farolwebad1

A+ A A-

Niepowodzenia z odlotem

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Różne mogą być przyczyny, dla których ktoś nie wyjechał czy nie wyleciał w zaplanowaną podróż. Któregoś dnia miała odlecieć do swojego rodzinnego kraju, z lotniska torontońskiego, matka z dwójką dzieci. Zrezygnowała ze starań o stały pobyt w Kanadzie wobec śmierci swojego ojca, którego nie mogła nie pożegnać. Rodzina czekała z pogrzebem.

Gdyby przyjechała na lotnisko trochę wcześniej, gdyby nie miała nadmiaru bagażu, za ciężkiego, który trzeba było przekładać z walizki do walizki, gdyby od miejsca, gdzie dostała kartę na samolot, nie było tak daleko do rękawa, przy którym stał samolot, toby nie zabrakło tych pięciu minut. Jej bagaże wyładowano i samolot odleciał. Z trudem, życzliwa przedstawicielka linii lotniczej, przełożyła bilety dla niej i dla jej dzieci, bez kary finansowej, na następny dzień.

Częstym motywem odmowy zabrania na samolot jest przeterminowanie paszportu. Jeśli dana osoba leci tylko do jednego, rodzinnego kraju, zwykle fakt, że paszport stracił ważność, nie stanowi przeszkody. Bywa nawet, że taka osoba nie ma w ogóle paszportu, ale chce wracać. Tak władze imigracyjne, jak i większość linii lotniczych przymyka na to oko i pozwala takim osobom odlecieć. Problemem są sytuacje, gdy lot jest z przesiadkami w różnych krajach. Głównie dotyczy to obywateli Karaibów i Ameryki Południowej. Często brakuje lotów bezpośrednich z Kanady do tych małych, wyspiarskich lub bardzo odległych krajów. W takiej sytuacji przeterminowany paszport eliminuje daną osobę z listy pasażerów, mimo że wcześniej ona sama lub władze imigracyjne zakupiły dla niej bilet lotniczy. Wysłanie w takiej sytuacji osoby bez ważnego paszportu może spowodować, że władze kraju pośredniego tej osoby nie zaakceptują na swoim terytorium, nawet jeśli miałoby to tylko polegać na przesiadce z samolotu na samolot, i taka osoba musiałaby wracać z powrotem. W takiej sytuacji koszty podróży powrotnej musiałyby ponieść linie lotnicze, które ją zabrały do punktu, z którego została zawrócona.

Mariusz, około 50-letni Polak, nie miał tych wszystkich powyższych problemów. Miał lecieć LOT-em do swojego kraju rodzinnego, czyli do Polski, bezpośrednio, bez przesiadek, z ważnym paszportem polskim, a jednak nie odleciał.

Przyleciał do Kanady na zaproszenie swojego kuzyna w okresie "dołka" zatrudnieniowego w Polsce. W jego rodzinnym miasteczku, w tak zwanej Polsce B, po splajtowaniu kilku małych zakładów, prawie jedynych, które dawały zatrudnienie kilkuset mieszkańcom, w tym Mariuszowi, nie miał żadnych szans na zatrudnienie.

List błagalny o pomoc napisała do kuzyna Mariusza jego matka, z którą mieszkał. Codziennie obserwowała, jak jej jedyny syn się stacza. Wcześniej rozpadła się jego rodzina. Dwoje dzieci osiągnęło dorosłość i samodzielność i obwiniało ojca za rozpad rodziny. Prawie go nie tolerowały. Kiedy Mariusz jeszcze miał trochę pieniędzy, lub też gdzieś dorywczo zarobił, to przepijał je z kolegami. Później żył z zasiłku dla bezrobotnych, a następnie dostawał nieduży zasiłek dla ubogich. Alkohol, który pił z kolegami, był coraz tańszy i coraz łatwiej doprowadzał Mariusza do upicia.

Kiedy kuzyn przysłał list zapraszający Mariusza do odwiedzenia go w Kanadzie, ten też uznał to za swoją szansę. Matka, ze swoich ostatnich oszczędności, kupiła bilet lotniczy dla syna i wyprawiła go za ocean z nadzieją, że odmieni to jego życie.

Faktycznie, dużą siłą woli Mariusz przezwyciężył pociąg do nadużywania alkoholu. A nawet, po pierwszym dniu, w którym z kuzynem "obalili" litr wódki, Mariusz oświadczył gościnnemu kuzynowi, że chciałby zerwać zupełnie z piciem alkoholu. Słyszał bowiem o tym, że tylko w taki sposób może wyleczyć się z nałogu. Kuzyn to zaakceptował i nie zapraszał go więcej do konsumpcji alkoholu. Załatwił mu też szybko pracę w małej firmie, w której sam pracował. Właścicielem był polski imigrant i dość łatwo zgodził się zatrudnić krajana, nie pytając o papiery. Mariusz pracował z kuzynem przy rozbiórkach, naprawach, malowaniu, hydraulice, na dachach i w piwnicach, stawiali płoty i ścinali trawę.

Kuzyn jednak, mając obywatelstwo kanadyjskie i mówiący dość dobrze po angielsku, załatwił sobie pracę w większej firmie, która oferowała większą pewność zatrudnienia i większe wynagrodzenie. Mariusz pozostał wśród starej załogi. Brak kuzyna spowodował, że Mariusz poddał się wpływom pozostałych pracowników. A ci, w większości samotni mężczyźni w jego wieku, największego pociągu nie przejawiali do pań i panienek, ale do kieliszka. Po prawie dwuletniej abstynencji Mariusz wrócił do alkoholu.

Wcześniej jednak, tuż przed skończeniem się ważności wizy turystycznej, wówczas jeszcze wymaganej od Polaków, kuzyn zaprowadził Mariusza do agentki imigracyjnej polskiego pochodzenia, która za odpowiednią opłatą wypełniła różne formularze i wysłała do władz imigracyjnych z wnioskiem o przyznanie Mariuszowi statusu stałego rezydenta Kanady. Pierwsza odpowiedź od władz imigracyjnych nadeszła po dwóch latach. Mariusz został wezwany do stawienia się w urzędzie imigracyjnym. Tam zadano mu kilka pytań poprzez tłumacza. Po dalszych kilku miesiącach dostał list z informacją, że wniosek jego oddalono i pouczono o możliwości odwołania się.

W tym czasie Mariusz już się wyprowadził od kuzyna, który się ożenił i potrzebował całego dwupokojowego mieszkania dla siebie i żony, która w momencie zawierania ślubu była już w piątym miesiącu ciąży. Mariusz, usuwając im się z drogi, zamieszkał w pokoju w suterenie, przy czym drugi pokój zajmowali jego kumple z pracy. Często do tych dwóch dołączało kilku innych kumpli z pracy i balangi alkoholowe stawały się coraz częstsze.

Kuzyn dostrzegł zmiany w postępowaniu Mariusza. Stronił on od niego i jego żony. Ale kiedy ich odwiedzał, to już nie odmawiał picia alkoholu, a wręcz zachęcał i innych gości do większego picia. Był honorowy i zawsze przynosił swoją flachę, która coraz szybciej była opróżniana. Kuzyn rozmawiał kilkakrotnie z Mariuszem o zgubności jego postępowania. Używał argumentu, że wszak to jego matka, mimo swojego podeszłego wieku i samotności, wysłała go daleko od środowiska, w którym się staczał. Nie powinien jej zawieść. Kuzyn nawet sugerował Mariuszowi, aby ten wracał do Polski i zajął się samotną matką. Ten obiecywał, że to zrobi, ale nie zbierał się do wylotu.

Któregoś dnia na adres kuzyna przyszło pismo z urzędu imigracyjnego dla Mariusza. Kuzyn zadzwonił do szefa Mariusza z prośbą, aby ten przekazał mu wiadomość o konieczności spotkania się.

Kiedy Mariusz przyjechał do kuzyna, ten przetłumaczył mu treść pisma, z którego wynikało, że władze imigracyjne domagają się od Mariusza, aby ten wybył natychmiast z terytorium Kanady, z powodu nielegalnego tutaj pobytu. Był też tam podany telefon, pod który powinien zadzwonić. Następnego dnia kuzyn Mariusza zadzwonił i usłyszał od oficera imigracyjnego, że jeśli Mariusz nie przyniesie do jego biura w ciągu tygodnia biletu powrotnego do Polski, to zostanie aresztowany i z aresztu odstawiony na samolot odlatujący do Polski.

Kuzyn pojechał wieczorem do Mariusza i przekazał mu tę wiadomość. Namawiał też go, aby dostosował się do żądania oficera imigracyjnego. W końcu argumenty kuzyna przekonały go. Na drugi dzień pojechali obaj do polonijnego biura podróży i kupili bilet na samolot LOT-u, który tego samego dnia dostarczyli do biura imigracyjnego. Odlot miał nastąpić za dwa tygodnie.

Mariusz powiadomił o tym właściciela firmy, który nie miał nic przeciwko temu, aby Mariusz pracował u niego do ostatniego dnia przed odlotem, o co ten prosił. Chciał trochę zarobić, bo z tego co dotychczas zarobił, niewiele zostało. Większość ciężko zarobionych pieniędzy wydawał, w tym w dużym stopniu na alkohol. Dostał jednak ostatnią wypłatę. Rano w dniu odlotu pojechał z kuzynem na zakupy. Kupił jakieś prezenty swojej matce. Ale już po południu ściągnęli do niego kumple z pracy. Właśnie był trochę martwy sezon i nie musieli gonić z robotą. Samolot odlatywał wieczorem.

Kiedy Mariusz został odwieziony na lotnisko przez kuzyna, słaniał się na nogach. Ten jednak chciał się jak najszybciej pozbyć tego balastu i zaprowadził go do biura imigracyjnego na lotnisku, w celu zameldowania gotowości do odlotu. Potem zaprowadził go do punktu kontroli, a kiedy stwierdził, że Mariusz pokonał i tę przeszkodę, to sam odjechał z ulgą do domu.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy zadzwonił telefon i, mamrocząc, Mariusz powiadomił go, że pracownica LOT-u nie pozwoliła mu wejść do samolotu, mimo że miał ważny bilet. Nie pomogło nawet wstawiennictwo urzędnika imigracyjnego, który asystował Mariuszowi w tych ostatnich minutach pobytu na ziemi kanadyjskiej. On też chciał się pozbyć tego balastu. Urzędniczka linii lotniczej uzasadniała swoją decyzję niebezpieczeństwem na pokładzie osoby będącej pod znacznym wpływem alkoholu. Kuzyn przyjechał po Mariusza i odwiózł go do jego pokoju w suterenie. Miał tam zapłacony czynsz do końca miesiąca, czyli jeszcze przez kilka dni. Właściciel zgodził się na dalszy kilkudniowy pobyt Mariusza u niego, ale zapowiedział, że od pierwszego pokój już wynajął komuś innemu.

Urzędnik imigracyjny wraz z urzędniczką linii lotniczej zmienili datę odlotu Mariusza za dwa dni, o czym powiadomili telefonicznie jego kuzyna. Ten przekazał tę wiadomość Mariuszowi na drugi dzień.

Mariusz nie stawił się jednak do odlotu w nowym terminie i wobec tego wydano nakaz deportacji i poszukiwań przez oficerów imigracyjnych i policję.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.