farolwebad1

A+ A A-

Niemiecki imigrant

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Pewne nacje sprawiają więcej, a inne mniej kłopotów urzędom imigracyjnym w Kanadzie. Te pierwsze wywodzą się głównie z krajów biednych i w których toczą się wojny lub konflikty na tle głównie religijnym, rasowym, lub etnicznym. Te drugie wywodzą się z krajów o podobnym, lub nawet wyższym poziomie życia ekonomicznego jak w Kanadzie i o utrwalonej demokracji.

Stąd zdziwienie, że do więzienia czy aresztu imigracyjnego trafiają Szwajcarzy, Holendrzy, Francuzi, Anglicy czy Niemcy. To zdziwienie nie dotyczy przypadków "nowych imigrantów" z tych krajów, bo często ich wędrówka do Kanady wynika z niezaadaptowania się którymś z wymienionych krajów europejskich, lub też z braku tolerancji w tych krajach wobec cudzoziemców, nawet tych, którzy uzyskali prawo stałego pobytu, a nawet obywatelstwo danego kraju.

Prześledźmy los jednego człowieka wywodzącego się z czystej rasy nordyckiej. Ten około 35-letni mężczyzna, wywodzący się z osiadłej od wieków we Frankfurcie nad Menem rodziny, mógłby konkurować z naszym Hansem Klossem i byłby zaliczony do "obermenchen" nawet przy najskrupulatniejszym przestrzeganiu ustaw norymberskich. Blondyn, niebieskooki, wzrost około 180 cm, dobrze zbudowany. Coś go jednak różniło od prawzoru "prawdziwego" Niemca. Włosy, zamiast postrzyżenia typu wojskowego, były rozwichrzone, a z tyłu zawiązane "na kitkę". Ubranie traperskie, czyste, człowieka przyzwyczajonego do noszenia munduru. Na szyi dwa krzyże na grubych łańcuchach, na rękach bransolety, a na palcach dwa pierścienie podobne do kastetów.

Kiedy zapytałem go, gdzie kupił te srebrne precjoza, to z dumą oświadczył, że to wyroby platynowe. Faktycznie, gdy się im bliżej przyjrzałem, nie było wątpliwości, że były z bardziej szlachetnego metalu. Nie miałem więc do czynienia z byle łachudrą, ale człowiekiem, któremu powodziło się nieźle. Miał jeszcze pas, jak twierdził, z najszlachetniejszej stali. Skąd ten nietypowy Niemiec, mówiący dobrze po angielsku, znalazł się w Kanadzie?

Pochodził ze średnio zamożnej niemieckiej rodziny. Zasobny portfel rodziców powodował, że długo zabawił na studiach. Tam, oprócz pewnego zasobu wiedzy, głownie z zakresu muzyki i ogólnej kultury, ukształtował w sobie charakter lewackiego antyglobalisty, a wręcz anarchisty. Drobnomieszczańskie Niemcy, chociaż odbiegające od tych sprzed stu lat, za bardzo "uwierały" Helmuta. Postanowił więc znaleźć miejsce, gdzie mógłby realizować swoje pasje życiowe.

Wybrał Holandię, a konkretnie Amsterdam. Najpierw pętał się wśród tamtejszej "cyganerii", paląc "trawkę" i popijając wszystkim, co miało choć trochę alkoholu, zaliczając obficie miejscowe "łatwodajki" i przyjezdne. Najpierw korzystał z zasobów rodziny pod pretekstem poszukiwania własnej drogi życiowej. Po pewnym czasie postanowił zarobić sam pieniądze. Miał wiedzę muzyczną i grał na kilku instrumentach. Ale w profesjonalnym światku to było za mało, aby mogło przynosić dochód. Zaczął więc kręcić się wokół wytwórni płytowych. Porobione znajomości pozwoliły na to, że był traktowany jako bezpłatny pomocnik w studiu. Był coraz bardziej przydatny. Po kilku miesiącach dostał w jednym ze studiów stałą pracę. Po kilku latach pracy w tym zawodzie (z przerwami na kilkutygodniowe wypady w "świat"), stał się współwłaścicielem studia nagrań. Mimo zmian pozycji w tym zawodzie był ciągle składnikiem subkultury młodzieżowego protestu. W pewnym momencie poczuł, że staje się w tym środowisku seniorem. Młodzież go wspierała, ale muzyka, którą musiał lansować, aby być na fali, była już dla niego mniej zrozumiała. Postanowił zmienić miejsce postoju.

Wybrał Kanadę. Namówił go do tego jeden z obieżyświatów kanadyjskich, z którym włóczył się po świecie w trakcie jednego z urlopów. Pewnego dnia Helmut oświadczył swojemu wspólnikowi, że zostawia studio pod jego opieką, a finansowo rozliczą się za jakiś czas. Miał na koncie trochę grosza i z tym skromnym zapasem wyruszył do Kanady. Tutaj spotkał się z kumplem. Ten wciągnął go do grona kanadyjskiej "cyganerii". Szybko okazało się, że jest to środowisko narkomanów i żyjących z handlu narkotykami. Helmut poszukiwał czegoś więcej, czegoś bardziej uporządkowanego.

Nawiązał kontakty ze środowiskiem. Najpierw wynajął na rok (tak się umówił z właścicielem) porządny jednosypialniowy apartament, wprawdzie w nie najlepszej dzielnicy (Finch i Jane), za jedne 450 dolarów miesięcznie, płacąc z góry za pół roku. Tak we Frankfurcie, jak i w Amsterdamie taki apartament kosztowałby go co najmniej trzy razy tyle. W Amsterdamie mieszkał w skromnym pokoiku na poddaszu, płacąc około 800 dolarów (w przeliczeniu) na miesiąc. Tak więc w Kanadzie już na starcie standard życia mu się poprawił. Trzeba było jednak poszukać jakiegoś źródła dochodu. Nie uśmiechało mu się sprzedawanie narkotyków z grupą, z którą zetknął się na wstępie.

Ale te pierwsze kontakty zaowocowały kontaktem na wyższym szczeblu. Jeden z hurtowników zaproponował Helmutowi pracę kurierską między Ameryką Środkową i Południową a Kanadą. Maskowanie przemycanych narkotyków czy pieniędzy hurtownik wziął na siebie. Rolą Helmuta miało być przewożenie tego towaru, i to każdorazowo w nie za dużych ilościach. Helmuta wygląd, jak również paszport miały dawać większą gwarancję sukcesu, niż w przypadku wykorzystywania do tego mieszkańców kontynentu amerykańskiego. Faktycznie, biznes rozwijał się bez zastrzeżeń przez pierwsze kilka miesięcy. Helmut odbywał podróże dwa – trzy razy w miesiącu, nie do końca wiedząc, w której części jego, nie za dużego bagażu, ukryta jest kontrabanda. Sumiennie hurtownik wypłacał mu umówioną kwotę.

Helmut kupił sobie też używany, dwuletni, w dobrym stanie samochód. Ktoś mu jednak powiedział, że po trzech miesiącach pobytu w Kanadzie jego niemieckie prawo jazdy traci ważność i musi postarać się o kanadyjskie prawo jazdy. Zwierzył się z tego problemu swojemu pracodawcy, czyli hurtownikowi handlu narkotykami. Ten oświadczył, że sprawę tę mu załatwi. Faktycznie, przyniósł mu kanadyjskie prawo jazdy z dobrą fotografią i autentycznymi danymi. Hurtownik zażądał za to 75 dolarów i je od Helmuta otrzymał. Ta sielanka trwała dalszy miesiąc.

Pewnego dnia Helmut, jadąc swoim samochodem, został zatrzymany przez patrol policyjny. Na żądanie policjanta okazał dokumenty, czyli paszport niemiecki i kanadyjskie prawo jazdy. Policjant poszedł do radiowozu i dość długo nie wracał. Po jakimś czasie nadjechał drugi radiowóz i do Helmuta siedzącego w swoim samochodzie podeszło dwóch policjantów. Ten, który wziął jego dokumenty, polecił mu wysiąść z samochodu. Zapytał go, skąd ma kanadyjskie prawo jazdy. Helmut odpowiedział mu, że pomógł mu je wyrobić jego kolega. Na pytanie o nazwisko i adres kolegi Helmut odpowiedział, że był to kolega, którego znał z baru, do którego chodził na piwo. Policjant nie był nadmiernie dociekliwy, ale oświadczył, że okazane przez Helmuta prawo jazdy jest falsyfikatem. Pokazał mu swoje prawo jazdy i wskazał, czym różni się oryginał od podróbki.

Helmut został aresztowany i osadzony w więzieniu na dwa miesiące. Z uwagi na dobre sprawowanie karę mu skrócono, tak że wraz z imigracyjną procedurą deportacyjną odsiedział w więzieniu kanadyjskim 50 dni. Wcześniej myślał o staraniach o stałe osiedlenie się w Kanadzie, ale teraz, po tej wpadce wiedział, że nie ma na to szans. Godnie znosił warunki więzienne, mimo że jego współtowarzyszami niedoli byli raczej kolorowi z różnych zakątków świata, lub też męty kanadyjskie.

Helmut w oczekiwaniu na samolot mający przenieść go przez Atlantyk porównywał standard życia w Europie i Kanadzie. Raczej bardziej podobała mu się Kanada. Tu czuł tę przestrzeń życiową, której Europejczykom, a szczególnie Niemcom, brakuje. Nie dość, że ściśnięci na mniejszym obszarze, to jeszcze muszą znosić obecność milionów imigrantów.

Helmut żałował swojego przytulnego mieszkania w Toronto. Twierdził, że po spotkaniu z rodziną szybko pojedzie do Amsterdamu i będzie kontynuował pracę w studiu muzycznym. Nie wiedział, jak długo. Nie miał jeszcze planów długoterminowych.

W sumie odlatywał w pogodnym nastroju, wszak wpadł na drobnej sprawie posługiwania się fałszywym dokumentem. Mogło być gorzej, gdyby wpadł na przemycie narkotyków. Nie tylko kara byłaby surowsza, ale również władze jego rodzinnego kraju miałyby to odnotowane w swoich rejestrach. A z taką adnotacją żyje się w Niemczech trudniej.

Na koniec powiedział tylko, że żałuje, że zetknął się w Kanadzie w zasadzie tylko ze środowiskiem kombinatorów, choć wylatując z Europy, chciał rozpocząć nową karierę bez naruszania prawa. Tak jakoś nie wyszło.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.