farolwebad1

A+ A A-

Smutny powrót

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Wielu przybywających do Kanady z nadzieją pozostania tutaj na stałe, musi opuszczać ten kraj ich nadziei, bo nie spełniają kryteriów, które trzeba spełnić, aby uzyskać status stałego rezydenta. Czasami ten odlot jest wymuszony obecnością konwojentów, którzy danego nieszczęśnika konwojują w kajdankach czy to z więzienia, czy też z aresztu imigracyjnego.

Często jest to przymus psychiczny. Prowadzący sprawę oficer imigracyjny przedstawia danej osobie wybór: albo sama dobrowolnie opuści Kanadę, albo też zostanie aresztowana i odwieziona na lotnisko z aresztu. Większość wybiera tę pierwszą możliwość. Pozostaje jeszcze problem, kto zapłaci za bilet lotniczy. Część osobników godzi się zapłacić za bilet, tzn. kupują ten bilet i przynoszą go do urzędu imigracyjnego. Stanowi to podstawę do wyznaczenia dnia odlotu i wszczęcia procedury wydalającej (deportacja, lub mniej dotkliwe, z punktu prawnego, formy wydalenia). Bywa też tak, że dana osoba mówi, że nie ma pieniędzy na bilet. Czasami dotyczy to jednej osoby, a czasami całych, kilkuosobowych rodzin. Wówczas prowadzący oficer imigracyjny decyduje o zakupie biletu lub biletów na koszt kanadyjskich podatników. Są też rzadkie wypadki, że koszty zabrania z powrotem danego osobnika bierze na siebie firma lotnicza, z pomocą której ten osobnik przyleciał do Kanady. Najczęściej jest to następstwem udowodnienia tej firmie przez władze imigracyjne, że czegoś tam nie dopełniła, zabierając tego osobnika na pokład swojego samolotu. Bywa też tak, że ktoś, przybywając do Kanady, miał bilet powrotny, który jednak utracił ważność. Również i w takim wypadku, na skutek interwencji oficera imigracyjnego, linia lotnicza wydaje bilet powrotny.

Nelson, około 30-letni, przystojny Murzyn, pochodzący z jednego z krajów karaibskich, stanowił jeszcze inną kategorię tych, których los zmusił do opuszczenia Kanady. On ani nie został aresztowany, ani nie doszło w jego wypadku do spotkania z urzędnikiem imigracyjnym, wymuszonym przez tego ostatniego.

Nelson wychowywany i utrzymywany był na swojej małej wyspie-kraju głównie przez matkę. Kiedy miał kilka lat, zmarł jego ojciec. Mieszkali w małym miasteczku, gdzie było około 50-proc. bezrobocie. Oczywiście, w tym biednym kraju nikt nawet nie słyszał o pomocy finansowej państwa dla bezrobotnych. Trzeba było sobie samemu radzić. Jakieś prace dorywcze dorośli znajdowali i klepali swoją biedę. Dzieci natomiast były objęte częściową pomocą państwa, które zapewniało darmowe wykształcenie na poziomie podstawowym. Chodzenie dzieci do szkoły łączyło się z możliwością uzyskania niewielkiej pomocy finansowej państwa na ubrania dla nich, co w ciepłym klimacie nie było zbyt kosztowne, na zakup niezbędnych przyborów szkolnych i książek oraz w szkole dzieci otrzymywały jeden posiłek dziennie.

W jego miejscowości, a w zasadzie w całym kraju, w którym urodził się Nelson, występowała jeszcze jedna patologia: alkoholizm. Często nadmierny pociąg do alkoholu przypisuje się Rosjanom, Polakom, Irlandczykom, może jeszcze Skandynawom, a w Kanadzie Indianom, czyli tubylcom. Ale nie bardzo nam wiadomo, aby patologią tą dotknięci byli mieszkańcy gorących wysp. Gdyby jeszcze pili chłodne piwko dla ochłody. Ale to by było dla nich zbyt kosztowne. Oni zalewają się niechłodzonym (bo tyko nieliczni mają lodówki) rumem produkowanym na miejscu z trzciny cukrowej. Kiedy wczasowicze z Kanady kupują tam rum za kilka dolarów za litrową butelkę, to często nie mają świadomości, że tubylcy w znanych im sklepikach, gdzie zwykle nie zaglądają turyści, lub na targowiskach mogą kupić taką samą butelkę o połowę taniej.

To nie znaczy, że to jest dla nich tak zupełnie tanio. Bo wszak ich zarobki są tak marne, że proporcjonalnie kosztuje ich to drożej niż turystę przyjeżdżającego do nich z zasobnego kraju. Ojciec Nelsona z rzadka miał pracę przez kilka miesięcy. Zwykle były to prace dorywcze albo w ogóle tygodniami nie pracował. Początkowo, po ożenieniu się, jakoś jeszcze dzielił się swoimi zarobkami z młodą żoną, która urodziła szybko czwórkę dzieci.

Ale po kilku latach gros zarobionych pieniędzy przeznaczał na alkohol. Utrzymanie i wychowanie dzieci spadło, tak jak i w wielu innych rodzinach na tej wyspie, na barki matki. Nelson był najmłodszy z rodzeństwa, tak więc pozostał mu w pamięci obraz kompletnej degradacji ojca: niepracującego, włóczącego się, prawie ciągle pijanego. Pamiętał też pogrzeb ojca. Zapił się na śmierć.

Od tego momentu w rodzinie zaczęło się dziać trochę lepiej. Najpierw najstarszy brat, a później siostry dostały jakieś prace. Odciążyło to trochę matkę, która pracowała całe życie jako służąca u trochę bogatszych ludzi. Z kolei dwie siostry poznały turystów z Kanady, którzy je zaprosili do siebie, ożenili się z nimi i obie uzyskały stały pobyt w Kanadzie. Obie też pracowały i pomagały matce i dwóm braciom. Głównie skorzystał na tym Nelson, który mógł uczęszczać do szkoły średniej. Ukończył tę szkołę, podjął pracę w ośrodku dla turystów jako kelner i po kilku latach, na zaproszenie sióstr, poleciał do nich do Kanady.

Po skończeniu ważności wizy nie wrócił do swojego rodzinnego kraju. Nie zgłosił się też do władz imigracyjnych o przedłużenie mu prawa pobytu.

Siostry załatwiły mu pracę, którą wykonywał sumiennie, podnosząc swoje kwalifikacje i zarabiając coraz lepiej. Wynajął samodzielny pokój, poznał po kolei kilka dziewcząt, w tym mających stały pobyt w Kanadzie. Ale nie myślał zbyt perspektywicznie. Było dobrze. Posyłał matce po kilkadziesiąt dolarów co miesiąc, co, przy podobnej pomocy ze strony jego sióstr, zapewniało ich matce godziwe życie.

Pierwsze sygnały, że coś się złego dzieje, nadeszły od ich najstarszego brata. Sugerował on tak w listach, jak i w rozmowach telefonicznych, aby rodzeństwo przesyłało pomoc dla matki na jego konto. Początkowo myśleli, że odezwała się pazerność brata. Ale znali go z tego, że nigdy nie prosił o pomoc dla siebie. Ciężko pracował na utrzymanie swojej rodziny. Jemu też od czasu do czasu każde z rodzeństwa mieszkającego w Kanadzie przesyłało trochę grosza. Dopiero kiedy te prośby brata się powtórzyły, a oni zażądali od niego kategorycznego wyjaśnienia, dlaczego chce, aby pomoc dla matki była przesyłania jemu, wyjawił prawdę. Ich matka piła. Nie chcieli temu wierzyć. Ta ich troskliwa matka, która tak wiele przeszła, m.in. z powodu męża alkoholika, poszła jego drogą? To nieprawdopodobne. Nie chcieli wierzyć bratu.

Mieli jednak dalszych krewnych, którzy mieszkali w tym samym miasteczku. Zaczęli wydzwaniać do nich, pytając o zdrowie ich matki. Najpierw nie uzyskali prawdziwej odpowiedzi. Zbywano ich ogólnikami. Dopiero kiedy ujawnili, że ich najstarszy brat poinformował ich, że ich matka nadużywa alkoholu, ci sami krewni stali się bardziej rozmowni. Stwierdzili, że ich matka stała się alkoholiczką. Przerazili się. Wyrazili pretensję do brata, że ten nie poinformował ich wcześniej, co się z matką dzieje. On natomiast argumentował, że wszak nie chcieli mu uwierzyć, kiedy pierwszy raz zwrócił się o zmianę formy finansowania kosztów utrzymania matki z ich strony.

W tym czasie, po prawie czterech latach pobytu w Kanadzie, Nelson, na wyraźne żądanie jego starszych sióstr, za pośrednictwem agenta imigracyjnego zwrócił się do urzędu imigracyjnego o zalegalizowanie jego tutaj pobytu. Miał małe szanse. Bo głównie miał motyw ekonomiczny.

Wprawdzie agent coś tam nawymyślał o problemach braku praworządności w kraju urodzenia Nelsona, ale i to dawało marną szansę na uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie. Niemniej, przez czas trwania procesu imigracyjnego jego pobyt w Kanadzie stawał się legalny. Agent zapewniał go, że nawet jeśli nie wygra tego procesu, to pozwoli mu to na rok – dwa pobytu w Kanadzie. Rozważali też możliwość zalegalizowania tutaj pobytu poprzez ożenek się Nelsona z obywatelką Kanady.

Wiadomość telefoniczna, jaką otrzymał od brata, zburzyła te plany. Został powiadomiony, że jego ukochana matka, której nie widział od czterech lat, zmarła z przepicia. Siostry na wieść o tym odleciały do kraju rodzinnego następnego dnia. Nelsonowi zajęło to dodatkowo dwa dni. Musiał zgłosić się do urzędu imigracyjnego z prośbą o pozwolenie na opuszczenie Kanady. Musiał zrezygnować z rozpoczętej procedury imigracyjnej, dającej mu teoretycznie szansę pozostania tutaj na stałe.

Zdecydował jednak, że obecność jego na pogrzebie matki jest jego obowiązkiem. Był to przymus wynikający z wychowania rodzinnego, które mimo biedy, było silniejsze niż myślenie o dobrym urządzeniu się samemu. Rodzeństwo czekało na niego z pogrzebem, trzymając matkę w lodówce w prosektorium w powiatowym mieście.

W odróżnieniu od jego rodaków, z radością rozprawiających o powrocie do kraju, w odróżnieniu od kanadyjskich turystów, którzy lecieli rozradowani na urlopy na jego uroczą wyspę, on siedział zadumany, smutny, bo prosto z lotniska miał jechać na pogrzeb swojej ukochanej, przedwcześnie zmarłej matki.

Aleksander Łoś

Ostatnio zmieniany piątek, 02 maj 2014 12:14
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.