprawa nabrała właściwego biegu, należałoby "podeprzeć" te zeznania i podejrzenia jakimiś dowodami.
W tej sytuacji Danuta postanowiła udać się w towarzystwie Katarzyny do Kanady. Zapłaciła za dwa bilety lotnicze. Katarzyna spakowała dwie duże i dwie mniejsze walizki. W dużych były w większości jej rzeczy, bo chciała się dobrze pokazać w Kanadzie. Danuta nie przywiązywała do tego wagi, a więc w bagażu znalazło się tylko trochę jej ciuchów. Jedynie w małych walizkach były rozdzielnie rzeczy Danuty i Katarzyny. Każda z nich zabrała ze sobą równowartość około dwóch tysięcy dolarów w różnych walutach. Danuta schowała swoje pieniądze w staniku. Katarzyna swoje pieniądze, bilet powrotny i wszelkie rzeczy osobiste włożyła do mniejszej walizki. Nawet nie zabrała żadnej torebki, nie chcąc się obciążać niczym, bo wiedziała, że będzie się musiała opiekować swoją leciwą podopieczną.
Leciały z przesiadką. Przed wejściem do kolejnego samolotu obsługa lotniska zaproponowała, a w zasadzie zabrała (bo obie nie mówiły w języku kraju tranzytowego) mniejsze walizki obu pań do luku bagażowego, bo samolot był pełny i nie było miejsca na bagaż podręczny w kabinie pasażerskiej.
Po wylądowaniu na lotnisku torontońskim panie otrzymały duże dwie walizki, ale brakowało dwóch mniejszych. Czekały obie kilka godzin, ale walizki te się nie pojawiały. Danuta, pamiętająca trochę z pobytu w Kanadzie język angielski, zaczęła się awanturować, ale nic to nie dało. W pewnym momencie wyszła na zewnątrz i od tego czasu Katarzyna już jej nie widziała. Przypuszczała, że mając pieniądze i adresy wnucząt, udała się taksówką do jednego z nich.
Danuta siedziała zrozpaczona na korytarzu lotniska. Próbowała z kimś porozmawiać. W końcu trafiła na sprzątaczkę pochodzenia ukraińskiego, która dość dobrze rozumiała język polski. Katarzyna powiedziała jej o swoich problemach. Sprzątaczka pomogła jej w ten sposób, że pozwoliła jej się przespać na ławce w pomieszczeniu magazynowym. Kiedy kończyła swoją zmianę, obudziła Katarzynę i ta ponownie zaczęła się plątać po lotnisku.
Jakimś sposobem Katarzyna znalazła się w lotniskowym urzędzie imigracyjnym. Nie była zatrzymana, tylko litościwa oficer imigracyjny próbowała jej wszelkimi sposobami pomóc. Poprosiła o pomoc tłumaczkę. Z jej pomocą ustaliła, jakie są problemy Katarzyny. Katarzyna miała zapisany jakiś telefon. Kiedy dzwoniono pod ten numer, to okazało się, że taki abonent nie istnieje.
Oficer oświadczyła jej, że biuro linii lotniczej, którą przyleciała do Kanady, będzie otwarte dopiero za kilka godzin. Zaproponowała jej kupno soku i kanapki.
Poprosiła Katarzynę, aby usiadła w poczekalni urzędu imigracyjnego. Kiedy wróciła z sokiem i kanapką, Katarzyna zaczęła krzyczeć, że została zamknięta. Oficer wytłumaczyła jej, że jest to poczekalnia i że może pojechać windą na jedno z pięter lotniska. Starała się podać Katarzynie to, co dla niej kupiła, ale ta odmawiała.
Oficer zaproponowała, że zaprowadzi ją w miejsce, gdzie przyjdą za kilka godzin pracownicy linii, którą przyleciała, i być może odzyska swój podręczny bagaż. Katarzyna jednak uciekła. Zaczęła zaczepiać kolejnych ochroniarzy i pracowników w mundurach, prosząc po polsku o pomoc. Nikt jej nie rozumiał. Oficer imigracyjny ponownie zaproponowała jej przez tłumaczkę pomoc i chciała jej wręczyć sok i kanapkę. Katarzyna uciekła jednak w głąb lotniska.
Pani oficer poinformowała swoich kolegów, że gdyby dostali sygnał o wałęsającej się kobiecie potrzebującej pomocy, aby ją powiadomili, bo ciągle była gotowa udzielić pomocy tej bezradnej, i wydaję się, trochę niezrównoważonej kobiecie. Myślała o powiadomieniu Czerwonego Krzyża, aby zapewniono Katarzynie nocleg i wyżywienie, ale nie mając z nią kontaktu, trudno było to zrealizować.
Prawdopodobnie Katarzyna szukała miejsca, gdzie był jej bagaż. Obawiała się, że może on być dostarczony na adres podany pracownikom lotniska przez Danutę. Tam też mogły dotrzeć małe walizki. Ale gdyby powiadomiła o tym osoby chcące jej pomóc, takiej pomocy by jej udzielono.
Trudno powiedzieć, jaki był dalszy los tej zagubionej kobiety: czy odnalazła swoją podopieczną (być może wysłała ona kogoś na lotnisko po swój bagaż), czy też, po odzyskaniu małej walizki z pieniędzmi i biletem powrotnym, uzyskała możliwość wcześniejszego powrotu do Polski. Mogła też trafić do schroniska dla bezdomnych, jeśli tą błąkającą się po lotnisku kobietą zainteresowaliby się policjanci lub strażnicy.
Aleksander Łoś