W niektórych środowiskach polonijnych ciągle Polska kojarzy się z zapyziałą wsią, z której sami pochodzą. Szczególnie taką wiedzę i opinię ma starsze pokolenie, to powojenne. Przedstawiciele tej generacji albo w ogóle nie odwiedzili Polski od czasu, od kiedy z niej musieli wyjechać, albo jeśli to się stało raz czy dwa, to widzieli tam to, co chcieli widzieć – biedniejszą część rzeczywistości.
Janka urodziła się w centralnej Polsce, tam dorastała, kończyła szkoły, podjęła pracę wyuczoną, kucharki w miejscowej restauracji. Miała chłopaka, z którym chodziła przez dwa lata. To jego rodzina skłaniała go do odwlekania ślubu. W końcu związek ten się rozpadł.
Janka wiedziała, że w Kanadzie mieszka brat jej dziadka, który walczył w armii polskiej na Zachodzie. Żona jego zmarła przed wielu laty, a on dobijał dziewięćdziesiątki. On sam nigdy Polski nie odwiedził po wojnie, ale kilka razy zdarzyło się to jego dwóm córkom. To jedna z nich złożyła Jance propozycję, aby ta przyleciała do nich do Kanady i że pomogą jej się tam urządzić. Trafiła na dobry moment, bo rozpadł się związek Janki, a i w pracy miała problemy z nowym szefem, który robił jej niedwuznaczne propozycje.
Jankę z lotniska torontońskiego odebrała ta sama ciotka, która zaaranżowała cały wyjazd. Zawiozła ją prosto do domu swojego ojca, do jednego z satelickich miast torontońskich. Tam Janka po raz pierwszy spotkała się ze swoim stryjkiem-dziadkiem. Dowiedziała się od obojga, że zamieszka w jego domu i za opiekę nad nim będzie miała swój pokój, wyżywienie i sto dolarów miesięcznie. Janka przystała na to, bo przed sobą miała sympatyczne twarze swoich dobroczyńców, którzy nawet zapłacili za jej bilet lotniczy.
Janka dość szybko dostosowała się do nowej rzeczywistości. Prowadziła dom, a że była zawodową kucharką, więc wuj był nią zachwycony, a i często zaglądały tam obie jego córki z rodzinami, na dobre kolacje. Po około pół roku Janka zapytała ich, co będzie z zalegalizowaniem jej pobytu, bo już skończyła się ważność jej trzymiesięcznej wizy turystycznej. Uzyskała odpowiedź, aby się tym nie przejmowała, oni to w swoim czasie załatwią.
Po roku zorientowała się, że jest najzwyczajniej w świecie wykorzystywana przez wuja i jego dwie zaradne córki. Gdyby miały wynająć do tych prac, jakie ona wykonywała, stałą, legalną pomoc, to musiałyby zapłacić dużo więcej. Pewnego dnia postawiła sprawę na ostrzu noża. Oświadczyła, że będzie nadal wykonywała swoje obowiązki względem wuja, ale żąda, aby mogła dodatkowo pracować. Nie tylko chodziło jej o pieniądze, ale również o kontakt z ludźmi i możliwość poduczenia się angielskiego. Familia zaprotestowała, ale po pertraktacjach zgodzono się, że będzie to nie więcej niż dwa razy w tygodniu.
Janka już nawiązała kontakt z jedną Polką, legalnie mieszkającą w Kanadzie, która potrzebowała pracownicy do sprzątania domów. Po tej rozmowie z rodziną Janka zgodziła się na pracę u tej pani. Ta współpraca się dobrze układała przez trzy lata, przy czym Janka systematycznie powiększała liczbę dni, w których pracowała, starając się jednak nie zaniedbywać wuja.
Co raz częściej, dzięki nawiązanym kontaktom, Janka była zapraszana do koleżanek na mniejsze lub większe przyjęcia z takich czy innych okazji. Na jednym z nich poznała Piotra, o około dziesięć lata od niej starszego mężczyznę, którzy przed mniej więcej dwudziestu laty przybył, jako kilkunastoletni chłopak, ze swoimi rodzicami do Kanady. Wpadli sobie wzajemnie w oko. Wprawdzie Janka była dziewczyną o przeciętnej urodzie, ale tryskała energią, humorem, lubiła śpiewać i zawsze była pomocna w przygotowaniu przyjęć u koleżanek i w sprzątaniu po nich. Wiedziała bowiem, że sama nie może zaprosić ferajny do mrukliwego wuja.
Kiedy oboje spotkali się na kolejnym przyjęciu, traktowali się już jak dobrzy znajomi. Piotr szukał bratniej duszy. Przed kilkoma laty rozwiódł się z żoną, która była od pokoleń Kanadyjką. Małżeństwo trwało tylko dwa lata. Żona jego okazała się egoistką, rozpieszczoną i nie nadającą się do żadnych prac domowych osobą. Wcześniej wszystko robiła za nią matka, która zresztą uważała, że córka niezbyt dobrze wychodzi za mąż za nowego imigranta z Polski. Piotr wprawdzie przewyższał żonę i wykształceniem, i dochodami, ale to nie zbliżało teściowej do niego. Sekundowała córce w narzekaniach na niego. W końcu miał dość, wyprowadził się do wynajętego pokoju, a później już zupełnie się usamodzielnił, kupując sobie po rozwodzie jednosypialniowy apartament.
Janka była jakby przeciwieństwem jego byłej żony. Może nie była tak urodziwa jak tamta, ale miała świetną budowę i tę radość życia. Zaczęli z sobą chodzić. Piotrowi nie przeszkadzało to, jaką pracę Janka wykonywała, i tak planował, że po pobraniu się udoskonali ona swój angielski i on się postara, aby uzyskała lepszą pracę w swoim wyuczonym zawodzie kucharza.
Kiedy Janka powiadomiła wuja, że zamierza wyjść za mąż, ten natychmiast zadzwonił do swoich córek. Te przyjechały jak do pożaru. Wsiadły na Jankę, wypominając jej, ile to dla niej zrobiły, jaka ona jest niewdzięczna, i to w sytuacji, kiedy ich ojciec jeszcze bardziej się postarzał, coraz bardziej niedomaga i potrzebuje teraz właśnie stałej opieki. Janka powiedziała im, że przez te cztery lata odpracowała z nawiązką to, co im była winna, ale że zamierza żyć własnym życiem. Oferowała, że do czasu aż nie znajdą kogoś innego do stałej opieki nad wujem, będzie się nim nadal opiekowała.
Faktycznie to aż do zamążpójścia mieszkała u wuja, czasami tylko nocując u narzeczonego. Poznawali się coraz bardziej, kochali i planowali przyszłość. Ślub odbył się z udziałem rodziny Piotra i koleżanek Janki. Wuj ani jego córki nie zaszczycili swoją obecnością tak ważnej dla ich dalekiej krewnej uroczystości. Po ślubie Janka zamieszkała u męża. Była prawie w pełni szczęśliwa. Pozostał problem opieki nad wujem. Dzwoniła wielokrotnie do jego córek, prosząc o załatwienie tej sprawy, bo ona będzie mogła tylko sporadycznie pomagać ich ojcu. Ciągle nie było z ich strony jakiegokolwiek działania.
Po trzech miesiącach trwania małżeństwa Janka przyjechała do wuja swoim samochodem, który otrzymała w prezencie ślubnym od męża. Wcześniej jakoś zdobyła kanadyjskie prawo jazdy. Zamierzała zabrać swoje ostatnie rzeczy, jakie tam zostawiła. Kiedy się pakowała, wuj zadzwonił na policję.
Kiedy przyjechało dwóch rosłych policjantów, powiedział im, że ta kobieta przebywa w Kanadzie nielegalnie i że powinna być wydalona do Polski.
Została zatrzymana i odwieziona do aresztu imigracyjnego.
Stamtąd dopiero mogła zadzwonić do męża i powiadomić go, co się stało. Ten przyjechał natychmiast na wizytę, przywożąc jej trochę ciuchów. Obiecał podjąć natychmiast interwencję.
Zwrócił się o pomoc do agentki imigracyjnej. Powiadomił ją, że już złożył w urzędzie imigracyjnym stosowne dokumenty o sponsorowanie swojej żony. Ten przystojny, zakochany mężczyzna odwiedzał Jankę w areszcie przez dalsze dwa wieczory. Mogli tylko porozmawiać przez szybę.
Dopiero na trzeci dzień agentka uzgodniła warunki wypuszczenia Janki z aresztu. Piotr wpłacił żądaną sumę i była już wolna. Nie wiadomo jednak było, czy władze imigracyjne pozwolą jej pozostać na terytorium Kanady do czasu rozstrzygnięcia jej tutaj statusu, czy też będzie musiała polecieć na jakiś czas do Polski i tam czekać na ostateczną decyzję.
Gdyby nie złośliwa interwencja wuja, postępowanie w sprawie legalizacji pobytu Janki w Kanadzie przebiegałoby na pewno łagodniej. Ale znalazł się drugi mężczyzna, jej wybawca, który jak zakochany królewicz wyciągnął tego "Kopciuszka", tę pannę do wszystkiego, ze złych rąk.
Aleksander Łoś