Nasza bohaterka została sprzedana "na służbę", kiedy miała 12 lat. Ta służba to było tylko mydlenie oczu, bo z wyglądu kupca można było się łatwo domyślić, że chodzi o konkretną służbę. W tej transakcji ze strony rodziców było coś z chęci zysku, ale jednocześnie zapewnienia córce lepszego losu. Mieli dwie córki, co było tylko balastem dla nich. Córka w tradycji chińskiej idzie "za mężem" i ma obowiązek pomocy jego rodzicom. Nie mieli syna, a więc byli skazani na ciężki los samotnych starych ludzi, żyjących w kraju, gdzie nie ma emerytury starczej dla ludności wiejskiej. Otrzymali od kupca drobną kwotę, która miała być przeznaczona na wydatki w późnym okresie starości. Widząc nędzę swojego życia, mieli nadzieję, że córka ich doświadczy czegoś lepszego, bo słyszeli o lepszym życiu w wielkich miastach.
Chin została sprzedana handlarzowi, który zaopatrywał w nowy towar właścicieli burdeli Szanghaju. Zarobił na tym swoją dolę, a dziewczynka stała się w pełni niewolnicą właściciela taniego domu publicznego. Takie domy uciech otwierane są w ogromnych ilościach w kraju, który nominalnie ciągle mieni się komunistycznym, a więc głoszącym coś o godności każdego człowieka, gdzie oficjalnie kiedyś prostytucja nie istniała. Obecnie czerwoni biurokraci przymykają prawie zupełnie oczy na ten objaw kapitalizmu, który pozwala handlować każdym towarem.
Właściciel burdelu, kupując małą Chin, otrzymał od pośrednika gwarancję, że jest ona dziewicą. Faktycznie była. Postanowił to dobrze sprzedać. Miał stałych klientów polujących na taki towar. Wystarczył jeden telefon i już następnego dnia dziewczynka znalazła się w łóżku starego biznesmena. Tradycja chińska głosi, że uprawianie seksu z młodą dziewicą odmładza. Utwierdził to przekonanie Mao Tse-tung, który lubował się w seksie z dziewczynami, które nie przekroczyły 15. roku życia. Miał ciągle dostarczany świeży towar. Dziewczęta przygotowywano na to wielkie spotkanie z wielkim wodzem (musiały być dziewicami), mówiąc im, że jeśli będą miały potomstwo z tego związku, to będzie to gwarancja, że ich syn też będzie wielkim wodzem.
Mała Chin, zgwałcona przez starego satyra, poddała się swojemu losowi. Nauczona była, że mężczyźni dyktują warunki. Tak było nawet w jej biednym, rodzinnym domu. To ojciec rządził małym stadkiem: żoną i dwiema córkami. Nie raz była przez niego bita za byle nieposłuszeństwo lub niewłaściwe, jego zdaniem, wykonanie jakiejś pracy.
Obecnie, po poznaniu swojej roli jako niewolnicy mającej świadczyć usługi seksualne, szybko przyuczyła się do tego zawodu. Jeszcze przez jakiś czas właściciel burdelu oferował ją klientom jako nowy towar, z sugestią, że jest dziewicą. Pobierał za to podwyższone stawki. Później przyszła już normalna praca dla Chin – obsługa co najmniej kilku, a czasami kilkunastu klientów każdego dnia.
Rząd chiński, walcząc z przeludnieniem i gwałtownym wzrostem populacji, zakazuje, szczególnie w miastach, posiadania więcej niż jednego dziecka. A skoro to syn zapewnia pomoc na starość, to rodzice pragną mieć tylko syna. Ukrywana jest prawda, że nowo narodzone dziewczynki są zabijane przez rodziców.
Dysproporcja między liczbą chłopców a dziewcząt gwałtownie wzrasta. Ta nadwyżka młodych mężczyzn, żyjących w slamsach wielkich ośrodków przemysłowych, nie ma szans na założenie rodziny, ale zarobione pieniądze topią oni często w narkotykach i seksie uprawianym z tanimi prostytutkami.
Chin uprawiała swój zawód sumiennie przez kilka lat. Kilkakrotnie była sprzedawana przez jej jednego właściciela drugiemu. W ten sposób uatrakcyjniali oni swoje burdele stałym klientom, którzy ciągle domagali się nowego towaru. Pierwsze pięć lat pracowała za darmo, tzn. za łóżko w kilkuosobowym pokoju, przyodziewek, raczej kusy, jak zwykle u prostytutek, i skromne chińskie pożywienie. W kolejnych pięciu latach następował podział po równo zarobionych pieniędzy między Chin i jej opiekuna. Z tym że ze swoich środków musiała się już w pełni utrzymać. Zarobione na czysto pieniądze dzieliła na połowę: jedną część wysyłała rodzicom, a drugą odkładała w banku. Mimo sprzedania jej przez rodziców czuła się w obowiązku im pomagać, bo wszak nie mieli syna, który by ich wspierał na starość.
Uzbierane pieniądze postanowiła przeznaczyć na największą inwestycję w swoim życiu: wyrwanie się z chińskiego piekła i zamienienie go na lepszy byt za granicą. Dość łatwo znalazła pośrednika, który zgodził się załatwić jej przemyt do Kanady. Kraj ten, podobnie jak kiedyś w Polsce, stanowi w Chinach przedmiot marzeń, tym bardziej że szereg tych, którzy wcześniej tu się dostali, śle wiadomości o tym kraju szczęścia i możliwości szybkiego dorobienia się.
Umowa była prosta. Chin prawie wszystkie swoje oszczędności, czyli 5 tysięcy amerykańskich dolarów, zapłaciła za jej przemyt do Kanady, a dalsze 15 tysięcy miała odrobić w początkowym okresie swojego pobytu w nowym kraju. Dostała paszport z wizą kanadyjską i bilet lotniczy. Leciały z nią jeszcze dwie dziewczyny pod opieką przemytnika. Przeszła pomyślnie kontrolę imigracyjną i celną. Tuż za drzwiami terminalu lotniczego spotkał ich nowy opiekun, który odebrał je od dotychczasowego przewodnika, ten na odchodnym zabrał paszporty, które najprawdopodobniej miały posłużyć do przemytu kolejnego towaru.
Chin trafiła natychmiast do chińskiej dzielnicy Toronto, gdzie już następnego dnia po przylocie podjęła pracę prostytutki. Wszystkie zarobione przez pierwszy rok pracy pieniądze zabierał jej nowy właściciel w Kanadzie, aż do spłaty długu. Przez kolejne dwa lata pracowała już na zasadzie pół na pół. Klientami jej byli głównie Chińczycy oraz mężczyźni europejskiego pochodzenia, którzy poszukiwali seksu z kobietami wyglądającymi jak dzieci, czyli bojący się odpowiedzialności za seks z dziećmi mężczyźni o skłonnościach pedofilskich. Aż przyszedł ten feralny wieczór.
Policja znalazła ją nieprzytomną w ciemnym zaułku centrum Toronto. Był to jej stały rejon pracy, choć pracowała też, będąc wypożyczona, przez pół roku w Vancouverze. Nie pamiętała, co się stało. Wiedziała, że odbyła seks z klientem, a później ciemny mrok. Prawdopodobnie trafiła na sadystę, który w ten sposób zaspokajał w pełni swój zboczony popęd płciowy. Ocknęła się w szpitalu. Tam, po udzieleniu jej pierwszej pomocy stwierdzono, że może być umieszczona w areszcie imigracyjnym, gdzie trafiła na drugi dzień. Była ciągle obolała i posiniaczona. Umieszczono ją w odrębnym pokoju.
Potrafiła się już porozumieć po angielsku, tak więc na początek z trudem, ale w miarę upływu czasu z większą swobodą, opowiedziała swoje perypetie życiowe oficerom imigracyjnym. Błagała ich o pomoc w pozostaniu w Kanadzie i podjęciu normalnego życia. Ich szczególnie interesowało, jak to się stało, że przeszła przez kontrolę graniczną. Powiedziała, co zaobserwowała, że była przesłuchiwana, ale krótko ,przez oficera na lotnisku i puszczona z paszportem wolno. Sprawa ta prawdopodobnie stanie się przedmiotem pogłębionego śledztwa, zmierzającego do ustalenia, czy ktoś z kanadyjskich pracowników państwowych nie brał łapówek od gangu przemytniczego, który jest osadzony dość dobrze w Toronto, Markham i innych częściach Kanady.
Trudno powiedzieć, jaki los spotka Chin. Czeka ją długa procedura imigracyjna. Po konsultacjach i z pomocą organizacji społecznej świadczącej pomoc imigrantom wypełniła dokumenty osoby starającej się o status uciekiniera politycznego. Ale czy ma szansę na uzyskanie tego, wobec sposobu, w jaki dostała się do Kanady, wykonywania pracy bez zezwolenia przez trzy lata i wobec zmian polityczno-ekonomicznych w samych Chinach?
Szanse ma w podobnej proporcji, jak dzieliła dochody z uprawiania najstarszego zawodu świata, czyli pół na pół.
Aleksander Łoś