W drugim roku pobytu w Vancouver poznała tam swojego krajana, który był w podobnej sytuacji, czyli też starał się o stały pobyt w Kanadzie. Zaczęli żyć ze sobą, a kiedy Maria zaszła w ciążę, zalegalizowali swój związek w miejscowym kościele katolickim, o czym powiadomili władze imigracyjne. Sprawy ich zostały połączone. Po decyzjach odmownych, odwołaniach i kolejnych decyzjach odmownych władze imigracyjne poleciły im opuścić Kanadę, tzn. Marii i jej mężowi. Siłą rzeczy decyzja ta dotyczyła też ich około dwuletniej córeczki, która miała nabyte od urodzenia obywatelstwo kanadyjskie, ale z kim miałaby pozostać, gdy rodzice opuszczali na stałe Kanadę?
Urząd imigracyjny zakupił dla ich trojga bilety na samolot. Podróż miała być łączona. Najpierw z Vancouver do Toronto, a następnie do Salvadoru. Na lotnisku w Vancouver stawiła się tylko Maria z dzieckiem. Jej mąż zdecydował się na dalszy pobyt w podziemiu, licząc na to, że w wyniku odwołania do sądu, kolejne decyzja będzie dla nich pozytywna. Następstwem takiego działania było wydanie decyzji o deportacji, aresztowaniu i zarządzeniu poszukiwania.
Maria wraz z córeczką, z pięcioma wielkimi walizami, odbyła samolotem Air Canada wielogodzinną podróż z Vancouver do Toronto. Tutaj jej bagaż został przekazany południowoamerykańskim liniom lotniczym. Sama z dzieckiem stawiła się przy wskazanym miejscu na lotnisku. Podpisała odpowiednie dokumenty, pogodzona z faktem, że za około czterdzieści minut znajdzie się na pokładzie samolotu i odleci do rodzinnego kraju.
W pewnym momencie podszedł do niej pracownik linii lotniczej i zapytał, w którym jest miesiącu ciąży. Oświadczyła , że poród jest przewidziany za około sześć tygodni. Pracownik skontaktował się z urzędnikiem imigracyjnym i powiadomił go, że zgodnie z zasadami przyjętymi przez linię lotniczą, nie może kobiety skierować do samolotu, bez odpowiedniego zaświadczenia lekarskiego wskazującego, że kilkugodzinny lot jest dla niej bezpieczny. Bagaże Marii zostały zabrane z samolotu. Odebrała je i została odprowadzona do urzędu imigracyjnego na lotnisku.
I tu zaczęła się wymiana telefonów między różnymi urzędami i osobami odpowiedzialnymi za rozwiązanie tego problemu.
Ostatecznie postanowiono odesłać Marię wraz z córeczką ponownie do Vancouver. Władze imigracyjne zakupiły im ponownie bilety, anulując te do Salvadoru.
Paradoksem było to, że loty do Salvadoru, i do Vancouver trwają mniej więcej tyle samo. Z tym, że kanadyjskie linie krajowe są mniej rygorystyczne w zakresie transportowania kobiet w zaawansowanej ciąży. Być może pracownicy tych linii są przygotowani na ewentualny odbiór porodu.
Decyzja o wydaleniu Marii z Kanady miała więc zapaść po urodzeniu się jej kolejnego dziecka, również obywatela Kanady.
•••
Martha była w podobnym wieku jak Maria, choć wyglądała dużo młodziej. Ta ładna Murzynka pochodziła z Grenady, gdzie mając piętnaście lat urodziła pierwszego syna. Miał on już piętnaście lat. Był przystojnym murzyńskim młodzieńcem, przewyższającym o pół głowy matkę. Ojciec nigdy się nie interesował jego losem, nie łożył na jego utrzymanie. Mieszkali w tym samym miasteczku i dopiero kiedy miał osiem lat matka pokazała mu mężczyznę, który był jego ojcem.
Kiedy syn miał trzy lata, Martha wychowująca go przy pomocy materialnej własnych biednych rodziców, wyszła za mąż. Ze związku tego urodziło się dwóch jego przyodnich braci. Po urodzeniu się młodszego z nich Martha musiała ponownie wrócić do domu swoich rodziców. Inaczej umarliby z głodu. Mąż Marthy wpadł bowiem w alkoholizm, nie pracował, nie łożył na utrzymanie rodziny i znęcał się nad żoną i jej pierworodnym synem.
Po kilku miesiącach, Martha kupiła bilety na samolot i wraz z trzema synami przyleciała do Toronto. Było to zaaranżowane. Odnowiła bowiem znajomość z kolegą szkolnym, z którym przed laty „chodziła”. Kontakty między nimi zostały zerwane, kiedy dowiedział się o tym, że jest ona w ciąży z innym. Poleciał po kilku latach do Kanady i tu uzyskał status stałego rezydenta, a potem obywatelstwo tego kraju. Żył przykładnie, pracował, wyuczył się dobrze płatnego zawodu. Po kilku latach odwiedził rodzinne strony i po ponownym spotkaniu się z Marthą odżyła w nim młodzieńcza miłość. Ona też, mając burzliwą i trudną przeszłość zapragnęła ułożyć sobie życie z tym uczciwym człowiekiem.
Skorzystała z zaproszenia a on zaakceptował fakt, że ma już trzech synów z poprzednich związków. Przyjął ich wszystkich do swojego mieszkania, wkrótce wynajął większe, aby synowie Marthy mieli swój oddzielny pokój, płacił za wszystkie ich wydatki.
Po kilku miesiącach Martha podjęła pracę na pół etatu. Kiedy zaszła w ciążę postanowili zalegalizować jej pobyt w Kanadzie. Złożyła odpowiednie dokumenty w biurze imigracyjnym. Kiedy dziecko się urodziło (kolejny syn) nadeszła decyzja odmowna. Zrozumieli, że jedyną drogą jest zawarcie małżeństwa, ale na przeszkodzie stał fakt, że Martha nie miała rozwodu ze swoim mężem. Wystąpiła z pozwem przez pełnomocnika w swoim rodzinnym kraju, ale procedura się przedłużała.
Pewnego dnia Martha została wezwana do biura imigracyjnego i tam oświadczono jej, że jeśli nie opuści dobrowolnie Kanady, to zostanie aresztowana z trzema synami, którzy urodzili się na Grenadzie i odstawiona przymusowo na lotnisko. Drugą możliwością był dobrowolny zakup biletów i wylot z Kanady w ciągu jednego miesiąca. Po szybkiej konsultacji z konkubinem wybrała tę drugą możliwość.
Partner odwiózł ją z czwórką synów na lotnisko, pomógł nadać bagaże, ale dalej, po przejściu przez kontrolę graniczną, pozostała już z dziećmi sama. Do stanowiska, gdzie stał samolot do jej kraju było kilkaset metrów. Jak to matka, oprócz podstawowego bagażu, który został nadany, targała ze sobą z dziesięć walizeczek i tobołków. Wózek najmłodszego synka był obwieszony siatkami, kocykami, itp.
Była spóźniona. Z taką gromadką dzieci trudno było się wybrać na czas. Teraz pędziła jak szybko mogły nadążyć nóżki młodszego 5-letniego synka. Dźwigał też on plecaczek ze swoimi osobistymi rzeczami i w ręku miał dużego misia – prezent od przybranego ojca. Pomocny był bardzo najstarszy syn, który oprócz dwóch walizeczek, które ciągnął, dźwigał na plecach spory plecak.
Wchodzili z całym majdanem ostatni do samolotu. Tylko wózeczek najmłodszego został zabrany do luku bagażowego. Troskliwa stewardessa pomogła im wcisnąć te wszystkie toboły na półkach nad głowami. Szczęśliwie samolot nie był pełny.
Martha odlatywała z nadzieją, że po szybkim załatwieniu sprawy rozwodowej będzie mogła zawrzeć związek małżeński z ojcem jej ostatniego dziecka, który obiecał przylecieć, aby z kolei móc ją sponsorować jako swoją żonę. Dał jej na drogę tysiąc dolarów i obiecał pomagać aż do szczęśliwego rozwiązania sprawy legalnego powrotu do Kanady wraz ze wszystkimi dziećmi.
Mężczyźni, ojcowie dzieci, mają swoje problemy. Ale to co przeżywają i doznają matki tych dzieci, jeśli walczą o zalegalizowanie pobytu w Kanadzie, przekracza wielokrotnie negatywne doznania mężczyzn.