Levy, 45-letni mężczyzna, wyglądający na co najmniej o pięć lat młodszego, był efektem połączenia tych dwóch grup. Jego dziadkowie ze strony matki pochodzili z Polski. Nie byli oni tymi, do których "należały kamienice", a wręcz odwrotnie, byli raczej ubodzy. Ale podobnie jak dzieci bohatera "Skrzypka na dachu" postanowili wyrwać się ze "sztetel", w którym żyli. Pomogła im w tym organizacja żydowska, wspierana przez rząd Polski, która opłaciła im podróż do Palestyny w 1937 roku. Tak więc tylko tych dwoje, z całej pozostałej, rozległej rodziny, przeżyło holokaust. Przy czym część rodziny wymordowali germańscy naziści, a część Sowieci.
Druga część przodków Levy'ego pochodziła z Syrii. Ale chyba wcześniej wędrowała po Afryce Północnej, na co wskazywało jego nazwisko, takie samo jak nazwa jednego z głównych miast i portów tego regionu. Kiedy nastała moda, albo administracyjny nakaz, na dodawanie sobie nazwisk do imion, wielu Żydów przybierało nazwiska od miejsc zamieszkania. Stąd mamy "Warszawskich", "Łódzkich" czy "Berlinów".
Levy urodził się w nie dużym miasteczku niedaleko Tel Awiwu. Położone ono było w zielonym, dostatnim w wodę rejonie Izraela. Ojciec jego był dobrym biznesmenem. W szczytowym okresie zatrudniał w swoim wydawniczym biznesie około siedemdziesięciu pracowników. Później przyszły gorsze czasy, bo nastąpił szybki postęp techniczny, za czym jego ojciec nie nadążał. Zamknął biznes i żył z oszczędności.
Ale młodość Levy'ego i jego młodszej siostry była radosna i beztroska. Oboje ukończyli studia: on fizjoterapeutyczne, a ona z zakresu higieny żywienia. On jednak, w wieku 18 lat, musiał pójść do wojska. Jak sam mówił, jako dzieciak już dźwigał karabin. Tym bardziej było to potrzebne, bo wybuchła wojna o Liban. Wysłany został wraz ze swoim batalionem pancernym, aby zwalczać islamskich terrorystów. Sam Levy nie był pancerniakiem, ale zwiadowcą-saperem. Otóż przed główną siłą batalionu jechał ze swoją drużyną w małym opancerzonym samochodzie i kiedy istniało podejrzenie, że na drodze ukryte są miny, wysiadał z samochodu wraz z innymi żołnierzami i szpikulcami badali centymetr po centymetrze drogę. Kiedy trafił któryś z nich na coś twardego, to inni się odsuwali, a "szczęśliwy" znalazca musiał rękami oczyścić wierzch miny. Wszyscy się wycofywali, a wówczas strzelec wyborowy strzelał z pewnej odległości w minę, powodując jej wybuch. Co roku, aż do ukończenia 40. roku życia, Levy był powoływany na ćwiczenia lub do patrolowania terenów zagrożonych ze strony Palestyńczyków, na okresy od tygodnia do miesiąca.
Pracował w swoim zawodzie, podobnie jak jego siostra. To ona pierwsza zdecydowała, że Izrael nie jest już "ziemią obiecaną". Zwróciła się do konsulatu kanadyjskiego o zezwolenie jej, wraz z mężem i dwójką dzieci, na stałe osiedlenie się w Kanadzie. Procedura trwała ponad rok bez efektu i postanowiła ją przyspieszyć. Przyleciała sama do Kanady i zwróciła się o pomoc do adwokata, a ten do władz imigracyjnych wysunął oskarżenie o dyskryminację. Bo wszak Palestyńczycy i inni Azjaci z dużo gorszymi warunkami językowymi i zawodowymi dostawali szybko prawo stałego pobytu w Kanadzie. Poskutkowało. Kiedy dostała stosowne dokumenty, natychmiast sprowadziła męża i dwójkę dzieci. O dziwo, dostała zgodę od władz oświatowych na uczenie własnych dzieci w domu. Tak więc 13-letni syn i 12-letnia córka nigdy nie uczęszczali do szkół kanadyjskich przez pięć lat ich pobytu w Kanadzie. Ich postępy w nauce były sprawdzane przez inspektorów z wydziału oświaty. Ich ojciec dość szybko zaczął pracować najpierw u innych, a następnie na własny rachunek, remontując domy. Jego żona prowadziła dom i kształciła dzieci.
Po dwóch latach zaprosiła swoich rodziców i brata do Kanady. Ojciec był po wylewie i częściowo sparaliżowany. Z trudnością poruszał się przy pomocy laski, a na dłuższe odległości był przewożony na wózku. Jakimś sposobem rodzice Levy'ego uzyskali prawo stałego pobytu w Kanadzie. Ale nie on, choć to jedynie on pracował i utrzymywał mieszkanie, w którym razem z rodzicami mieszkał.
Podjął szybko pracę doradcy w klubie gimnastycznym. Jego wiedza fizjoterapeuty była w tym bardzo przydatna, choć uprawnień do wykonywania wyuczonego zawodu w Kanadzie nie uzyskał. Kierowani byli do niego klienci, którzy albo chcieli samodzielnie zwalczać jakąś ułomność, albo poprawić swoją sylwetkę. On przygotowywał im plan treningów i dobierał zestaw maszyn, na których mieli ćwiczyć. Zyskiwał coraz większą renomę i stałych, wdzięcznych klientów.
To wszystko było jednak mało, aby uzyskać prawo stałego pobytu w Kanadzie. Jego jedynym argumentem było to, że pracował na utrzymanie rodziców. Ale władze imigracyjne wysuwały argument, że sponsorem rodziców była jego siostra i to ona powinna zapewnić im warunki bytowe w Kanadzie. Argument, że ona nie pracuje, bo zajmuje się domem i dziećmi, nie przekonywał władz imigracyjnych.
Levy został zatrzymany i osadzony w areszcie imigracyjnym. Miał żal do swojego adwokata żydowskiego pochodzenia, że mimo pobrania sowitej gaży, nie załatwił pomyślnie jego sprawy i nie uchronił go przed aresztowaniem. Jego siostra i rodzice zmienili adwokata, ale też na Żyda. Ten wyszedł z rozprawy imigracyjnej bez sukcesu. Levy pozostał w areszcie i wszystko wskazywało na to, że nieuchronny będzie jego wylot z Kanady do Izraela. A tam nie miał nikogo z rodziny. Już pokochał Kanadę i starał się zatrzeć obraz lat spędzanych w niepokoju o życie, w szczególności kiedy był
powoływany do wojska. Wprawdzie to już obecnie mu nie groziło, bo wraz z ukończeniem czterdziestu lat został skreślony z listy rezerwistów, ale kto wie, jeśliby nastąpił poważniejszy konflikt, władze mogłyby sięgnąć i do jego rocznika.
W areszcie Levy wprawdzie miał prawo do jedzenia koszernego, ale z tego zrezygnował. On i jego rodzice żyli na granicy ateizmu religijnego.
Wprawdzie obchodzili główne święta żydowskie, ale raczej wynikało to z tradycji niż z potrzeby przestrzegania zasad religijnych. Stąd Levy wraz z Arabami, Hindusami, Chińczykami, Latynosami i in. pochodzącymi z różnych zakątków kuli ziemskiej, zajadał to wszystko, co kuchnia oferowała.
Levy, mimo swojego wykształcenia uniwersyteckiego, niewiele wiedział o historii swojego narodu. Wiedział coś o holokauście, trochę o pochodzeniu swojej rodziny, ale niewiele więcej. Wyglądem swoim też nie przypominał Żyda. Był dobrze zbudowany, krótko przystrzyżony, o cerze odziedziczonej po Żydach europejskich. Twarz miał podobną do angielskiego aktora grającego rolę cesarza rzymskiego Klaudiusza z serialu "Ja, Klaudiusz". Nie utykał jak tamten, ale za to trochę się zacinał przy mówieniu.
Na kolejną rozprawę imigracyjną suto opłacany adwokat Levy'ego widocznie przygotował silniejsze argumenty, bo uzyskał zwolnienie z aresztu dla swojego klienta. Gwarantem została jego siostra, która wpłaciła pięć tysięcy dolarów kaucji. Z trudem zebrała te pieniądze, bo w rodzinie tej się nie przelewało. Levy był szczęśliwy, ale i zatroskany, kiedy wychodził z aresztu. Wracał do swojej pracy, obowiązków związanych z kąpaniem niedołężnego ojca, utrzymywaniem obojga rodziców i z brakiem wiedzy, czy dane mu będzie pozostawać z nimi na stałe, czy jednak w finale będzie musiał opuścić Kanadę.
Aleksander Łoś