Zamieszkali oni w Vancouverze, nigdy nie podejmując żadnej pracy. Matka Romana, twierdząc, że musi zajmować się domem i trójką dzieci (w tym dwójką młodszego rodzeństwa Romana) oraz mężem, który "przyleciał z Polski schorowany" i nie mógł podjąć żadnej pracy, uzyskała opłacany przez rząd apartament i sowitą, stałą zapomogę pieniężną.
Roman chodził do szkoły i nawet ukończył kanadyjską szkołę średnią, co wskazuje na poziom kształcenia, skoro chłopak, który w Polsce skończył tylko kilka klas szkoły podstawowej, został zakwalifikowany do klasy o dwa poziomy wyżej, stosownie do swojego wieku. Stopnie uzyskiwał on marne, ale w kanadyjskim systemie kształcenia nie ma czegoś takiego jak pozostawianie na drugi rok w tej samej klasie. Brak wiedzy, wynikającej m.in. z systematycznego wagarowania, Roman nadrabiał wrodzoną inteligencją i sprytem. W każdym razie po ukończeniu szkoły mówił po angielsku bez akcentu. Był gotowy do podjęcia samodzielnego życia, w tym do podjęcia jakiejś pracy zawodowej. Roman jednak przez całe swoje życie nie pracował ani dnia w normalnym tego słowa znaczeniu. Ale jak się sam określał, był on biznesmenem.
Już uczęszczając do szkoły średniej, wraz z grupą mu podobnych obwiesi okradał młodszych uczniów i okoliczne sklepy. Raz został złapany na tym procederze, ale skończyło się tylko na wezwaniu rodziców do szkoły, przy czym to on im tłumaczył (na swój sposób) to, co dyrektorka szkoły i policjant mówili. Po tej rozmowie ostrzegawczej ojciec zagroził, że mu porządnie wleje, jeśli jeszcze raz da się złapać na złodziejstwie.
Poważne problemy z prawem miał Roman tylko w Stanach Zjednoczonych. Wraz z dwoma innymi rówieśnikami cygańskiego pochodzenia dokonali oni w Seattle serii włamań do sklepów. Przyłapani na gorącym uczynku, dostali kary po trzy lata więzienia, z czego odsiedzieli po dwa lata.
Po dwóch dalszych latach pobytu w Kanadzie, życiu jak niebieski ptak, to znaczy nie pracując, ale utrzymując się cały czas z tego samego procederu, Roman poleciał na kilka miesięcy do Polski. Odwiedził rodzinne strony, spotkał się z członkami rodziny, wziął udział w zorganizowanych przez nich, jakby dla pokazu dla niego, włamaniach i przygotowywał się do kolejnego biznesu. Był to początkowy, ale już intensywny okres wyjazdu Polaków do Anglii "za chlebem".
Roman zwąchał nowy interes. Znał świetnie angielski, miał doświadczenie kanadyjskie i amerykańskie, miał paszport kanadyjski, nawiązał kontakty z Cyganami, którzy jako pierwsi przybyli z Polski do Londynu, i któregoś dnia, prosto z Warszawy, po około dwóch godzinach lotu, lądował w stolicy W. Brytanii. Odebrał go kuzyn, u którego przez pierwsze kilka tygodni zamieszkał. Kuzyn ten właśnie natchnął Romana świetnymi możliwościami w Londynie. Sam nie znał angielskiego i nie miał tak dobrego paszportu jak Roman, ale miał ideę, jak zarobić szybko i łatwo pieniądze, i to zupełnie legalnie.
Wynajęli za grosze dom, w zasadzie nadający się do rozbiórki. Trochę coś tam poprawili i zaczęli wynajmować pokoje nowo przybyłym z Polski. Bili konkurencję niskimi cenami. Ale w sumie zarabiali nieźle, wtłaczając do jednego domu po kilkunastu nowo przybyłych. Ci potrzebowali łóżka i trochę wody do umycia się. I tak latali cały dzień za pracą, a jeśli już ją dostali, to przychodzili do domu, aby tylko przespać się kilka godzin na rzuconym na podłogę materacu. Interes kwitł. Roman zaczął poszerzać biznes, angażując się w poszukiwanie pracy dla nowo przybyłych, oczywiście ciągnąc z tego stosowny haracz. Do przylotu ponownie do Kanady, Roman w spółce z kolegą wynajmował już trzy domy, mając od 40 do 50 lokatorów. Jeśli któremuś z nich zaczęło się trochę lepiej powodzić i wyprowadzał się do lepszych warunków, natychmiast na zwolnione miejsce znajdował się kolejny przybysz, szukający pracy i szczęścia w Londynie.
Nie bardzo jasny był motyw przylotu Romana do Toronto. Wiadomo było, że miał tu grupę kuzynów i znajomych i najprawdopodobniej, w drodze do rodziców i rodzeństwa do Vancouveru, zamierzał odnowić rodzinne więzy. W porcie lotniczym skierowany został na przesłuchanie. Trudno powiedzieć, co było przyczyną, że pierwszy kontroler odesłał go na to przesłuchanie. Może jego lekko smagła cera, może słowiańsko brzmiące nazwisko, może fakt, że był to okres nowego najazdu Cyganów nie tylko z Polski, ale również z Czech, Słowacji i Węgier?
W czasie tego przesłuchania wyszło na jaw, że Roman był karany w Stanach. Kręcił też, kiedy padło pytanie, z czego się utrzymuje. Oficer imigracyjny nie bardzo wierzył w to, że jest on biznesmenem, robiącym od kilkunastu lat świetne interesy, pozwalające mu wędrować po świecie. Roman odesłany został do aresztu imigracyjnego.
Tam pierwszą jego bolączką był zakaz posiadania papierosów i zakaz palenia. Był bowiem nałogowym palaczem. Głód nikotynowy wyzwolił w nim całą energię i inteligencję, aby ten zakaz pokonać. Wezwał na pomoc krewniaków zamieszkujących w Toronto. Stawili się z kilkoma paczkami papierosów.
Problemem było, jak je przemycić, przy ścisłej kontroli wszelkiego, co było przekazywane z zewnątrz do aresztu. Najpierw Roman pożyczył od wszystkich aresztantów z jego oddziału sznurówki od butów, powiązał je i spuścił przez szparę w zakratowanym oknie. Pokój jego był na pierwszym piętrze i sznurek sięgnął do poziomu czekającego na dole kuzyna. Ten zawiązał do sznurowadła kilka papierosów, które Roman zaczął ciągnąć ku górze. Pakuneczek ten się zahaczał o przeszkody, papierosy się pokruszyły, a liczna grupa Cyganów przyglądająca się temu została przegoniona przez przypadkowy patrol policyjny.
To pierwsze niepowodzenie nie zniechęciło Romana. Wpadł na genialny pomysł. Otóż w wolnych chwilach od robienia "biznesu" jeździł z kolegami na ryby. Po jakimś czasie wyćwiczył się w łowieniu na "kanadyjski" sposób, czyli za pomocą błyskawicznie rozwijanej linki. Zadzwonił on do czekającego w oddali towarzystwa i wytłumaczył, na czym sposób ten ma polegać. Cyganki natychmiast pojechały do sklepu z wyposażeniem wędkarskim i kupiły, co im kazano. Jeden z młodszych kuzynów Romana okazał się również praktykiem połowu ryb w ten sam sposób. Podszedł wieczorem do płotu okalającego areszt, zawiązał zamiast haczyka kilka papierosów, które zgrabnie, kręcąc elastycznym wędziskiem, przez szparę w oknie podał Romanowi, a potem zapalniczkę. Przez kilka kolejnych dni pobytu w areszcie Roman dysponował wystarczającą liczbę papierosów, tak że nawet częstował nimi swojego współlokatora, Ukraińca z pochodzenia, też nałogowego palacza. Niektórzy strażnicy coś wyczuwali, raportowali do zwierzchników o intensywnym zapachu, ale nic do końca pobytu Romana w areszcie nie zostało wykryte.
Przebywał w areszcie pięć dni. Już na drugi dzień zorientował się, że może się dogadać z oficerem imigracyjnym co do warunków wypuszczenia go na wolność. Nie było łatwo, bo raport oficera imigracyjnego z lotniska był bardzo niekorzystny dla Romana. Jako stały rezydent Kanady, miał on prawo tu przebywać, ale nie uzyskał nigdy obywatelstwa kanadyjskiego, więc teoretycznie mogło być wszczęte w stosunku do niego postępowanie deportacyjne.
Może nawet takie zostało wszczęte, ale do ostatecznego rozstrzygnięcia o losie Romana oficer imigracyjny zdecydował, że może on wyjść na wolność po wpłaceniu przez jakiegokolwiek stałego rezydenta Kanady kwoty gwarancyjnej w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów. Wielkość tej kwoty trochę przedłużyła pobyt Romana w areszcie, bo krewniacy musieli ją zebrać, jako że żaden z nich nie miał lub nie chciał sam ryzykować takiej sumy. W końcu kaucja została wpłacona i Roman wyszedł na wolność.
W areszcie doznał nowego natchnienia biznesowego. Postanowił przez rok przyczaić się w Kanadzie, być czystym, wziąć małe pożyczki bankowe i je systematycznie spłacać. A po roku zwrócić się o przyznanie mu linii kredytowej na kwotę dwustu tysięcy dolarów, wybrać te pieniądze i ulotnić się z nimi na jedną z wysp karaibskich, gdzie będzie mógł ze spokojem, bezpiecznie, w ciepełku, konsumować owoce swojego sprytu, oczywiście nie zamierzając nigdy oddać tej kwoty. Myślał też o realizacji swojego hobby, czyli łowieniu ryb na znany mu sposób.
Aleksander Łoś