Niezwłocznie zaprosił Marka do siebie. Ten po uzyskaniu wizy kanadyjskiej skorzystał z tej okazji i przyleciał do Toronto. Brat, we własnym domu, wprawdzie obciążony znaczną pożyczką bankową, udostępnił Markowi jeden pokój.
Już po dwóch dniach pobytu w Kanadzie Marek zaczął pracować w firmie brata. Ten traktował go fair: płacił coraz więcej, w miarę jak Marek uzyskiwał wprawę w pracy i samodzielność w wykonywaniu poszczególnych prac, a w końcu całych robót wykończeniowych. Po pewnym czasie Mark uznał, że czas gościny się skończył i musi ponosić koszty swojego utrzymania. Poprosił brata, aby potrącał mu z wynagrodzenia stosowną kwotę za mieszkanie, wyżywienie, pranie, itd. Stosunki nie tylko z bratem układały się doskonale, ale również z jego żoną, która gotowała dla całej rodziny, sprzątała cały dom i prała wspólnie wszystkie rzeczy, nie wydzielając rzeczy Marka.
Najpierw bracia uzgodnili, że Marek pozostanie w Kanadzie pół roku, a po tym zdecyduje, czy mu się tu podoba i czy będzie chciał swój pobyt przedłużyć. Ten okres minął jakby nie zauważony i Marek kontynuował pobyt w Kanadzie i w domu brata. Pobyt ten przeciągnął się do pięciu lat. Przez ten okres jedynie w pierwszym roku Marek wyjechał na tygodniowy urlop z rodziną brata na wynajęty przez nich cottage. Pracował on bez przerwy przez sześć dni w tygodniu, najczęściej po dwanaście godzin dziennie. Tylko w niedziele tak Marek jak i jego brat odpoczywali i spędzali czas rodzinnie. Żona brata nie tylko zajmowała się domem, ale również prowadziła większość dokumentacji biznesowej.
Ani Marek, ani jego brat nie podjęli jakichkolwiek starań o zalegalizowanie pobytu Marka w Kanadzie. Oni nie wadzili nikomu to uważali, że i im nikt nie będzie wadził. Marek był w kontakcie ze swoją rodziną w Polsce. Słał swojej żonie pieniądze na utrzymanie i kształcenie córek. Jedna już rozpoczęła studia, a druga zdała maturę i też wybierała się na wyższą uczelnię. Ale po potrąceniu wszystkich tych kosztów zasoby Marka i tak systematycznie się powiększały. Nie pił, nie palił, nie latał za kobietami. Stał się pracoholikiem, trochę jakby mnichem.
Aż nadszedł ten pechowy dzień. Marek jakimś sposobem uzyskał prawo jazdy i wielokrotnie jeździł samochodem dostawczym brata po materiały budowlane do Home Depot. Tak też stało się tego dnia. Remontował dom i potrzebował trochę materiałów na wykończenie. Wszystko zapakował na niski wózek, typowy, jakim posługują się kontraktorzy. Podjechał do kasy. Kasjerka podliczyła wartość towaru i Marek wyciągnął z tylnej kieszeni portfel, aby zapłacić gotówką. Odliczył pieniądze i zapłacił. Otrzymał rachunek i zaczął pchać wózek.
Drogę zastąpiło mu jednak dwóch ochroniarzy. Zapytali, czy nie zapomniał za jeszcze coś zapłacić. Marek nie bardzo ich zrozumiał, bo angielskim posługiwał się ledwo, ledwo. Praca w firmie, gdzie pracowali sami Polacy, nie sprzyjała doskonaleniu angielskiego. Rozłożył ze zdziwieniem ręce pokazując, że nie wie o co chodzi. Wtedy jeden z ochroniarzy podszedł do niego z tyłu i wyciągnął z tylnej kieszeni jego roboczych spodni nóż składany, dość typowy, którym posługują się pracownicy budowlani. Pokazał go Markowi mówiąc, że za niego nie zapłacił. To Marek zrozumiał. Zaczął protestować, mówić mieszanką angielskiego i polskiego, że to jest jego nóż, który kupił mu brat dużo wcześniej.
Ochroniarze wezwali policjanta, który pojawił się bardzo szybko. Zaczął wypytywać Marka o jego dane. Poprosił Marka o podejście do jego radiowozu. W radiowozie policjant zaczął coś sprawdzać przy pomocy łącz komputerowych. Po kilku minutach podszedł on do Marka i powiedział mu, że zatrzymuje go, bo przebywa w Kanadzie nielegalnie. Skuł go kajdankami i wsadził do swojego radiowozu. W tym czasie już nadjechał drugi policjant i obaj odwieźli oni Marka na komendę policji. Z radiowozu policjant zadzwonił do brata Marka i wypytał go o nóż. Brat Marka potwierdził, że był to nóż kupiony przez niego przed kilkoma miesiącami i podarowany Markowi. Sprawa kradzieży nie wchodziła już w rachubę, ale pechowy nóż zainicjował nowy rozdział w życiu Marka.
Po około dwóch godzinach przybyło na komendę policji dwóch oficerów imigracyjnych, którzy po wstępnym rozpytaniu Marka zabrali go do aresztu imigracyjnego, gdzie odbyło się dokładniejsze przesłuchanie. Oficerowie imigracyjni zadzwonili do dyżurnej tłumaczki języka polskiego i z jej udziałem przesłuchali Marka. Uzyskali dane jego brata, jego adres i Marek nie ukrywał, że pomagał przez te kilka lat bratu w biznesie. Oficerowie pozwolili Markowi zadzwonić do brata, któremu powiedział w skrócie co się stało i gdzie się znajduje. Brat obiecał mu pomóc.
Już następnego dnia brat przyszedł do Marka do aresztu z agentem imigracyjnym, z którym ustalili taktykę postępowanie. Marek na rozprawie miał zadeklarować chęć jak najszybszego wylotu z Kanady, ale miał prosić, aby mógł sam zapłacić za bilet i aby mógł wyjść z aresztu za kaucją. Kiedy tak on, jak i jego agent zwrócili się do sędziego administracyjnego z takim wnioskiem to ten zapytał, kto miałby być gwarantem, że Marek dotrzyma zobowiązań. Marek zaproponował swojego brata i bratową. Kiedy tłumacz to przetłumaczył to sędzia chwilę pomyślał i powiedział, że nie wchodzi to w rachubę. Oboje oni bowiem byli w konspiracji z Markiem i chronili go w czasie jego pięcioletniego nielegalnego pobytu w Kanadzie. Sędzia zgodził się wypuścić Marka za stosunkowo niedużą kaucją, ale jeśli gwarantem będzie inna osoba mająca stały pobyt w Kanadzie. Odroczył sprawę na tydzień.
Po siedmiu dniach na rozprawę stawił się agent Marka z kolegą jego brata, który zobowiązał się złożyć żądaną kaucję z gwarancją, że Marek zastosuje się do wszelkich poleceń urzędu imigracyjnego. Sędzia zgodził się na to i wyznaczył kaucję, które została zapłacona po dwóch godzinach i po dalszej godzinie Marek był wolny.
Miał się zgłaszać dwa razy w miesiącu w urzędzie imigracyjnym. Po dwóch miesiącach oficer imigracyjny oświadczył Markowi, że w ciągu dwóch tygodni ma wyjechać z Kanady. Ten się z tym zgodził, zakupił bilet lotniczy, który przekazał do urzędu imigracyjnego i nowy paszport, który wyrobił w Konsulacie, bo stary utracił już ważność.
Marek wylatywał z Kanady bez żalu. Twierdził, że sam już zamierzał wyjechać za jakieś dwa-trzy miesiące. Tak więc wylatywał w terminie jaki sobie zaplanował. Miał nadzieję na odnowienie kontaktów z córkami. Myślał też o otworzeniu własnej firmy z Polsce o profilu podobnym do tego, jaki prowadził jego brat w Kanadzie. Zarobione pieniądze dawały mu szansę na stanie się szefem we własnym biznesie.
Aleksander Łoś