Oficer wrócił do swojego biura i zaczął pogłębiać swoją wiedzę o tym osobniku. Po jakimś czasie wrócił i powiedział, że nie zgadza się na przyjęcie gwarancji od niego, nazywając go "zawodowym poręczycielem". Powiedział nadto, że osobnik ten powinien wykazać, co dzieje się z osobami, którym udzielił wcześniej gwarancji.
Po kilku godzinach osobnik ten wrócił z wpłaconą na rzecz Receiver General for Canada, w formie money order, kwotą trzech tysięcy dolarów i jakimiś zapiskami. Dokumenty te zostały przekazane oficerowi imigracyjnemu. Po jakimś czasie przyszedł, z już gotowymi dokumentami zwalniającymi aresztanta, inny oficer imigracyjny. Zaczął rozpytywać interesanta, mówiąc, że wcześniej był on już poręczycielem na rzecz jednej osoby kwotą pięciu tysięcy dolarów, a co do drugiej kwotą czterech tysięcy. Pytał, co się stało z tymi pieniędzmi, co się stało z tymi osobnikami, czy poręczyciel ma z nimi kontakt. Ten odpowiedział, że nie wie, co się z tymi osobnikami dzieje ani co się stało z tymi pieniędzmi. Oficer imigracyjny w końcu skomentował to, "to są pana pieniądze i pan je straci, jeśli aresztant, którego wypuszczam, nie podporządkuje się warunkom umowy". Dokumenty zostały podpisane i aresztant wypuszczony.
Co złego się stało? Ten drugi oficer w sposób ewidentny naruszył swoje obowiązki służbowe. Wszak nie trzeba było mieć wielkiej wyobraźni, aby zrozumieć, że to nie pieniądze tego osobnika były angażowane. Świadczyła o tym zresztą obecność drugiego osobnika, który był jakby "przewodnikiem" pierwszego. To on był krewnym aresztanta, ale widocznie sam nie mogąc być poręczycielem (może nie miał statusu landed immigrant), wynajął swojego znajomego. Tak się też działo przy załatwianiu dwóch pierwszych spraw. Tam też pieniądze nie były poręczyciela, lecz rodziny aresztantów. Świadczyła o tym beztroska co do tego, co się z tymi pieniędzmi stało. A już zupełnie kompromitował tego poręczyciela fakt, że w ogóle nie wiedział, co się dzieje z osobami, którymi udzielił on gwarancji. I w takich to okolicznościach oficer imigracyjny zgadza się na wypuszczenie na wolność osobnika za poręczeniem zawodowego poręczyciela, który najprawdopodobniej robi to, pobierając dla siebie jakąś "dolę". Oficer imigracyjny, którego obowiązkiem jest stać na straży interesów państwa, zupełnie zlekceważył swoje obowiązki. I znowu nie trzeba dużej wyobraźni, aby zrozumieć, co dzieje się z ludźmi, którzy zostają wypuszczeni w takich okolicznościach na wolność. Kiedy uzyskują negatywną decyzję co do pozostania na stałe w Kanadzie, przechodzą do podziemia, lub też zostają przerzuceni nielegalnie do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaczynają ponownie całą procedurę o uzyskanie statusu stałego rezydenta.
Innym miejscem, gdzie nowo przybyły może spotkać się z niekompetencją funkcjonariuszy państwowych, jest więzienie. Do więzienia kierowani są osobnicy z przeszłością kryminalną, chorzy psychicznie, lub też tworzący już na wstępie, na lotnisku jakieś trudności. Jednego z takich osobników odesłał do więzienia oficer imigracyjny. Trudno powiedzieć, co było tego przyczyną. Był to człowiek okołopięćdziesięcioletni pochodzący z Pakistanu.
Wygląd miał inteligenta, przyzwoicie, po europejsku ubrany, z dość dobrym angielskim. Przywieziony został do więzienia. Tutaj w sposób szorstki nakazano mu się rozebrać do naga. Zapytał, dlaczego, przecież nic złego nie zrobił, dlaczego tak jest traktowany? Został wepchnięty brutalnie do boksu, gdzie się miał rozbierać. Stał tam przez chwilę. Strażnik, który się nim zajmował, powiadomił o trudnościach swojego zwierzchnika. Ten wyszedł ze swojego pomieszczenia biurowego i nakazał ręką, aby zabrać aresztanta do podręcznej celi. Zgromadziło się wokół niego kilku strażników, którzy pracują na stanowisku przyjęć nowych aresztantów. Jeden ze strażników powiedział do aresztanta, "my cię nauczymy wykonywać polecenia" i zadał mu pierwszy cios. Po tym poszły kolejne. Kiedy aresztant, w swoim przyzwoitym garniturze, przewrócił się pod razami na beton, był kopany po całym ciele. Jęczał, prosił o przestanie, pytał, za co go to spotyka. Skulonego na betonie, jęczącego, pozostawiono zamkniętego w celi.
Patologia miejsca i ludzi. Oczywiste jest, że gdzieś musi być miejsce, gdzie łamie się opór przeciw władzy, szczególnie ze strony przestępców. Ale strażnicy, z oficerem na czele, powinni wiedzieć, gdzie chodzi o faktyczny opór, a gdzie jest to tylko skarga człowieka, który po raz pierwszy trafił do Kanady i do więzienia, który nie zna procedury, który może głupio, ale w swojej naiwności tylko pyta, dlaczego? Strażnicy poszli na skróty. Zamiast wytłumaczyć mu w kilku zdaniach, że musi się podporządkować regulaminowi więziennemu, to przełamano jego opór psychiczny brutalnym pobiciem.
Chciałoby się nie wierzyć, że to może się zdarzyć w Kanadzie, kraju stawianym jako przykład praworządności. Kraju, pod którego ochronę zwracają się osoby, które w ich rodzinnych krajach spotkała krzywda.
W tymże samym miejscu miało miejsce i inne wydarzenie. Z aresztu miał być zwolniony pewien młody Chińczyk, bo ktoś wpłacił za niego kaucję.
Bardzo słabo mówił po angielsku. Miał w depozycie tylko dolary amerykańskie. Wyjął ze zwitka dwie dwudziestodolarówki i pokazywał, że chce wymienić je na dolary kanadyjskie, bo musi zapłacić za telefon i autobus lub taksówkę, aby dostać się do miejsca zamieszkania. Podszedł do niego kierownik izby przyjęć, wziął te pieniądze, włożył do swojego portfela, z którego wyjął dwie kanadyjskie dwudziestodolarówki i wręczył je Chińczykowi.
Ten w charakterystyczny dla tego narodu sposób ukłonami podziękował kapitanowi. Normalne? Nie!!! W tym czasie za dolara amerykańskiego w punktach wymiany trzeba było zapłacić 1,40 dolara kanadyjskiego. Zarabiający około trzydziestu dolarów na godzinę oficer połakomił się na kilkanaście dolarów, których nie dopłacił z tej wymiany, widać, że biednemu, nowemu imigrantowi. Gdyby zrobił to strażnik niebędący urzędnikiem państwowym, toby z hukiem wyleciał z pracy. Egzaminowany pracownik państwowy miał poczucie bezkarności, bo kto miałby się poskarżyć na niego, może jego podwładni? Nigdy, oni stanowią monolit, kiedy dochodzi do konfrontacji z "obcymi".
Innym miejscem, gdzie nowo przybyłego może spotkać nieprzyjemność ze strony kanadyjskich pracowników państwowych, to cło. Pewien przybysz z Jamajki, kiedy znalazł się twarzą w twarz z celnikiem, nie zareagował, kiedy ten polecił mu otworzyć torbę. Torba ta stała na ladzie przed celnikiem i to jego obowiązkiem było jej otwarcie. Ale niektórzy celnicy zupełnie inaczej traktują osoby aresztowane przez oficerów imigracyjnych. Traktują je jak podludzi. Ich nie dotyczą maniery, które musi wykazywać celnik w stosunku do każdego innego pasażera. Celnik potraktował zachowanie młodego Jamajczyka jako stawianie oporu. Powiedział, że teraz to on go aresztuje do celów urzędu celnego. Nakazał mu pójść do pomieszczenia obok.
Przywołał swojego kolegę celnika i tam dwaj rozebrali do naga, flegmatycznego z natury, jak się okazało, przybysza z gorącej wyspy. Wrócili bez odniesienia sukcesu. Nie znaleźli ani narkotyków, ani innej kontrabandy. Ale mieli satysfakcję, bo wykorzystując swoje uprawnienia, pokazali temu osobnikowi, co mogą, jeśli tylko zechcą. Wszak procedura rozbierania do naga jest uruchamiana, gdy istnieje podejrzenie, że dana osoba coś ukrywa w swoim ubraniu lub zakamarkach ciała. W tym wypadku takiego podejrzenia nie było. Celnik zastosował tę procedurę tylko i wyłącznie w celu dania nauczki nie słuchającemu jego poleceń aresztantowi.
Nazwałem te rzeczy nieprzyzwoitymi, bo wstyd mi jest, kiedy obserwuję takie lub temu podobne zachowania kanadyjskich pracowników państwowych w zetknięciu z nowymi przybyszami do naszego kraju. Nie nazywam ich ani karygodnymi, ani przestępczymi, bo nie o karanie winnych tego typu zachowań chodzi. Chodzi o kontrolę systemu, który w zasadzie jest dobry, znacznie lepszy niż w ogromnej większości innych krajów. Chodzi o właściwą selekcję ludzi do poszczególnych funkcji państwowych i ich nieustanną kontrolę.
Często ich rutyna i poczucie bezkarności powodują, że postronnemu obserwatorowi jest po prostu za nich wstyd.
Aleksander Łoś
Toronto