Kiedy po drugiej wojnie światowej Albania dostała się w ręce komunistów, najpierw czerpiących pierwowzory z Rosji sowieckiej, a później z maistowskich Chin, wszelkie przejawy religijności były tępione. Kraj stał się w zasadzie ateistyczny. Ale wielowiekowa obyczajowość częściowo została zachowana, choćby co do nadawanych dzieciom imion.
Stąd imię Sulejmana (było to imię, przed wiekami, wielkiego sułtana), mężczyzny 35-letniego, który pewnego dnia znalazł się w kanadyjskim areszcie imigracyjnym. Ale jeszcze ciekawsze było to, że uważał on się za katolika. Jak to się stało?
Urodził się w Tiranie i tam ukończył studia, ożenił się i podjął pracę w redakcji poczytnego pisma. Nie był dziennikarzem, ale pracownikiem technicznym: kierowcą, posłańcem, dystrybutorem itp. Pracy było sporo, a w okresie transformacji ustrojowej nawet nawał. Rozpad komunizmu w Albanii zaowocował anarchią, rozprzężeniem, korupcją, gangsterstwem, przekrętami.
Kiedy trzy władze wymienione na wstępie nie spełniały swojego zadania dziennikarze stali się śledczymi, demaskującymi przejawy zła. Taki kierunek obrało też pismo, w którym pracował Sulejman. Pismo i konkretni dziennikarze otrzymywali pogróżki od demaskowanych polityków i gangstero-biznesmenów. Nie przestraszyli się, a wręcz zintensyfikowali swoją działalność i misję.
Sulejman identyfikował się z tą działalnością. Któregoś dnia został wysłany przez redakcję, jako kierowca, z czołowym dziennikarzem pisma, celem zrobienia wywiadu z osobnikiem, który sam tkwiąc w korupcji, z jakiejś przyczyny postanowił odkryć przed społeczeństwem kulisy działań swoich szefów. Kiedy po zakończeniu z nim wywiadu Sulejman wracał do Tirany z odległego o kilkanaście kilometrów miasteczka, gdzie odbyło się tajne spotkanie, musiał się w pewnym momencie zatrzymać, bo przejazd blokowały dwa stojące w poprzek samochody. Samochód jego otoczyła grupa kilku mężczyzn, którzy wyciągnęli go i jego pasażera brutalnie z samochodu i zawlekli do pobliskiego lasku. Tam jeden z tych mężczyzn oświadczył dziennikarzowi, że wykonuje wyrok wydany na niego przez grono ludzi, którym przeszkadzał w działalności. Użył swojskiego, brutalnego i niecenzuralnego języka, ogłaszając ten wyrok, i trzema strzałami z pistoletu pozbawił on dziennikarza życia.
Tenże mężczyzna z kolei powiedział Sulejmanowi, że za wysługiwanie się takim "wszom" jak zastrzelony dziennikarz poniesie również karę. Padły dwa strzały. Sulejman zawył z bólu, padł na ziemię i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, zobaczył palący się redakcyjny samochód, którym wcześniej jechał. Zobaczył też, że za tym samochodem zatrzymał się inny, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Sulejman zaczął wzywać pomocy, której ci dwaj mężczyźni mu udzielili, wzywając telefonicznie pogotowie i policję. Kiedy swoimi paskami tamowali mu upływ krwi, opowiedział im pokrótce, co się stało.
W szpitalu natychmiast Sulejman został wzięty na stół operacyjny. Jeden z pocisków zgruchotał mu kość udową, a drugi rozszarpał lewą rękę od nadgarstka do łokcia. Operacja polegała głównie na poskładaniu, co się dało, zszyciu, zagipsowaniu. Po miesiącu pobytu w szpitalu i zdjęciu opatrunków Sulejman kulał bardzo na nogę, a jego ręka była kompletnie zdeformowana i niewładna od łokcia w dół.
W czasie leczenia żona Sulejmana namówiła go, aby uciekać z tego pogrążonego w korupcji i gangsterstwie kraju. W pół roku od napadu wylądowali na lotnisku torontońskim, gdzie zwrócili się o przyznanie im azylu politycznego. Oficer imigracyjny sporządził stosowny protokół, dał im do wypełnienia formularze celem wysłania do biura imigracyjnego.
Sulejman z żoną zostali zawiezieni przez taksówkarza do schroniska dla ubogich. Tam pracownicy socjalni pomogli im wypełnić dokumenty imigracyjne i inne pozwalające żyć w Kanadzie. Po kilku tygodniach dostali zapomogę, a z kolei dostali małe, sponsorowane przez rząd kanadyjski mieszkanie.
Sulejman dość szybko skorzystał z darmowej pomocy medycznej. Specjalista zakwalifikował go do operacji, po której mógł poruszać w łokciu przestrzeloną ręką. Dalsze usprawnienie czy to ręki, czy nogi nie wchodziło w rachubę, wobec znacznych ubytków kości, ciała, ścięgien i nerwów.
Po roku pobytu w Kanadzie Sulejman doczekał się syna. Po kolejnym roku jego żona zaczęła intensywne kursy angielskiego, kursy komputerowe i projektowania wyrobów przemysłowych. Po kolejnym roku dostała pierwszą pracę, a później kolejne, lepsze, lepiej płatne. Po pięciu latach pobytu w Kanadzie rodzinie Sulejmana cofnięto pomoc socjalną wobec dość dobrych dochodów jego żony. Zbiegło się to z dniem, kiedy otrzymali też pierwszą decyzję odmowną z urzędu imigracyjnego. Poszli do agentki imigracyjnej, która sporządziła odwołanie. Czekali dalsze dwa lata i ponownie przyszła decyzja odmowna i żądanie wyjazdu z Kanady. Agentka ponownie napisała pismo odwołujące się, podając szereg nowych faktów wskazujących, że w Albanii korupcja i przestępczość kwitną w najlepsze i w związku z tym jej klientowi grozi niebezpieczeństwo, gdyby tam wrócił.
Sulejmanowi urodziły się bliźniaki: synek i córeczka. Ochrzcili je. Bo już od dwóch lat rodzina ta była katolicka. Stało się to za sprawą sąsiada, imigranta polskiego pochodzenia. Przyjął na siebie nie tylko świadczenie pomocy sąsiedzkiej, ale również rolę apostoła. Już po roku znajomości rodzina Sulejmana została ochrzczona. Sąsiad ten został poproszony o bycie ojcem chrzestnym obojga bliźniaków.
Żona Sulejmana, kiedy jeszcze nie wiedziała, że jest w ciąży, straciła pracę. Źle się czuła, nie wiedząc jeszcze, że jest w ciąży. Odkładała poszukiwanie pracy. Później, kiedy już była pewna, że jest w ciąży, wpadła w panikę, jak sobie dadzą radę. Zwrócili się o pomoc socjalną i ją otrzymali. W tym też czasie otrzymali pismo z urzędu imigracyjnego domagające się opuszczenia przez nich Kanady. Kiedy nie reagowali na to, przyszło pismo wzywające ich na rozmowę do urzędu imigracyjnego. Wiedzieli, że to już nie przelewki.
Zmienili miejsce zamieszkania. Faktycznie ukrywali się przed władzami imigracyjnymi. Ale otrzymywali nadal pomoc socjalną. Aby odpowiadać na korespondencję, Sulejman od czasu do czasu przychodził do superintendenta domu, w którym wcześniej mieszkali, aby odebrać korespondencję.
Pewnego dnia, kiedy już wychodził z odebraną pocztą, został zatrzymany w hallu domu, w którym mieszkali prawie dziewięć lat, przez dwóch oficerów imigracyjnych. Został zawieziony do aresztu imigracyjnego. Nie podał oficerom imigracyjnym nowego swojego adresu, gdzie przebywała jego żona i dzieci.
Po latach zwątpienia, w Sulejmanie odrodziła się wiara w moc sprawczą mediów. Śledził pilnie dużą rolę mediów w doprowadzeniu do śledztwa w sprawie pozbawienia przez policjantów życia polskiego imigranta na lotnisku w Vancouverze. Już w pierwszym dniu pobytu w areszcie Sulejman obdzwonił redakcje pism, informując łamaną angielszczyzną o swoim losie i swojej rodziny. Dzwonił też do tych samych miejsc "Anioł Stróż" tej rodziny, ten, który sprowadził ich do swojego kościoła. W ciągu trzech dni w poczytnych torontońskich dziennikach ukazały się trzy artykuły alarmujące i wyemitowany został jeden program telewizyjny w tej sprawie.
Sulejman był podekscytowany, wierzył, że, gdzie jak gdzie, ale w demokratycznej Kanadzie siłą mediów dokona się cud i otrzyma wraz z rodziną prawo stałego pobytu w Kanadzie, tym bardziej że obywatelstwo tego kraju miało troje urodzonych tutaj dzieci.
Cudu nie było. Władze imigracyjne wiedziały o zabiegach propagandowych w sprawie Sulejmana. W piątym dniu jego pobytu w areszcie przybyło tam dwóch oficerów imigracyjnych z zamiarem zabrania go na lotnisko i odesłania do Albanii. Sulejman odmówił wyjazdu na lotnisko. Został więc zawieziony do więzienia, gdzie oczekiwał na deportację.
Nie wiedział, że w tym czasie oficerowie imigracyjni wyśledzili miejsce pobytu jego rodziny. Żona została aresztowana, a z uwagi na to, że rozpaczliwie protestowała i groziła, że się zabije, została zawieziona na badania do szpitala, a następnie do więzienia kobiecego. Dzieci umieszczono w izbie dziecka.
Znalazł się dobry samarytanin – członek parlamentu federalnego, który wpłacił kaucję za obojga, i wyszli z więzień, odebrali dzieci i jeszcze dwa miesiące przebywali w Kanadzie. Kolejny raz Sulejman został zwiedziony możliwością oddziaływania mediów na możnych tego świata. Cała rodzina musiała wrócić do ciągle niestabilnego, pogrążonego w korupcji jego rodzinnego kraju.
Aleksander Łoś