farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Kalejdoskop

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Do aresztu imigracyjnego trafiają różne typy, z najróżniejszych zakątków świata. Często trudno odgadnąć ich narodowość, zanim sami o tym nie poinformują.


Pewien młody człowiek pochodzący z Gruzji nawet nie próbował ukrywać, że faktycznie to on jest Rosjaninem, ale urodzonym w Gruzji. Używał też w rozmowach języka rosyjskiego.
Tak scharakteryzował on władze tego uwolnionego od Sowietów kraju: Szewardnadze (uprzedni prezydent, były sowiecki minister spraw zagranicznych) to stary gangster, a obecny "pomazaniec pierwszego" to szef nowego gangu. Według tego Gruzino-Rosjanina krajem tym rządzą faktycznie gangi przestępcze, które garną pełnymi garściami wszystko dla siebie.
Słowak z Bratysławy pogodził się z deportacją. Przybył do Kanady w okresie, kiedy nie obowiązywały z tego kraju wizy. Znalazł tutaj pracę, pobył kilka lat i złapany na nielegalnej pracy, nawet nie próbował coś tam kombinować, aby przedłużyć pobyt w Kanadzie. Miał już nieważny paszport. Nie stanowiło to jednak przeszkody do jego wydalenia. Władze imigracyjne zakupiły bilet (przez Frankfurt) i już po dwóch tygodniach od momentu przybycia do aresztu odleciał do dawno niewidzianych rodziców.


Wśród aresztantów prawie nie ma reprezentantów z niektórych krajów. Do rzadkości, na przykład, należą obywatele Grecji. Któregoś jednak dnia umieszczona została w areszcie Greczynka w średnim wieku. Okazało się, że przybyła do Kanady sama i już na lotnisku stwierdzono, że musi cierpieć na jakąś chorobę psychiczną. Zatrzymano ją więc. W areszcie lekarz zbadał ją, potwierdzając fakt choroby psychicznej.
Władze imigracyjne skontaktowały się z jej rodziną w Grecji i uzgodniono, że jak najszybciej zostanie odesłana tam, skąd przybyła. Do momentu odlotu, przez kilka dni słychać było jej okrzyki: ni to radości, ni gniewu.
Pewien Hindus nie ukrywał, że przybył do Kanady, posługując się fałszywym zaproszeniem. Kupił je na targowisku. Dało ono mu możliwość otrzymania wizy w konsulacie kanadyjskim w jego rodzinnym kraju. Ale w porcie lotniczym oficer imigracyjny był bardziej dociekliwy. Rozpytał przybysza dokładniej o cel przybycia i dane instytucji zapraszającej. Próbował się z tą instytucją skontaktować telefonicznie. Okazało się, że taka instytucja już od kilku miesięcy nie istnieje. Ktoś, posługując się jej papierem firmowym, wystawił zaproszenie. Młody Hindus powiedział, że przyznał się do wszystkiego, odlatuje dobrowolnie, ale za kilka miesięcy przyleci ponownie, mając już wszystkie dokumenty w porządku.
Młody Murzyn z Barbados przybył do swojej dziewczyny, która mieszka w Niagara Falls. Poznał ją, kiedy przybyła na urlop na jego rodzinną wyspę. Odwiedzał ją już od tego czasu kilkakrotnie. Tym razem zamierzał tu pobyć dłużej, bo chciał podjąć naukę w szkole pomaturalnej, właśnie w Niagara Falls. Pech. Na granicy znaleziono w jego bagażu małą porcję narkotyków i marzenia o spotkaniu z dziewczyną zostały zniweczone.
Przybysz z Jamajki pobył w Kanadzie kilka lat. Trudno powiedzieć, czym się tutaj zajmował. Faktem jest, że zdołał uniknąć zatrzymania i deportacji, mimo że faktycznie prowadził w London w Ontario otwarte życie. Nawet się ożenił z obywatelką Kanady. Był optymistą. Twierdził, że i tak tutaj wróci, po załatwieniu sponsorstwa przez żonę.


Węgier z Budapesztu był z zawodu ogrodnikiem. Przybył do Kanady w okresie bezwizowym i tu już pozostał na trzy lata. Wyglądał nieszczególnie: zaniedbany, niedożywiony, przemęczony. Twierdził, że pracował w myjni samochodów po 14 godzin na dobę. Zarabiał na czysto około stu dolarów dziennie. Szef był z niego zadowolony i nadal w rozmowach telefonicznych zapewnia go, że jeśli wróci do Kanady, to zatrudni go ponownie. A że wróci, to był przekonany. Zostawiał tutaj narzeczoną, mającą status stałego rezydenta Kanady, która była z nim w ciąży. Miała go sponsorować i po pół roku, miał nadzieję, zdążyć na poród potomka.
Wielu nowo przybyłych do aresztu przez pierwszych kilka dni chwali sobie dość dobre posiłki. Po dwóch – trzech tygodniach zaczynają jednak narzekać na ich monotonię. Faktycznie, dania co kilka dni się powtarzają. Bo areszt przeznaczony jest dla osób, które tutaj nie mają długo zabawić. Są jednak tacy, którzy przebywają tutaj po kilka miesięcy.


Do jednych z nich należał pewien Chińczyk: wzrost około 170 cm, dobrze zbudowany, około 25 lat. Już w pierwszych dniach dał się poznać ze szczególnego obżarstwa. Grupa kilku Chińczyków solidarnie brała większe porcje i oddawała mu to, czego nie mogli sami zjeść. Bywało, że miał on na talerzu kilkanaście udek kurzych. Wszystko to zmiatał, wraz z pokaźną porcją ryżu i innych dodatków. Kiedy wszyscy byli już dawno po posiłku, on swój ciągle celebrował. Gdzie podziewała się ta ilość kalorii? Częściowo je spalał, grając namiętnie w tenisa stołowego. Przynajmniej dwa razy dziennie, po rozgrywkach, w czasie których pokonywał kilku przeciwników, był cały mokry od potu. Mimo krępej budowy ciała był zwinny jak kot.
Po pewnym czasie stał się niekwestionowanym asystentem personelu kuchennego. Pomagał w rozdawaniu posiłków. Był zawsze sprawiedliwy. Sam brał swoją porcję na końcu. Ale teraz już nie musiał liczyć na pomoc kolegów. Z resztek potrafił skomponować sobie wystarczająco obfitą porcję jedzenia.


Drugą skrajnością są tacy, którzy wybrzydzają od początku na jedzenie. Charakterystyczni są żydzi, którzy domagają się jedzenia koszernego. Nawet kilku przywożono porcje z jakiejś restauracji, gdzie podawane jest jedzenie koszerne.
Jednemu z takich ortodoksów jednak nie zafundowano takiego luksusu, lecz polecono kuchni przygotować mu kanapki z piersiami z kur, zamiast jedzenia podawanego wszystkim zatrzymanym. Wytrzymał tylko jeden dzień. Nie wiem, czy celowo, kucharki przypalały piersi kurze, tak że wyglądały one jakby były osmolone. Już po jednym dniu takiej diety, facet mieniący się ortodoksyjnym żydem, pochłaniał z ochotą jedzenie razem z gojami.
Muzułmanie oczywiście poszczą w okresie ramadanu. Dla nich przygotowuje się śniadania przed wschodem słońca. Są oni budzeni wcześniej i napychają się na cały dzień. Nie jedzą lunchu. Obiad-kolację natomiast odkładają sobie i po wybiciu określonej godziny, jedzą obficie drugi raz w ciągu doby.


Bywają też poszczący w innych okresach roku. Często budzi to niepokój, czy czasami nie głodzą się, dla protestu przeciwko ich umieszczeniu w areszcie imigracyjnym. Kiedy nastąpi wyjaśnienie, że to ich prywatny dzień postu, lub też że chcą zachować jednodniową dietę, wobec obfitości jedzenia w dniach poprzednich, pozostawia się ich w spokoju. Bo próby protestu, z takiej czy innej przyczyny, zwykle kończą się odesłaniem osobnika tworzącego problemy do więzienia. Tam bowiem mają możliwości odpowiedniego postępowania z takim osobnikiem.
Ogromna większość zatrzymanych dba o swoją higienę. Bywa jednak, że już w momencie przybycia danego delikwenta do aresztu trzeba zarządzić jego mycie się pod prysznicem i pranie jego odzieży. Są to zwykle osobnicy żyjący miesiącami gdzieś na ulicach, śpiący w zaułkach, żywiący się odpadkami. Jeden z Arabów przybył do aresztu zupełnie boso. Już na drugi dzień służba socjalna aresztu dostarczyła mu sandały (było to latem), a za kilka dni kilka sztuk odzieży.


Pewien Etiopczyk przebywał w areszcie imigracyjnym tylko jedną godzinę. Ale swąd z jego ciała i odzieży unosił się jeszcze kilka godzin, mimo rozpylania substancji zapachowych mających zabić ten odór. Najprawdopodobniej moczył się w sposób niekontrolowany. Przetransportowany został z więzienia, gdzie przebywał osiem miesięcy. Trudno powiedzieć, dlaczego tam przebywał i dlaczego nie został odesłany do swojego rodzinnego kraju. Może powodem była litość dla tego, chyba chorego i na ciele, i na duchu człowieka. Był to mężczyzna około 40-letni, o dość jasnej karnacji, jak na Etiopczyka. Jego afrykańskie pochodzenie zdradzały głównie włosy – kręcące się na częściowo łysej głowie, w stylu czupryny Koszałka-Opałka, czyli sterczące na boki.


W więzieniu widać było, że znacznie utył, bo nie mógł dopiąć spodni, a i koszulka nie przykrywała pękatego brzucha. Został on zwolniony z więzienia, bowiem agencja rządowa dała gwarancję opieki nad nim. Tak więc opuścił areszt imigracyjny w asyście pracownika agencji. Trafi do przytułku. Jeśli zostanie zaakceptowany w Kanadzie, to do końca życia będzie na garnuszku kanadyjskiego podatnika. Jeśli zostanie wydalony za kilka miesięcy, to i tak koszty jego pobytu i leczenia, jak również biletu lotniczego będą kosztowały kilkadziesiąt tysięcy dolarów.


Aleksander Łoś
Toronto

Ostatnio zmieniany piątek, 06 wrzesień 2013 21:27
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.