Wygląd jej wskazywał na pochodzenie hiszpańskie, ale niezupełnie. Lekkie zabrązowienie skóry mogło wskazywać na wielopokoleniowy pobyt byłych kolonizatorów w gorącym klimacie. Tych lekko przyciemnionych kolonizatorów nazywano Kreolami. Włosy miała czarne, ale wiele Hiszpanek ma takie.
Rozjaśniła je nieznacznie, tak więc ciemno blond pasemka jeszcze bardziej upodabniały ją do Europejki. Kiedy jednak się odwróciła twarzą na wprost, można było od razu poznać, że jest ona w co najmniej 25 proc. Mulatką. Wskazywał na to poszerzony nos, powiększone usta, rozstaw kości policzkowych. Nie było to wyraźne, ale jakby tylko lekko zaznaczone. Prawdopodobnie to nie któreś z rodziców było murzyńskiego pochodzenia, ale raczej któryś z dziadków lub któraś z babć tej przystojnej Dominikanki.
Maniery jej wskazywały na pochodzenie z co najmniej średniej klasy społecznej. Była niewątpliwie dobrze wykształcona, chyba z uniwersyteckim dyplomem. Karaibski kraj-wyspa, z którego pochodziła, niewątpliwie do bogatych się nie zalicza. A jej ubiór i jakość bagażu wskazywały, że z ubogich warstw społecznych nie pochodzi. Mówiła dość dobrze po angielsku, a więc rodzice zadbali, aby ich córka poznała ten obcy w kraju hiszpańskojęzycznym, drugi język. Trudno było dociec, jaki wykonywała zawód, ale niewątpliwie nie była to dziewczyna lekkich obyczajów. Skąd więc ta ciąża u niezamężnej młodej osoby?
A z drugiej strony, czy u tak młodej? Pamiętam, że pewna Polka, która wyszła za mąż za Kubańczyka, powiedziała mi, że urządza przyjęcie dla swojej 15-letniej córki, w związku z wchodzeniem przez nią w wiek dorosłości. W tym klimacie bowiem, szczególnie dziewczyny szybciej dojrzewają niż ich rówieśnice dorastające w zimnym północnoeuropejskim lub północnoamerykańskim klimacie. Dla nich nasz próg dorosłości, czyli 18 lat, jest zbyt późny. W tym wieku wiele z nich to już mężatki, z jednym, dwójką, a czasami trójką dzieci. Jak więc to się stało, że nasza bohaterka dotrwała w staropanieństwie (według kryterium jej rodzinnego kraju) mimo zgrabnej sylwetki, urodziwej twarzy i sporej inteligencji?
Być może właśnie ten ostatni czynnik zdecydował, że nie znalazła ona sobie właściwego partnera wśród swoich krajanów. Że czekała na "księcia z bajki". I doczekała się. Przybył, wśród tysiąca, jak co roku, pewien Kanadyjczyk na swój dwutygodniowy urlop i tak to się zaczęło. Poznali się na plaży.
Rozmowa doprowadziła do umówienia się na wieczór w pobliskim młodzieżowym lokalu.
Kanadyjczyk był mniej więcej dziesięć lat starszy od dziewczyny, ale mógł jeszcze za młodzieżowca uchodzić. Był dość przeciętnej urody. Pochodził z Toronto, skąd poleciał w okresie surowej kanadyjskiej zimy na rutynowy urlop. Dochody miał dość dobre, pozycję w pracy ustabilizowaną. Nie był on typowym seks-turystą, szukającym tanich dziewcząt w ubogich krajach. Jako samotny mężczyzna, poszukiwał przygód z kobietami tak w Kanadzie, jak i w krajach, do których latał na urlopy, ale nie było to za wszelką cenę, nie było to jego głównym celem. Przygody mu się przytrafiały, ale też bez problemu kończyły. Aż tu bomba.
W dwa miesiące po powrocie do domu z urlopu dostał list od poznanej na Dominice dziewczyny, że jest ona z nim w ciąży. Rozważał wszystkie za i przeciw. Co ma zrobić w tej sytuacji. W końcu postanowił odpisać i zaprosić dziewczynę do przylotu do Kanady.
Po otrzymaniu tego listu udała się do wydziału konsularnego ambasady kanadyjskiej w celu uzyskania wizy. Konsul odmówił wydania jej wizy. List od obywatela Kanady zapraszający ją do niego (w liście nie potwierdził on jeszcze, że jest ojcem mającego się urodzić dziecka) nie przekonał go. Zbyt wiele było oszustw w tym zakresie. Nadto, pani mówiąca, że nosi w swoim łonie dziecię poczęte ze związku z Kanadyjczykiem, mogłaby starać się o zmianę statusu turystki na osobę starającą się o stały pobyt w Kanadzie. A temu służy inny tryb załatwiania takich spraw. Konsulowi to wszystko się nie spodobało i kategorycznie odmówił wydania wizy.
Mimo pewnej zmiany obyczajów, to jednak społeczność, w której żyła nasza bohaterka, jest dość konserwatywna. Nie dość, że weszła w okres staropanieństwa, to jeszcze miałaby się stać panną z dzieckiem. Wstyd dla rodziny. Cóż robi nasza bohaterka? Dociera do ludzi z czarnego rynku, którzy obiecują jej, za spore, jak na warunki tego kraju, pieniądze załatwić jej wizę kanadyjską. I tak się też staje. Po dwóch tygodniach w jej paszporcie widnieje wiza kanadyjska. Jeszcze porównała ją z wizą innej osoby, która legalnie miała lecieć do Kanady. Wszystko się zgadzało. Jeszcze tylko zakup biletu. Powiadomienie przyszłego ojca dziecka o dacie przylotu i wylot.
Po przylocie na lotnisko torontońskie dziewczyna zostaje skierowana na rozmowę z oficerem imigracyjnym. Ten, po rozpytaniu jej o powód przybycia do Kanady, oddalił się gdzieś z jej paszportem. Okazało się, że udał się do maszyny sprawdzającej oryginalność paszportów i wiz. Od razu uzyskał powiększony obraz wizy wskazujący na to, że jest to wiza fałszywa, dobrze zrobiona, z niewidocznymi gołym okiem różnicami w stosunku do oryginalnej. Oficer imigracyjny telefonicznie powiadomił dyżurujących w porcie lotniczym policjantów federalnych. Wrócił jeszcze do pasażerki i powiadomił ją, że jej wiza jest fałszywa. W czasie dalszej rozmowy opisała ona szczerze, jak to się stało.
Kiedy przybyło dwoje policjantów RCMP, oficer imigracyjny miał już dla nich gotowy wstępny raport. Oświadczyli jej, że zostaje aresztowana, że ma prawo do kontaktu z adwokatem, że nie ma obowiązku nic mówić, że ma prawo powiadomić swoją ambasadę, że zostanie skierowana przed oblicze sędziego. Noc spędziła w areszcie przy posterunku policji, a rano została zawieziona do sądu. Sprawa była ewidentna. Jeszcze raz skrótowo powiedziała o swojej desperacji spotkania się z ojcem mającego się urodzić dziecka. Wcześniej policja skontaktowała się z tym panem i ten potwierdził to, co ona mówiła. Pytał, jak ma jej pomóc. Nie przybył jednak na rozprawę i nie przysłał adwokata. Sędzia wymierzył jej rutynową karę 60 dni więzienia.
Została przewieziona do więzienia kobiecego oddalonego o około 30 kilometrów od Toronto. Tam po raz pierwszy w życiu spotkała się z realiami życia więziennego. Na szczęście było to prowincjonalne więzienie kanadyjskie, gdzie warunki pobytu są dość dobre, ale jednak to więzienie. Element, z którym się zetknęła, też był różny. Mimo że pochodziła z kraju o wysokim stopniu zagrożenia przestępczością, to jednak to były sprawy jakby obok niej. Teraz było w środku tego wszystkiego.
Fakt, że była w ciąży, że nie sprawiała problemu, spowodował, że karę skrócono jej o połowę. Po 30 dniach była gotowa do wyjścia. Ale na przeszkodzie stanął nakaz aresztowania jej przez władze imigracyjne. Tak więc prosto z więzienia została przewieziona do aresztu imigracyjnego.
Tutaj została umieszczona w pojedynczym pokoju. Tutaj też, po raz pierwszy odwiedził ją ojciec rosnącego w jej łonie, już na ziemi kanadyjskiej od miesiąca, dziecka. Wizyty te skłoniły Kanadyjczyka do udzielenia pomocy tej dziewczynie. Czuł się winny sytuacji, w jakiej się znalazła. Deklarował, że chce się z nią ożenić. Na rozprawie imigracyjnej zadeklarował zapłacenie kaucji za nią. Sędzia imigracyjny odmówił. Według prawa kanadyjskiego, była ona przestępczynią.
Kanadyjczyk skontaktował się ze specjalistą od prawa kanadyjskiego. Ten poradził mu, aby załatwili to inną drogą. Ma ona zgodzić się na jak najszybszy powrót do swojego rodzinnego kraju. On powinien polecieć tam i zawrzeć z nią związek małżeński. Potem powinien ją sponsorować już jako swoją żonę. Oboje dostosowali się do tej rady. Jeśli załatwią wszystkie formalności szybko, to poczęte dziecko, które stało się przyczyną tego całego zamieszania, może stać się obywatelem Kanady automatycznie, rodząc się na terytorium tego kraju.
Aleksander Łoś
Toronto