Kiedy powrócił do kraju, najpierw uczcił to kilkudniową popijawą z kumplami, a następnie wrócił do swojego interesu. Trwało to kilka miesięcy. Któregoś dnia przyleciał w odwiedziny z Kanady szwagier z żoną. Pobyt ich to dwa tygodnie trwająca biba. Zbych to zabawowy chłop i jeśli jest okazja, to za kołnierz nie wylewa. Ta serdeczność rodzinna została podkreślona ze strony gości faktem zaproszenia Zbycha do odwiedzenia ich w Kanadzie. Po ich wyjeździe przyszedł nadto list ponawiający zaproszenie. Interesy Zbychowi za bardzo nie szły w tym czasie. Kończyły się pieniądze zarobione w Stanach. Postanowił lecieć.
Pewnego pięknego dnia ląduje w Toronto. Szwagrostwo też przyjmują go hucznie, ale krótko, bo praca goni. Zbych, po kilku dniach goszczenia się, poprosił szwagra o znalezienie mu pracy. Doświadczenie północnoamerykańskie miał, bo wszak pracował wcześniej w Stanach. Faktycznie, już po kilku dniach zaczął pierwszą pracę przy malowaniu, a później przy rozbiórkach, przeróbkach, dobudówkach itp.
Wiza turystyczna trzymiesięczna prawie się już kończyła, kiedy szwagrostwo odwiedziła ich dobra znajoma. Kiedy dowiedziała się o kwalifikacjach Zbycha, poprosiła go o pomalowanie w jej domu okien i drzwi do garażu. Zbych akurat na następny dzień nie miał żadnej zorganizowanej roboty, więc stawił się skoro świt. I już nie wrócił do szwagrostwa, tzn. raz, po swoje osobiste rzeczy. Wsiąkł u Kici, bo tak zdrobniale nazywała się ta 56-kobieta. Zbych był od niej dokładnie o dziesięć lat młodszy. Ich nawiązany już pierwszego dnia romans trwał prawie dwa lata. Zbych oczywiście nie przedłużał sobie wizy, zapominając o całym świecie w ramionach "biuściastej" (tak to określił) i nienasyconej seksualnie Kici.
Przyleciała ona do Kanady kilka dekad wcześniej. Po rozejrzeniu się, popracowaniu tu i tam zorientowała się, że wielkiej kariery tu nie zrobi, chyba że poderwie bogatego "sponsora". Miała 30 lat, kiedy poznała Boba, typowego Kanado-Anglika. Starszy od niej o piętnaście lat, prowadzący z sukcesem własny biznes, ale trochę na dystans z kobietami. Był ciągle kawalerem. Kicia zabrała się z zapałem do działania i już po kilku tygodniach było po oświadczynach (przyjętych z pięknym brylantem), a po dalszych kilku byli już, trochę nie za bardzo młodą, parą. Pierwsze pięć lat układało się jako tako. Chłodny z natury Bob nie za wiele wymagał od Kici – trochę, z rzadka seksu, prowadzenia domu i spokoju. Ale minęło te pięć latek i oboje zapragnęli mieć potomstwo, a przynajmniej jedno dziecię. Okazało się, że Kicia nie może mieć, z jakichś tam powodów, dzieci. Pozostała więc adopcja. Dość szybko to załatwili i w domu ich pojawił się kilkudniowy chłopczyk. Od tego czasu przelali na niego całą miłość, sami traktując siebie poprawnie. Najpierw prawie zupełnie, a później już zupełnie, zaprzestali ze sobą sypiać. Urządzili sobie osobne sypialnie.
Kicię zajmował głównie synek, którego rozpieszczała jak mogła. Ale Kicia była też dojrzałą kobietą i miała swoje potrzeby. Najpierw zupełnie dyskretnie, potem tylko dyskretnie, a w końcu zupełnie otwarcie zdradzała męża z dość przypadkowo poznanymi, zwykle na jakichś przyjęciach u znajomych, mężczyznami. Nic w tym nie było trwałego. Kici marzył się mężczyzna, którego miałaby "na własność". I oto nadarzyła się okazja.
Zbych, bez prawa stałego pobytu, wygłodzony seksualnie, w sile wieku, był doskonałym materiałem na to, czego oczekiwała Kicia.
A mąż Kici? On już w tym czasie, będąc w wieku ponad 70 lat, miał sypialnię w basemencie (spolszczając to słowo) i był przykładnie odprawiany przez Kicię spać około 19.00. Syn, już 20-letni, zajmował drugie skrzydło tego piwnicznego pomieszczenia, wyposażonego we wszystkie cuda techniki komputerowej (studiował komputery) i nie tylko, blady, z ruchami cyborga, maniak komputerowy. Nie bardzo zwracał uwagi na to, co robi matka z lokatorem.
Kicia lubiła oprawę orgietek seksualnych. A więc albo w pokoju gościnnym (po kolacji rodzinnej w jadalni), albo w sypialni (kiedyś małżeńskiej, a teraz ku jej uciesze), albo w basenie, albo w jacuzzi, albo w obszernej wannie, urządzała w zasadzie co wieczór party we dwoje, przy alkoholu i świecach. To, że rozpoczęli w jednym pomieszczeniu igraszki, nie znaczy, że nie kończyli ich w zupełnie innym miejscu.
Któregoś dnia, po kolejnej upojnej nocy, kiedy odwoziła Zbycha do pracy, nie dojechali do wcześniej zaplanowanego miejsca, lecz do najbliższego motelu, gdzie spędzili cały dzień, oddając się igraszkom Wenery. Powtarzało się to kilka razy. Często wyjeżdżali razem wieczorem do restauracji. Często Bob dawał dyskretnie Zbychowi stówę, mówiąc, aby dobrze się zabawili. Kiedyś zadzwonił z firmy, którą prawnie sprzedał, uzyskując sporą sumę, ale gdzie ciągle miał płatne miejsce jako doradca, aby kupić mu piwo. Kicia żartem odpowiedziała, że nie ma na to pieniędzy. Kupiła to piwo. Bob następnego ranka, przed wyjazdem do pracy, wypisał jej czek na siedem tysięcy dolarów. Tak więc Kicia i Zbych, uwzględniając nadto jego zarobki, nie mieli problemów finansowych.
Kicia, dbając o dobrą kondycję swojego "Rasputina", przygotowała mu pudełeczko z przegródkami, w które co tydzień wkładała tabletki, głównie witaminy. Zbych połykał je bez zastanowienia. Któregoś dnia, po połknięciu porcji na ten dzień przeznaczonej, poczuł, że pot występuje mu na czoło, ciśnienie rośnie i to coś w kroczu też. Zapytał Kici, co mu dała. Ona z uśmiechem powiedziała, że na konto męża dostała od lekarza rodzinnego viagrę i jemu dała jedną tabletkę.
Orgia trwała całą noc. Na drugi dzień, gdy się obudził, kiedy tylko Kicia swoim zwyczajem dotknęła najważniejszej dla niej części anatomii Zbycha, ten poczuł znowu narastającą potrzebę zaspokojenia własnego, a przy okazji i Kici. Później już kontrolował, co znajdowało się pudełeczku z tabletkami, aby ciśnienie go nie zabiło przy spełnianiu swojego podstawowego obowiązku wobec Kici.
Zauroczenie Kicią spowodowało, że cała rodzina Zbycha, tu w Kanadzie i ta najbliższa w Polsce, zerwała z nim zupełnie kontakty. Tak więc Zbych już miał tylko tę rodzinę. Lubił gotować, tak więc to on przygotowywał smaczne kolacje, które jak przykładna rodzina spożywali wspólnie, a później rozchodzili się do swoich części domu.
Bob, nawet w dzień, kiedy coś chciał od Kici lub Zbycha, to pukał do drzwi, teraz ich, sypialni.
Problemem stał się adoptowany syn Kici. Mimo swojego zboczenia komputerowego, dorastając, zaczął coraz krytyczniej oceniać zboczenie seksualne swojej matki. Dla niej był on oczkiem w głowie. Mimo że Zbych spełniał ciągle swoje obowiązki wobec niej, to jednak w narastającym konflikcie wybrała stronę syna. Wspólnie porozumieli się i Zbych wynajął pokój w polskiej dzielnicy Toronto na Roncesvalles Ave. Mieszkał tam dwa tygodnie. W tym czasie spotkał się z Kicią tylko raz. Topił więc żal w alkoholu.
Idąc ulicą w stanie zupełnego upojenia alkoholowego, został zatrzymany przez patrol policyjny. Nie bardzo stróże porządku mogli się z nim porozumieć, ale na wszelki wypadek zabrali go na komendę i tam wsadzili do celi. Rano, kiedy otrzeźwiał, odpowiedział w miarę sensownie na kilka pytań i już policjanci wiedzieli, po włączeniu komputera, że zatrzymany delikwent przebywa prawie dwa lata nielegalnie w Kanadzie. Zawieziono więc go do aresztu imigracyjnego.
Zbych oczekiwał pomocy od Kici. Miała mu przysłać adwokata. Miał nadzieję na wyjście z aresztu. A jednocześnie pytał, kto zapłaci za bilet powrotny do Polski, bo jego stary został zmarnowany. Uspokoił się, kiedy uzyskał wiadomość, że zapłaci za jego przelot do Polski podatnik kanadyjski. Bo, po dwóch latach pobytu w Kanadzie i okresach dobrej pracy, Zbych groszem nie śmierdział, wręcz odwrotnie, świecił golizną. Gotów był wracać do Polski, ale do czego, do kogo?
Jak sam powiedział, "...ta starsza ode mnie o dziesięć lat kobieta, ale wyglądająca jak trzydziestolatka, zatrzymała mnie na dłużej niż zamierzałem przebywać w Kanadzie".
Aleksander Łoś
Toronto
Zacznijmy od Zbycha, który nieoczekiwanie znalazł się w areszcie imigracyjnym. Cierpiał bardzo, bo i kac męczył, i zapalić nie pozwalali. A tu jeszcze upał i konieczność pobytu przez jedną godzinę na świeżym powietrzu. A gdzie tu przynajmniej kubek zimnej wody (o piwie nawet marzyć nie można było), aby zatopić tego palącego we wnętrznościach robaka.
Zbych to postawny, choć może niezbyt urodziwy egzemplarz rasy słowiańskiej. Trochę zbyt nalana i zaczerwieniona twarz: trochę od lekkiego nadciśnienia, a trochę z uwagi na hołdowanie Bachusowi.
Zbych nie ukrywał nic ze swojego urozmaiconego życia. Był żonaty i miał dwoje nastoletnich dzieci, gdzieś tam w Polsce. Trudnił się interesami – tanio kupić, drożej sprzedać, taka była jego dewiza. W pewnych okresach prowadził nawet normalny sklep. Nigdy nie pracował w Polsce na państwowym ani dla jakiegoś innego kapitalisty – krwiopijcy. Przeżył już wcześniej rozłąkę z rodziną, kiedy przed laty wyjechał do Stanów Zjednoczonych i przez trzy lata pracował w Nowym Jorku i okolicach.